<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Przygody Tomka Sawyera
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Adventures of Tom Sawyer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ ÓSMY
Robin Hood

Tomek wałęsał się tam i sam po zaułkach aż wreszcie znalazł się poza zwykłą drogą uczniów, powracających do szkoły, a potem przeszedł w ponury bieg. Dwa czy trzy razy przeszedł przez mały potoczek, gdyż według rozpowszechnionego wśród chłopców zabobonu przemykanie się to na jedną, to na drugą stronę wody zabezpiecza przed pościgiem.
W pół godziny później zniknął za willą pani Douglas na szczycie Cardiff Hill: budynek szkolny ledwo można było stamtąd rozpoznać głęboko w dolinie. Wszedł w las, ruszył naprzełaj w gęstwinę i usiadł pod rozłożystym dębem na mchu. Najsłabszy wietrzyk nie poruszał drzew; straszny upał południa przytłumił nawet głosy ptaków. Cała przyroda spoczywała w niemem odrętwieniu, nieprzerywanem żadnemi odgłosami; rozlegające się od czasu do czasu dalekie stukanie dzięcioła pogłębiało jeszcze panujące dokoła milczenie i potęgowało uczucie osamotnienia. Dusza chłopca zatonęła w melancholji; nastrój jej harmonizował szczęśliwie z otoczeniem.
Siedział długo z łokciami na kolanach, wsparłszy brodę na dłoniach, pogrążony w zadumie. Myślał o tem, że życie ludzkie jest tylko pasmem udręk i zazdrościł prawie Jimowi Hodgesowi, który kilka dni temu został od tego wyzwolony. Wybrażał sobie, jakie to musi być ukojenie leżeć tak i śnić wiecznie, kiedy wiatr szepcze w liściach drzew i pieści trawy i kwiaty na grobie — być już dalekim od wszelkich trosk i smutków — na zawsze. Gdyby miał tylko dobre świadectwo ze szkółki niedzielnej, odszedłby chętnie z tego świata i na zawsze pożegnał się ze wszystkiem... A teraz ta dziewczyna. Co on jej zrobił? Nic! Miał przecież najuczciwsze w świecie zamiary, a ona postąpiła z nim jak z psem, tak, zupełnie jak z psem! Kiedyś będzie tego żałowała, gdy już może będzie za późno. Ach, gdyby tak mógł na jakiś czas umrzeć!
Ale elastyczne młode serce nie da się na długo wtłoczyć w stan przygnębienia. Nieznacznie począł Tomek wypływać zpowrotem na morze spraw życiowych. Coby było, gdyby porzucił rodzinne miasto i zniknął w tajemniczy sposób? Gdyby tak poszedł daleko, bardzo daleko, w nieznane kraje, za ocean i nigdy nie wrócił! Coby ona wówczas czuła? Na chwilę powziął pomysł zostania klownem, ale napełniło go to niesmakiem. Myśl o tanich żartach i pstrych trykotach była wprost obrazą i niemiłym zgrzytem dla jego ducha, który wzniósł się w niezmierzone, wspaniałe krainy romantyzmu. Nie, zostanie żołnierzem i wróci po latach okryty ranami i sławą, Albo jeszcze lepiej: pójdzie do Indjan, będzie polował z nimi na bawoły, chodził ich ścieżkami wojennemi wśród dzikich gór i po olbrzymich, bezdrożnych prerjach Dalekiego Zachodu, wróci kiedyś, w odległej przyszłości, jak o wielki wódz z orlemi piórami na głowie, z przeraźliwie umalowaną twarzą; pewnego upalnego dnia wkroczy dumnie do szkółki niedzielnej, z mrożącym krew okrzykiem wojennym, aż kolegom jego oczy nawierzch wyjdą, i pękną z zazdrości! Albo nie: jest jeszcze coś wspanialszego niż to. Zostanie piratem! Tak jest! Teraz jasno widział swą przyszłość, jaśniejącą nieopisanym blaskiem. Imię jego rozebrzmi na świat cały i wszyscy będą przed nim drżeli! Z chwałą będzie przecinał wzburzone morze swoim długim, wąskim, czarnym żaglowcem „Duchem Burzy“, na którego maszcie powiewać będzie straszna bandera! A gdy stanie u szczytu chwały, zjawi się kiedyś niespodzianie w swojem rodzinnem mieście, czarny, opalony wichrami morskiemi, i wkroczy dumnie do kościoła w czarnym, aksamitnym kaftanie i takich samych spodniach, w wielkich butach z cholewami, przepasany karmazynową szarfą, z kawaleryjskiemi pistoletam i za pasem, z szablą u boku (pokrytą plamami krwi), w szerokim kapeluszu z powiewającemi piórami, z rozwiniętą czarną chorągwią, na której widnieć będzie trupia czaszka i skrzyżowane piszczele — tak wejdzie i z rosnącą dumą i zachwytem będzie słuchał takich szeptów: „To jest pirat, Tomek Sawyer! Czarny Pogromca Hiszpańskich Wód!”
