Przygoda Jasia (1912)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygoda Jasia |
Wydawca | Wanda Nusbaumówna |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Tow. Akc. S. Orgelbranda S. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
DZIEŃ był zimowy i pochmurny, śnieg zaścielał ulice Grodna, ale Jaś wraz z rodzicami swemi, wstając od stołu, klaskał w dłonie, podskakiwał wysoko i, nie wiadomo już po raz który, ręce obojga rodziców całował. W wesołości tej Jasia nie było nic dziwnego. Ojciec i matka czule głaskali go po głowie i całowali w czoło; w jadalnym pokoju, w którym tylko-co obiad spożyto, panowało ciepło przyjemne. Zielone rośliny przypominały wiosnę i lato, żółty kanarek skakał po prętach ładnej klatki i wyśpiewywał zawzięcie, na bufecie stały resztki niedojedzonych wybornych potraw i przysmaków — nakoniec przez drzwi otwarte widać było pokój dziecinny, a w nim na podłodze i stołkach mnóstwo ślicznych zabawek: koni drewnianych, książek z obrazkami, łamigłówek i t. d.
Jaś był bardzo szczęśliwem dzieckiem.
Dziś jednak, o, dziś spotkać go miała wielka i niezwyczajna uciecha. Ciotka Jasia wydawała balik dziecinny, na którym znajdować się miało, oprócz ciotecznych braci i sióstr jego, wiele innych znajomych i nieznajomych dzieci, a rodzice sprawili mu na tę zabawę śliczne krakowskie ubranie. Ubranie to, Jaś włożyć miał zaraz po obiedzie, a potem z boną swoją, panną Pauliną, udać się do domu ciotki, dokąd też, w parę godzin potem, przybyć mieli i jego rodzice.
Jaś aż drżał ze wzruszenia, kiedy z pomocą panny Pauliny kładł długie buciki z błyszczącemi podkówkami, białą bluzę, suto czerwonemi taśmami naszytą, i granatową pelerynkę, która tak od złotych blaszek błyszczała, jak gdyby ją kto usiał iskrami. Ale gdy zobaczył pasek skórzany, gęsto stalowemi guzikami nabity, z mnóstwem przywiązanych doń kółek brzęczących i czapeczkę granatową, siwym barankiem oszytą, radość jego granic nie znała.
W tem garderobiana, Andzia, weszła do dziecinnego pokoju i oznajmiła matce Jasia, że jakiś żebrak przyszedł i o wsparcie prosi. Usłyszawszy to, Jaś w mgnieniu oka zapomniał o nowym stroju i doznanej przed chwilą radości, a krzyknąwszy z przestrachu, wyrwał się z rąk panny Pauliny, która go właśnie ślicznym pasikiem opasać chciała, i co prędzej schował się za wysoką poręcz łóżka.
— O, Boże! — ze smutkiem w głosie zawołała matka Jasia — zawsze to lękanie się ubogich! Jasiu — mówiła dalej — proszę mi zaraz zaprzestać tego chowania się...
— Nie mogę, mamuńciu, doprawdy, nie mogę, tam... pewnie... straszny dziad jakiś! — odpowiadał z za poręczy drżący i żałosny głosik Jasia.
— Cóż to się dzieje? Dla czego Jaś chowa się za łóżko? — wchodząc do pokoju, zapytał ojciec Jasia.
Matka opowiedziała mu wszystko, co zaszło, a potem z wielkiem zmartwieniem mówiła, że Maryanna, niańka Jasia, a także i panna Zofia — ta bona jego, która pannę Paulinę poprzedziła — tak mu zawsze za niegrzeczność i nieposłuszeństwo groziły dziadem brodatym i noszącym wielką torbę, w którą niegrzeczne dzieci zabiera, że do tego czasu, pomimo wszelkich usiłowań i jej i panny Pauliny, Jaś nie przestaje lękać się ubogich, myśląc zawsze, że każdy z nich jest takim dziadem z długą brodą i wielką torbą. Opowiadaniem tem ojciec Jasia bardzo był rozgniewany i surowym głosem powiedział, aby ubogiego przywołano do garderoby, a Jaś powinien mu sam zanieść i grzecznie podać jałmużnę.
