Przygody Tomka Sawyera/21
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody Tomka Sawyera |
Wydawca | Księgarnia J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | „Floryda“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Adventures of Tom Sawyer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W sposobie, w jaki ciotka pocałowała Tomka, było coś, co rozpędziło jego przygnębienie i przywróciło mu swobodę i radość. Pobiegł do szkoły i miał szczęście spotkać Becky Thatcher na rogu ulicy Łąkowej. Czynami Tomka zawsze rządził nastrój. Nie namyślając się więc ani chwili, podbiegł do niej i oświadczył:
— Becky, moje postępowanie dzisiaj było złe i bardzo tego żałuję. Już nigdy w życiu tak nie zrobię. Daruj mi, proszę cię bardzo!
Dziewczynka zatrzymała się i spojrzała na niego z pogardą.
— Będę ci bardzo wdzięczna, jeżeli będziesz się tylko sobą interesował, panie Tomaszu Sawyer. Nie mówię z tobą!
Podniosła dumnie głowę i poszła dalej. Tomek był tak zaskoczony, że nie zdobył się nawet na to, by odpowiedzieć: „Co ci strzeliło do głowy, Księżniczko Banialuko?“ — przyszło mu to na myśl, gdy już było za późno. Nie powiedział więc nic. Ale był wściekły. Przywlókł się na dziedziniec szkoły i żałował, że Becky nie jest chłopcem, boby ją porządnie sprał. Zetknął się z nią umyślnie i zrobił pod jej adresem złośliwą uwagę. Becky odcięła mu się i ostateczne zerwanie było gotowe. W gniewnem podnieceniu zdawało się jej, że się nie może doczekać rozpoczęcia lekcyj; chciała jak najnajprędzej ujrzeć na własne oczy, jak Tomek dostanie bicie za poplamienie zeszytu. Jeżeli przedtem snuło się jej niejasno po głowie, że powinna właściwie podać do wiadomości niecny postępek Alfreda Temple, to ostatnia obraza rozwiała wszelkie wątpliwości.
Biedactwo, nie wiedziała, że i nad jej głową zawisło nieszczęście. Nauczyciel, pan Dobbins był mężczyzną w średnim wieku o niezaspokojonych aspiracjach życiowych. Marzeniem jego było zostać lekarzem, ale ubóstwo nie pozwoliło mu wznieść się wyżej i zmusiło go, aby został nauczycielem wiejskim. Każdego dnia wyciągał z szuflady w katedrze jakąś tajemniczą książkę i zatapiał się w niej, gdy dzieci nie odpowiadały z lekcyj. Trzymał tę książkę zawsze pod kluczem. Nie było w klasie takiego urwisa, któregoby nie pożerała ciekawość zajrzenia choćby raz do tej książki, ale nigdy nie było sposobności. Każdy chłopiec i każda dziewczynka mieli swoją hipotezę co do rodzaju tej książki, ale nie było nawet dwóch jednakowych hipotez i nie było możności zdobycia pod tym względem pewności. Dzisiaj Becky, przechodząc obok katedry, która stała niedaleko drzwi, spostrzegła, że klucz jest w zamku! Był to moment doniosły. Rozejrzała się, zobaczyła, że jest sama i w tej samej chwili miała już książkę w ręce. Karta tytułowa „Anatomja“ przez profesora takiego to a takiego, nie wyjaśniła jej nic — zaczęła więc obracać kartki. Naraz natrafiła na piękną kolorową rycinę postaci ludzkiej. W tej chwili cień padł na kartę; wszedł Tomek Sawyer i zdołał jeszcze szybko rzucić okiem na rysunek. Becky porwała książkę i chciała ją zamknąć, stało jej się jednak nieszczęście, bo rozdarła kartę od góry prawie do połowy. Wrzuciła książkę do szuflady, przekręciła klucz i rozpłakała się ze wstydu i wściekłości.
Tomaszu Sawyer, to bezczelność tak się zakradać i szpiegować, co ktoś oglądał!
— Skądże ja miałem wiedzieć, że coś oglądasz!
— Powinieneś się samego siebie wstydzić, Tomaszu Sawyer! Wiem, że pójdziesz teraz na mnie poskarżyć. Och, co ja pocznę, co ja pocznę! Dostanę bicie, a nigdy mnie jeszcze w szkole nie bito!