Tak, postanowione! Karjera jego jest jasno zarysowana. Ucieknie z domu i poświęci się jej.
Postanowił wyruszyć nazajutrz rano. Teraz trzeba było się przygotować, zebrać środki. Podszedł więc do wydrążonego pnia wpobliżu i począł pod nim grzebać scyzorykiem. Wkrótce natrafił na drzewo, które wydało głuchy odgłos. Wepchał rękę i wypowiedział z powagą takie zaklęcie: I„Czego tu niema — niech się zjawi! Co jest — niechaj to duch zostawi!”</poem> Potem odgrzebał nabok ziemię i odsłonił sosnowy gont. Wyciągnął go i odkrył maleńki, kształtny skarbiec, którego dno i boki były wyłożone gontami. Leżała tam szklana kulka. Zdziwienie Tomka było bez granic! Zbity z tropu podrapał się w głowę i powiedział:
— Ależ to przechodzi wszelkie pojęcie!
Odrzucił kulkę ze złością i zastanowił się. Nie dało się zaprzeczyć, że w tym wypadku zawiodły czary, które on i jego koledzy uważali za niezawodne. Gdy się mianowicie zakopie kulkę szklaną z pewnemi przepisanemi zaklęciami i po dwóch tygodniach znowu to miejsce otworzy, wygłaszając zaklęcie, które właśnie przed chwilą wypowiedział, wówczas znajdzie się tam wszystkie kulki, jakie się kiedykolwiek zgubiło, choćby były rozproszone po świecie. Ale zaklęcie jednak zawiodło. Dziwna rzecz! Wiara Tomka została zachwiana w posadach. Nieraz słyszał, że się to udawało, ale nie słyszał nigdy, aby zawiodło. Zapomniał, że sam już kilkakrotnie tego próbował, ale potem nigdy nie mógł odnaleźć miejsca, gdzie kulkę zakopał. Przez jakiś czas rozmyślał nad tą sprawą i wreszcie orzekł, że jakaś czarownica musiała mu przeszkodzić i udarem nić czary. Chciał się co do tego upewnić. Począł więc szukać dokoła, aż znalazł w piasku miejsce, gdzie było małe, lejkowate zagłębienie. Tam się położył, przytknął usta do zagłębienia i zawołał:

„Powiedz mi, chrząszczu, powiedz mi, chrząszczu,
to, co chciałbym wiedzieć!
Powiedz mi, chrząszczu, powiedz mi, chrząszczu,
to, co chciałbym wiedzieć!”

Piasek począł się poruszać i mały, czarny chrząszczyk ukazał się, by po sekundzie, przestraszony, wleźć znowu w piasek.
— Nic nie chce powiedzieć! Więc czarownica to zrobiła. Zaraz to poznałem!
Ponieważ wiedział, że walka z czarownicami jest bezcelowa, stracił otuchę i dał spokój wszystkiemu. Przypomniał sobie jednak, że mógłby przynajmniej zachować kulkę, którą przed chwilą wyrzucił, rozpoczął więc cierpliwe poszukiwania. Ale nie mógł jej znaleźć. Wrócił więc do skarbca, ustawił się dokładnie tak samo, jak stał poprzednio, wyrzucając kulkę, wyciągnął z kieszeni drugą i rzucając ją w tym samym kierunku, wypowiedział słowa:
— „Braciszku, szukaj braciszka!”
Uważał dokładnie, gdzie kulka upadła, poszedł w to miejsce i szukał. Musiała jednak upaść za blisko albo za daleko. Powtórzył więc próbę Jeszcze kilka razy, aż się wreszcie udała. Obie kulki leżały prawie obok siebie.
