Przygody Tomka Sawyera/33
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody Tomka Sawyera |
Wydawca | Księgarnia J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | „Floryda“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Adventures of Tom Sawyer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nadeszło popołudnie wtorkowe, potem zapadł zmrok. Miasteczko St. Petersburg było ciągle w ciężkiej żałobie. Dzieci zniknęły. W kościele odprawiano za nie publiczne modły, a ku niebu popłynęła niejedna cicha modlitwa, w którą proszący wkładał całe swoje serce, Ale ciągle jeszcze żadna pocieszająca wiadomość nie nadchodziła z pieczar. Większość zaniechała poszukiwań i powróciła do codziennych zajęć. Mówili, że teraz jest już rzeczą wykluczoną, by dzieci mogły się jeszcze odnaleźć.
Pani Thatcher była ciężko chora, leżała przeważnie w gorączce. Mówiono, że wprost serce pęka, gdy się słyszy, jak ciągle woła dziecko, podnosi głowę, nasłuchuje przez minutę, a potem znowu z jękiem opada wyczerpana na poduszki. Ciotkę Polly ogarnęła ciężka melancholja, jej siwe włosy stały się białe jak mleko. W smutku i rozpaczy udali się wszyscy we wtorek na spoczynek.
Nagle o północy rozległy się wszystkie dzwony w mieście i w jednej chwili po ulicach poczęły biec tłumy napół ubranych ludzi, którzy wołali jak szaleni:
— Wychodzić! Wychodzić! Odnalezieni! Odnalezieni!
Rozgwar i zamęt powiększyły się jeszcze, gdy zaczęto walić w naczynia blaszane i trąbić na rogach. Tłum rósł i pędził w stronę rzeki, na spotkanie otwartego wozu, ciągnionego przez pokrzykujących radośnie obywateli, na którym siedziały dzieci — obiegł wóz, utworzył pochód triumfalny i potoczył się hałaśliwie główną ulicą, wydając bez przerwy okrzyki radości.
Miasto zostało oświetlone — nikt już nie wracał do łóżka. To była najpamiętniejsza noc jaką miasteczko kiedykolwiek przeżyło. W ciągu pierwszej pół godziny całe procesje mieszkańców nawiedzały dom sędziego Thatchera. Ocalone dzieci brano w objęcia i całowano, ściskano rękę pani Thatcher, usiłowano mówić, lecz nie umiano znaleźć słów, zalewając cały dom potokami łez i odchodzono.
Szczęście ciotki Polly nie miało granic, szczęście pani Thatcher tak samo. Miało się stać zupełnie bez granic wówczas, gdy mąż jej od wysłanego umyślnie do pieczar posłańca dowie się o szczęściu, jakie ich spotkało.
Tomek leżał na kanapie, otoczony gronem ludzi, słuchających z zapartem oddechem, i opowiadał dzieje niezwykłych przygód, uzupełniając je dla upiększenia niektóremi szczególnie wzruszającemi dodatkami. Skończył opisem, jak to zostawił Becky i poszedł szukać sam; jak zapuszczał się zkolei w dwa chodniki, tak daleko, jak sięgał sznurek; jak następnie wszedł w trzeci znowu na całą długość sznurka i już miał zawrócić, gdy nagle zauważył w oddali jakiś jasny punkcik, który wyglądał, jakby to było światło dzienne; jak porzucił sznurek, popełznął w tę stronę, przecisnął głowę i ramiona przez wąski otwór i ujrzał nagle toczącą się tuż obok szeroką Mississippi; gdyby to była przypadkiem noc, nie byłby owego punkciku wcale dostrzegł i nigdy nie znalazłby tego wyjścia! Opowiadał dalej, jak wrócił do Becky, przynosząc jej radosną nowinę, ale ona prosiła, aby jej nie męczył takiemi głupstwami, bo siły ją już zupełnie opuściły — wie, że umiera, i pragnie śmierci. Opisywał we wstrząsający sposób, jak się musiał nabiedzić, zanim ją wreszcie przekonał, i jak radość omal jej nie zabiła, gdy dowlókł ją do miejsca, skąd sama mogła ujrzeć ów niebieskawy punkcik światła dziennego; jak przeprawił się przez rozpadlinę, a potem i ją wyciągnął; jak usiedli potem i płakali ze szczęścia; jak kilku ludzi nadpłynęło łodzią, a Tomek zawołał na nich i opowiedział im, w jakiem położeniu się znajdują i jaki ich dręczył głód; jak ci ludzie początkowo nie chcieli wcale uwierzyć w jego nieprawdopodobną historję, mówiąc: „Znajdujecie się w odległości pięciu mil od jaru, w którym są groty“; jak potem zabrali ich z sobą, zawieźli do jakiegoś domu, nakarmili i dali im wypocząć kilką godzin, aż zapadł zmrok, a następnie odwieźli do domu.
