Przygody na okręcie „Chancellor“/LV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LV.

27 stycznia. Nie mogłem zmrużyć powiek ani na chwilę. Słuchałem najlżejszego szmeru, plusku wody, szumu bałwanów. Zauważyłem, że naokoło tratwy niema ani jednego rekina. Co za szczęśliwa przepowiednia! Księżyc wszedł o trzy kwadranse na pierwszą, ukazując wązki sierp, a jego blask słaby nie pozwala widzieć, co się na morzu dzieje. Wieleż razy w nocy zdawało mi się, że spostrzegam upragniony żagiel. Już dzień. Słońce weszło nad pustem morzem. Okropna chwila się zbliża. Nadzieje moje ulatują. Okręt nie ukazał się, ziemi także nie widać. Powróciłem do rzeczywistości i przypominam sobie, że jest to właśnie chwila, w której ma się wykonać straszliwa ofiara. Nie śmiem spojrzeć na skazanego i wielekroć oczy jego zwrócą się na mnie, muszę natychmiast odwrócić swoje.
Zgroza niewypowiedziana ścisnęła pierś moją, w głowie mi się kręci jak pijanemu. Już szósta rano! Przestałem wierzyć w pomoc Opatrzności. Serce bije więcej niż sto uderzeń na minutę, całe zaś ciało mam zlane zimnym potem. Bosman i Kurtis stoją wsparci na maszcie, przebiegając oczami ocean. Na bosmana strach patrzeć. On nie uprzedzi godziny, ale też nie pozwoli jej opóźnić. Nie mogę zgadnąć, co myśli kapitan. Twarz jego jest tak blada, że wydaje się trupem z otwartemi oczami. Majtkowie pełzają po platformie, pożerając oczami ofiarę. Nie mogąc ustać na miejscu, uciekłem aż na przód tratwy. Bosman odwrócił się ku tyłowi tratwy: mówiąc:
— Nakoniec!
Wyraz ten uderzył we mnie jak piorun. Majtkowie zbliżyli się ku tyłowi tratwy, cieśla w ściśniętej konwulsyjnie dłoni trzyma topór.
Miss Herbey krzyknęła przeraźliwie. Nagle Andrzej powstał.
— Jak to? mój ojciec — zawołał stłumionym głosem.
— Los padł na mnie — odpowiedział pan Letourneur.
Andrzej porwał ojca i otoczył ramionami.
— Nigdy! — zawołał — mnie zabijcie raczej! Zabijcie mnie! To ja rzuciłem ciało Hobbarta w morze! Mnie! mnie! powinniście zamordować!
Nieszczęśliwy! Jego słowa podwoiły wściekłość katów! Daoulas oderwał go od ojca, mówiąc:
— Dość tych ceremonii.
Andrzej padł na wznak, a dwaj majtkowie skrępowali go tak, że nie mógł się ruszyć.
Jednocześnie Burke i Flajfpol pochwyciwszy ofiarę, pociągnęli ją na przód tratwy.
Okropna ta scena odbyła się prędzej, niż ją tu opisałem.
Zgroza przykuła mnie do miejsca! Chciałem się rzucić pomiędzy pana Letourneur i jego katów, ale sił mi zabrakło. W tej chwili p. Letourneur odepchnął majtków, którzy już zdarli z niego część ubrania.
— Wstrzymajcie się chwilę — rzekł głosem, w którym przebijała niepokonana energia — jedną tylko chwilę. Nie chcę wam ukraść waszej porcyi. Wszakże całego dzisiaj mnie nie zjecie!
Majtkowie wstrzymali się, spoglądają w osłupieniu, pan Letourneur mówił dalej:
— Jest was dziesięciu, wszak moje dwie ręce na dziś wam wystarczą. Jutro weźmiecie resztę.
Letourneur wyciągnął dwie ręce obnażone.
— Niech i tak będzie — krzyknął okropnym głosem cieśla Daoulas i szybko jak błyskawica podniósł topór.
Kurtis nie mógł na to dłużej patrzeć. Ja także. Nie, póki żyć będziemy, nie pozwolimy na podobną rzeź! Kapitan rzucił się pomiędzy majtków, ażeby im wydrzeć ofiarę. Skoczyłem i ja między walczących, ale jeden z majtków gwałtownie mnie popchnął, wpadłem w morze... Zamknąłem usta, ażeby skończyć prędzej. Duszenie się jednak przezwyciężyło siłę mojej woli. Przez na wpół otwarte usta wpłynęło kilka kropel wody.
Boże przedwieczny!... Słodka woda!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.