Potem tupnęła nóżką i zawołała:
— Bądź do tego stopnia podły, jeżeli masz ochotę! a także coś wiem, co cię wkrótce spotka! Poczekaj chwilkę, wnet zobaczysz! Jakiś ty wstrętny, wstrętny, wstrętny! — i wybiegła z sali z nowym wybuchem płaczu.
Tomek stał zdumiony tą napaścią. Powiedział sobie:.
„Co to za ciekawy okaz głuptasa! Nigdy jej nie bito w szkole! A cóż to takiego strasznego bicie! Głupstwo! Niema o czem gadać. Ale takie już są te dziewczęta! Skóra delikatna, a serce zajęcze. Oczywiście, nie poskarżę na tę warjatkę staremu Dobbinsowi — to się rozumie. Przecież są inne sposoby policzenia się z nią, nie takie podłe. Ale cóż z tego? Stary Dobbins zapyta, kto rozdarł książkę. Nikt nie odpowie. Potem zrobi tak, jak zawsze: będzie pytał jednego po drugim, a gdy dojdzie do niej, bez jednego słowa będzie zaraz wiedział. Twarze dziewcząt są zawsze takie zdradliwe. Miękkie jak z masła. I dostanie bicie. Niemiła sytuacja dla Becky, ale niema innego wyjścia.
Tomek zastanawiał się przez chwilę, a potem dodał:
— No, wszystko jedno. Onaby się wcale nie martwiła, gdyby mnie widziała w podobnych opałach. Niech sobie teraz sam a radzi, jeżeli nabroiła.
Tomek przyłączył się do kolegów, bawiących się na podwórzu. Po jakimś czasie nadszedł nauczyciel i rozpoczęła się lekcja. Tomek nie czuł w sobie zbytniego zapału do nauki. Ciągle rzucał ukradkowe spojrzenia w stronę dziewcząt. Wyraz twarzy Becky niepokoił go. Biorąc wszystko pod uwagę, nie miał zamiaru litować się nad nią, a jednak nie mógł się obronić przed tem uczuciem. Nie mógł mim o wysiłków zdobyć się na to, coby można było nazwać „złośliwą radością“.
Tym czasem został odkryty jego zeszyt kaligraficzny i Tomek musiał na chwilę skierować całą uwagę ku własnym sprawom. Becky obudziła się z bolesnego letargu i śledziła wypadki z żywem zainteresowaniem. Nie spodziewała się, by Tomek zdołał się uratować twierdzeniem, że to nie on rozlał atrament. I miała rację. Zaprzeczenie pogorszyło tylko sytuację Tomka. Becky zdawało się przedtem, że będzie rada z jego nieszczęścia, i teraz starała się uwierzyć, że jest rada, ale nie miała pewności, czy tak naprawdę jest. Gdy bolesny wypadek począł wchodzić w najboleśniejszą fazę, coś ją pchało, by się zerwać i wskazać na Alfreda Temple jako sprawcę, ale przezwyciężyła się i siedziała cicho, ponieważ, jak sobie powiadała: „On z pewnością poskarży na mnie, że podarłam książkę. Nie powiem ani słowa, nawet gdyby szło o jego życie“.
Tomek odebrał swoją porcję i wrócił na miejsce niebardzo zbolały, uważał bowiem za rzecz możliwą, że sam nieświadomie rozlał atrament na zeszyt podczas jakichś figlów w ławce. Zaprzeczał tylko ze względów formalnych, bo taki już był zwyczaj, pozostał więc tylko wierny zasadzie.
Minęła cała godzina; nauczyciel siedział, drzemiąc na swoim tronie, a monotonne pomrukiwanie uczących się dzieci wytwarzało senną atmosferę. Pan Dobbins przeciągnął się leniwie, ziewnął, otworzył szufladę i sięgnął po książkę, ale był jakby niezdecydowany, czy ją wyciągnąć czy zostawić. Większość dzieci patrzała na to zupełnie bez zainteresowania, ale było wśród nich dwoje, którzy śledzili jego poruszenia z baczną uwagą. Przez chwilę pan Dobbins bębnił z roztargnieniem palcami po książce — wreszcie wydobył ją, i poprawił się na krześle, by się zabrać do czytania.