— Ojcze! — coraz płaczliwiej wołał z ukrycia swego Jaś — nie mogę doprawdy, nie mogę... pewnie ten dziad brodaty i z wielką torbą.
Tu panna Paulina pochyliła się i cichutko mu szepnęła:
— Niech Jaś rodziców nie martwi... Mama łzy ma w oczach, a ojciec ze zmartwienia zachorować może.
Na dobre i kochające rodziców serce Jasia słowa te wpływ wywarły. Z rozczochranymi włosami wyszedł z ukrycia i ze spuszczonemi oczami stanął przed ojcem. Ojciec dał mu srebrny pieniążek, powtarzając raz jeszcze, żeby zaniósł go i grzecznie oddał czekającemu w garderobie żebrakowi.
O, tak, przypuszczenie Jasia sprawdziło się zupełnie. Żebrak miał długą bardzo brodę i wielką płócienną torbę, zawieszoną na plecach. Stał oparty na grubym kiju i półgłosem odmawiał pacierze.
Jaś miał szczerą ochotę zaraz od progu garderoby uciec i schować się znowu za łóżko; ale panna Paulina trzymała go za rękę i ciągle po cichu mówiła, że nie trzeba rodziców martwić i że mama miała łzy w oczach.
Szedł więc, ale drżał i oczy szeroko ze strachu otwierał. Sam nie wiedział, kiedy i jak oddał pieniądz żebrakowi, a spełniwszy już rozkaz ojca, wyrwał rękę z dłoni panny Pauliny i zdyszany tak, jak gdyby był całą wiorstę ubiegł, wpadł do dziecinnego pokoju. Tu znalazł oboje rodziców, którzy długo i po kolei przedstawiali mu, że lękać się i nie lubić ubogich jest rzeczą bardzo, bardzo nieładną, że wszyscy pomyśleć mogą, iż Jaś ma złe serce i jest bardzo nierozsądnem dzieckiem, że najświętszym obowiązkiem ludzi bogatych, albo dostatnich powinno być wspieranie tych, którzy mniej od nich posiadają.
Jaś przedstawień tych słuchał z pokorą i uszanowaniem, ale gdy rodzice odeszli, do panny Pauliny powiedział:
— Doprawdy, nie wiem, co ja temu winien jestem, że się tak dziadów boję... Mówiłem przecież, że i ten będzie pewno z długą brodą i wielką torbą. A czy nieprawda? Każdy ubogi jest takim strasznym dziadem!
Kiedy już z panną Pauliną wychodził na ulicę, odezwał się:
— Wie panna Paulina, co ja sobie myślę? Kiedy wyrosnę i będę miał swoich służących, rozkażę im, aby nigdy żadnego ubogiego do mieszkania mego nie wpuszczali.
Panna Paulina oburzyła się bardzo na to powiedzenie Jasia i chciała znowu przedstawiać mu, jak on źle i nieładnie myśli i postępuje, ale Jaś, zobaczywszy w oknie fryzyera ogromną lalkę, z pięknie uczesanymi włosami i w perłach na szyi, która, okręcając się powoli, zwracała się ku ulicy to twarzą, to plecami, w mgnieniu oka zapomniał o wszystkiem, co przed chwilą mówił lub słyszał i pannę Paulinę ku oknu z lalką pociągnął.