W tej właśnie chwili rozległ się słaby dźwięk małej, blaszanej trąbki. W okamgnieniu Tomek zrzucił z siebie bluzę i spodnie, przepasał się szelkami, odsunął nabok kupę chrustu po drugiej stronie spróchniałego drzewa i wydobył z ukrycia własnego wyrobu łuk, strzałę, drewniany miecz i blaszaną trąbkę, porwał to wszystko i boso, w rozwianej koszuli, popędził przed siebie. Przy wielkim wiązie stanął, zagrał na swej trąbce odpowiedź i począł się ostrożnie skradać na palcach, rozglądając się na wszystkie strony. Rozkazał szeptem urojonej kompanji wojska:
— Stanąć, chłopcy! Zostaniecie w ukryciu, póki nie zatrąbię.
Na widowni ukazał się Joe Harper, tak samo przejrzyście wystrojony i tak sam o groźnie uzbrojony. Tomek zawołał:
— Stać! Kto śmie wchodzić do lasu Sherwood bez mego pozwolenia?
— Guy z Guisborne nie potrzebuje pozwolenia! A kto jesteś ty, który... który...
— I ty śmiesz do mnie takim językiem przemawiać! — odpowiedział Tomek jak na komendę, bo dialog ich był wzorowany na książce, którą obaj umieli napamięć.
— A kim jesteś ty, który śmiesz do mnie takim językiem przemawiać?
— Ja? Zaprawdę! Jam jest Robin Hood, o czem przekona się wkrótce twój nędzny trup!
— Więc to ty jesteś owym sławnym zbójcą?
Z radością zmierzę się z tobą, walcząc o władztwo nad tym pięknym lasem. Broń się!
Dobyli drewnianych mieczy, resztę uzbrojenia odrzucili na ziemię, stanęli w pozycji, noga przy nodze i rozpoczęli zawziętą walkę na śmierć i życie, według reguł rycerskich.
— Na ciebie kolej, ale mocniej! — zawołał Tomek.
Bili się więc jeszcze mocniej, pocąc się i dysząc. Wreszcie Tomek krzyknął:
— Padaj, padaj! Czemu nie padasz?
— Nie chce mi się! A czemu ty sam nie padasz? Przecież więcej oberwałeś niż ja!
— Nie o to chodzi. Ale ja nie mogę polec. Tego w książce niema. Tam jest powiedziane: „Potem potężnym ciosem ztyłu powalił nieszczęsnego Guy’a z Guisborne!“ Musisz się więc odwrócić, abym ci mógł zadać cios ztyłu.
Powaga książki była nietykalna, więc Joe od wrócił się, otrzymał cios i poległ.
— A teraz, — zaproponował Joe, powstając, — musisz pozwolić, abym ja zabił ciebie. Tego wymaga sprawiedliwość.
— Przepraszam, to niemożliwe! Tego w książce niema!
— To nikczemne!
— Wiesz co, Joe? Bądź teraz bratem Tukiem, albo młynarczykiem Muchem i okładaj mnie kijem. Albo jeszcze lepiej, ja będę szeryfem z Nottinghamu, a ty na chwilkę Robin Hoodem i zabijesz mnie.
Joe zgodził się, zaczem odegrano i te przygody. następnie Tomek został znowu dla odmiany Robin Hoodem i miał prawo wyzionąć ducha z powodu rany, zaniedbanej zdradziecko przez pewną mniszkę. Wreszcie Joe, wyobrażający w tej chwili całą bandę zbójców, zanoszących się od płaczu, powlókł Robin Hooda nieco naprzód, wcisnął mu w sztywniejące ręce łuk, i Tomek szepnął umierającym głosem:
— „Gdzie padnie ta strzała, tam pochowajcie biednego Robin Hooda pod zielonem drzewem“.
Wypuścił strzałę, padł nawznak i chciał umrzeć; zerwał się jednak zbyt szybko jak na trupa, gdyż upadł w pokrzywy.
Chłopcy ubrali się, pochowali swój oręż i poszli biadając, że niema już zbójców, nie mogąc sobie odpowiedzieć na pytanie, co właściwie dała im nowożytna cywilizacja, by wynagrodzić tę stratę. Jeden i drugi oświadczył zgodnie, że wolałby być przez jeden rok zbójcą w lasach Sherwood, aniżeli przez całe życie prezydentem Stanów Zjednoczonych.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: Marceli Tarnowski.