Tomek spojrzał w stronę Becky. Była podobna do ściganego zajączka, który z wyrazem rozpaczliwej bezradności widzi fuzję wymierzoną w swoją głowę. W tej chwili zapomniał o kłótni z nią. Coś trzeba było zrobić, ale prędko! Natychmiast! Bezpośrednia bliskość niebezpieczeństwa sparaliżowała jednak jego pomysłowość. Boże! Oto objawienie! Doskoczy, wyrwie nauczycielowi książkę, pobiegnie ku drzwiom i ucieknie! Ale zawahał się chwilkę w tem postanowieniu i sposobność minęła — nauczyciel już książkę otworzył. Ach, gdyby wróciła ta stracona chwila! Za późno! Niema dla Becky ratunku! W następnej chwili nauczyciel obrzucił klasę badawczem spojrzeniem. Pod jego surowym wzrokiem wszystkie oczy nakryły się powiekami; coś w nim było takiego, co nawet niewinnych napełniło strachem. Głuche milczenie trwało przez czas, w jakim można było naliczyć do dziesięciu. Nauczyciel gromadził w sobie zapasy gniewu. Potem zawołał:
— Kto podarł moją książkę?
Cicho, jak makiem posiał. Można było usłyszeć przelatującą muchę. Wszystko siedziało w oniemieniu. Nauczyciel badał twarz po twarzy, szukając zdradzieckich znaków.
— Benjaminie Rogers! Czy to ty podarłeś książkę?
Zaprzeczenie. Znowu pauza.
— Józefie Harper! Ty to zrobiłeś?
Znowu zaprzeczenie. Podczas powolnej tortury tego procederu wzrastał coraz bardziej niepokój Tomka. Nauczyciel poddał przenikliwym oględzinom twarze wszystkich chłopców, zastanawiał się przez chwilę, potem zwrócił się do dziewcząt.
— Amy Lawrence?
Zaprzeczający ruch głową.
— Gracjo Miller?
Ten sam ruch.
— Zuzanno Harper! Czy ty to zrobiłaś?
Znów zaprzeczenie. Następną dziewczynką była Becky Thatcher. Tomek drżał na całem ciele w rozpaczliwej męce, zdając sobie sprawę, że sytuacja jest beznadziejna.
— Rebeko Thatcher! — Tomek spojrzał na jej twarz: była śmiertelnie blada ze strachu.
— Czy ty podarłaś książkę? Spojrzyj mi w oczy! — (błagalnie podniosła ręce wgórę).
— Czy ty podarłaś książkę?
Nagle strzeliła Tomkowi olśniewająca myśl do głowy. Zerwał się i krzyknął prawie:
— Ja to zrobiłem!
Cała klasa spojrzała na Tomka w osłupieniu, wszyscy myśleli, że zwarjował. A on stał chwilę, zbierając rozpierzchłe myśli. A gdy kroczył na środek, aby odebrać chłostę, zdumienie, wdzięczność, uwielbienie, które spłynęły na niego jak słońce z oczu biednej Becky, byłyby dla niego godnem zadośćuczynieniem nawet za sto kijów. Olśniony szlachetnością swego czynu, ani jęknął pod nielitościwemi razami, jakich nie skąpiła mu ręka pana Dobbinsa. Z równą obojętnością przyjął jeszcze jedno dodatkowe okrucieństwo: rozkaz pozostania na dwie godziny po szkole. Wiedział, kto będzie go tęsknie wyglądał przed szkołą, aż skończy się jego niewola, i chętnie gotów był przeczekać nudnie wlokące się minuty i godziny.
Udając się tego wieczora na spoczynek, Tomek układał plany zemsty na Alfredzie Temple. Ze wstydem i skruchą opowiedziała mu Becky wszystko, nie przemilczając własnej zdrady. Ale nawet pragnienie zemsty ustąpiło w nim szybko miejsca słodszym, rozkoszniejszym myślom; gdy już zasypiał, dźwięczały mu w uszach niby rozmarzająca muzyka słowa:
— Tomku, że też ty mogłeś być tak szlachetny!