Stali tam oboje dość długo, a gdy nakoniec odeszli, uwagę Jasia zwróciła o kilkadziesiąt kroków stamtąd znajdująca się wystawa cukierni. Poprosił pannę Paulinę, aby pozwoliła mu popatrzyć i długo nacieszyć się nie mógł widokiem pięknych pudełek, z wymalowanymi na nich różnymi obrazkami, nie mógł się nadziwić wyrobionym z cukru koszykom, konikom, aniołkom z różowemi buziami i innym podobnym figurkom. Dalej znowu, na innej już ulicy, była księgarnia, za której oknem, nad porozkładanemi książkami w ślicznych oprawach, znajdowała się dziwna bardzo i piękna maszyna. Składała się ona z kilku różnokolorowych kółek, które, na mosiężnych drutach osadzone, okręcały się około jednej kuli, dużej i bardzo błyszczącej. Panna Paulina wytłumaczyła Jasiowi, że maszyna ta służy do pokazywania dzieciom, jakim sposobem ziemia i inne gwiazdy obracają się na około słońca, czem Jasia tak zaciekawiła, iż postanowił prosić ojca, aby maszynę tę kupił i dużo, dużo o słońcu, o ziemi i gwiazdach opowiedział.
Tak co chwilę przystając, powoli zbliżał się do celu swej wycieczki, a ponieważ ciotka Jasia mieszkała dość daleko, znajdowali się więc w połowie drogi, gdy zmrok zapadać zaczął. Jednocześnie zobaczyli sporą gromadę ludzi, która zapełniając sobą cały środek ulicy, biegła naprzeciw nich, z głośnym krzykiem i śmiechem. Jaś, skłonny do trwogi, zląkł się trochę; ale panna Paulina powiedziała mu zaraz, że nie ma wcale przyczyny do obawy, bo ludzie ci pewnie tak biegną za człowiekiem pokazującym sztuki, albo jakieś osobliwe zwierzęta.
— Sztuki! zwierzęta! — zawołał Jaś i aż podskoczył z radości. — Chodźmy — wołał — chodźmy! moja droga panno Paulino, chodźmy zobaczyć, jakie to sztuki, czy zwierzęta!
Z całej siły ciągnął za sobą pannę Paulinę, która śmiejąc się, zawołała.
— O, patrz! patrz! jaka ładna małpeczka!
Ludzie, którzy tak gromadnie tłoczyli się na ulicy, krzycząc i śmiejąc się, biegli za człowiekiem, niosącym na zgarbionych plecach katarynkę, ozdobioną u góry dwoma rzędami malutkich lalek, a w ręku trzymającym długi sznur, na którym uwiązana była niewielka małpka. Stworzeńko to było nadzwyczaj śmieszne. Z pod pąsowego kaftanika ukazywał się z jednej strony krótki, kosmaty ogonek, z drugiej zaś wysuwała się głowa, z twarzą bardzo do ludzkiej podobną, orzechowy kolor mającą i niezmiernie ruchliwą. Zwinna i zgrabna, wyprawiała najrozmaitsze skoki, to na ramię prowadzącego ją człowieka, to na katarynkę wskakując, to znowu po ziemi wywijając się, jakby w tańcu. A miny robiła takie, że ludzie, patrząc na nią, śmieli się, jak szaleni. To czoło marszczyła, to wargami prędko poruszała, to niosła do pyszczka jabłko, które trzymała w przednich łapeczkach i gryzła je tak prędko, jak gdyby lękała się, aby go jej kto nie odebrał, a oczy miała takie czarne i błyszczące, jak paciorki, i bystro niemi na wszystkie strony rzucała.
Jaś śmiał się głośno, i razem z panną Pauliną wciskając się pomiędzy tłum ludzi, do małpki podejść usiłował. Nie zważał wcale na to, że trącano go zewsząd i popychano, tak bardzo pragnął pogłaskać milutkie stworzenie, a przynajmniej przypatrzyć mu się zbliska.