Jeszcze przed świtem znaleziono w pieczarach sędziego Thatchera z jego pomocnikami, a to dzięki temu, że drogę swoją znaczyli sznurkiem — i dano mu znać o wielkiem zdarzeniu.
Trzech dni i trzech nocy wysiłków i głodu nie można było jednak tak odrazu strząsnąć z siebie — o czem wkrótce przekonali się Tomek i Becky. Całą środę i czwartek musieli przeleżeć w łóżkach, a ich znużenie i wycieńczenie raczej się jeszcze powiększało. W czwartek Tomek już trochę chodził, w piątek był w mieście, a w sobotę czuł się zdrów jak ryba — ale Becky musiała zostać w domu aż do niedzieli i wyglądała, jakby wstała po długiej obłożnej chorobie.
Tomek dowiedział się o chorobie Hucka i w piątek już przyszedł go odwiedzić, ale nie dopuszczono go do łóżka. Tak samo było w sobotę i w niedzielę. Potem pozwolono mu już przychodzić codzień, ale zabroniono mu opowiadać o swojej przygodzie, bo przedmiot ten byłby dla chorego zbyt denerwujący. Przy chorym ciągle była obecna pani Douglas, pilnując, aby Tomek nie przekroczył zakazu. W domu dowiedział się o zamachu na Cardiff Hill i o tem, że w rzece niedaleko przystani znaleziono zwłoki drugiego obszarpanego złoczyńcy. Widocznie utonął w czasie ucieczki.
Mniej więcej w dwa tygodnie po wydostaniu się z pieczar wybrał się Tomek, by odwiedzić Hucka, który już dostatecznie wrócił do sił i mógł bez szkody wysłuchać podniecającej opowieści — a Tomek miał jeszcze dodatkowe szczegóły, które przyjaciela musiały specjalnie interesować. Droga prowadziła obok domu sędziego Thatchera, wstąpił więc, aby odwiedzić Becky. Sędzia i kilku jego przyjaciół skłoniło Tomka do opowiadania, a jeden zapytał go żartem, czy ma ochotę jeszcze raz pójść do pieczar. Tomek odpowiedział, że tak, nie bałby się wcale.
Sędzia Thatcher rzekł jednak:
— Takich jak ty znalazłoby się więcej, nie wątpię wcale. Ale nic z tego. Położyliśmy temu kres raz na zawsze. Już nikt więcej w pieczarach nie zginie.
— Jakto?
— Bo jeszcze przed dwoma tygodniami kazałem okuć porządnie dębowe drzwi i zamknąć na trzy zamki, a klucze są u mnie.
Tomek zbladł jak płótno.
— Co ci jest, chłopcze? Prędko, rusz się tam kto! Podajże szklankę wody! Przyniesiono wody i skropiono nią twarz Tomka.
— No, już ci lepiej? Ale co ci się właściwie stało?
— O, panie sędzio, w pieczarach jest Indjanin Joe!