Nagle w tłumie zrobił się ruch, a wysoki jakiś i silny chłopak, popychany przez innych, wpadł pomiędzy Jasia i pannę Paulinę tak gwałtownie, iż roztrąceni od razu daleko się od siebie znaleźli. Jaś nie zwrócił na to uwagi, bo w tej właśnie chwili, człowiek prowadzący małpkę, dotknął zapewne sprężyny jakiejś, znajdującej się w niesionem przez siebie pudle, a dotknięcie to sprawiło, że z wnętrza pudła ozwała się muzyka skocznego walca i nieruchomo stojące dotąd dwa rzędy lalek poruszać się, łączyć w pary i tańczyć zaczęły. Lalki, poubierane w kolorowe suknie, tańczyły coraz prędzej i zawzięciej, a małpka, wskoczywszy na głowę właściciela swego, z kieszeni czerwonego kaftanika zaczęła wydobywać łupiny od orzechów i rzucać je na ludzi. Jedna z łupin, przez małpkę rzucanych, tak blisko przed twarzą Jasia przeleciała, że machinalnie zamknął na chwilę oczy. Gdy otworzył je, katarynka z tańczącemi lalkami i małpka były już tak przez ludzi otoczone, że Jaś dostrzedz ich nie mógł; słyszał tylko oddalającą się muzykę i czuł, że plecy, boki i ramiona od otrzymywanych wciąż potrąceń i uderzeń bardzo go bolały. Chciał obejrzeć się i poszukać wzrokiem panny Pauliny, ale nie mógł uczynić poruszenia najmniejszego, tak go ze wszech stron ściśnięto i wśród takiego znalazł się tłoku ramion, łokci, nóg, pleców i głów ludzkich. Chwilami uczuwał, że własne nogi jego odrywają się od ziemi. Nie szedł, ale był przez tłum unoszony; kilka razy już, już upaść miał, ale uczepił się z całej siły poły surduta jakiegoś wysokiego człowieka, który szedł tuż przed nim, a innym razem zawisł cały na wielkiej chustce, którą jakaś gruba kobieta była okryta.
Nie wiedział już wcale, gdzie się znajduje, i tylko niewyraźnie zdawało mu się, że wraz z tłumem przebył parę jakichś zaułków, część jakiejś ulicy i spuścił się po pewnej pochyłości, kędy otworzyło się przed tłumem miejsce nieco obszerniejsze, placyk mały, niebrukowany i nizkimi domkami osławiony. Tu wielka gromada ludzi rozsypała się na kilkanaście małych gromadek, które z kolei malały także, bo składający je ludzie rozchodzili się w różne strony. Człowieka z katarynką i małpką wcale już widać nie było; nakoniec placyk stał się zupełnie pustym i tylko w głębokim zmroku drobne okna otaczających go domków migotały żółtemi światełkami, a pośród śniegu, zaściełającego ziemię, połyskiwała tu i owdzie zamarzła w kałużach woda.
Jaś stał pośrodku placyku sam jeden, ogłuszony i wylękły. Po chwili dopiero obejrzał się dokoła i bardzo żałosnym a zarazem bardzo słabym głosikiem zawołał:
— Panno Paulino!
Wołanie to powtórzył wiele razy, coraz żałośniej i niecierpliwiej. Żadnej jednak znikąd nie otrzymał odpowiedzi, a w dodatku, brzegiem placyku, przesuwały się co chwila cienie jakieś, do ludzkich podobne, on zaś, za nic w świecie, nie odważyłby się ku nim przybliżyć. Kiedy był mniejszym, lękał się bardzo cieniów i krzyczał ze strachu, gdy wypadkiem własny swój cień na ścianie zobaczył. Potem trwoga ta przeminęła, ale teraz oto wróciła. Chciałby iść, biedz, szukać i wołać panny Pauliny, a tu, gdy tylko krok jeden postąpi, cień jakiś wychyla się to z za domu, to z bramy jakiejś i mknie prędko brzegiem placyku, a choć zniknie, znajduje się wnet drugi i trzeci, i po dwa, po trzy na raz, sznurem za sobą ciągną.