Przygody na okręcie „Chancellor“/XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXV.

W nocy z 21 na 22 grudnia. Bosman poskoczył ku sznurom, powstrzymującym żagle i reje natychmiast spuszczono, w samą porę, bo orkan przeleciał jak wir wodny ponad nami. Gdyby majtek nie uprzedził pas swem wołaniem, bylibyśmy z pewnością przewróceni i wrzuceni w morze.
Namiot, stojący na tyle tratwy, wiatry uniosły. Tratwa jest zupełnie zabezpieczona od uderzeń orkanu, zbyt bowiem małą przedstawia płaszczyznę oporu, ale za to bałwany jej zagrażają. Fale przez chwilą jakby zduszone pod ciśnieniem warstw powietrza obecnie podnoszą się wściekle i wysokość ich wzrasta w miarę doznanego poprzednio nacisku.
Tratwa posłusznie naśladuje bezwładne ruchy bałwanów, kołysząc się jak one gwałtownie na wszystkie strony.
— Przywiążcie się! przywiążcie się! — woła na nas bosman, rzucając pęk postronków.
Kurtis przybiegł nam na pomoc. Wkrótce potem Letourneurowie, Falsten i ja byliśmy mocno przywiązani do tratwy. Morze mogłoby nas unieść, ale najprzód musiałoby rozbić tratwę. Panna Herbey przywiązała się do jednego ze słupów, do których był przybity namiot; przy świetle błyskawicy widziałem jej twarz zawsze pogodną.
Tymczasem pioruny biją bezustannie, zalewając nam uszy i oczy hukiem i światłem.
Piorun nie czeka na ucichnięcie poprzednika, błyskawica zachodzi jedna na drugą. Para, wznosząca się nad morzem, zdaje się płynąć. Możnaby sądzić, że ocean i niebo ogarnął gwałtowny pożar i widać było, jak błyskawice, unoszące się w niebo ze szczytu bałwanów, krzyżowały się z błyskawicami, padającemi z obłoków w morze! Silny zapach siarki rozszedł się w powietrzu, dotychczas jednak pioruny mijały nas, uderzając tylko w morze.
Około drugiej burza doszła do najstraszliwszej potęgi. Wiatr zmienił się w huragan i bałwany zagrażając tratwie rozerwaniem w kawały.
Cieśla Daoulas, Kurtis, bosman, majtkowie starają się umocnić ją sznurami.
Całe strumienie padają na nas i zlewają potokiem ciepłej wody.
Pan Letourneur rzucił się przed te bałwany, chcąc uchronić syna od ich gwałtownych uderzeń.
Panna Herbey jest ciągle nieruchoma, sądzić by można, że to posąg rezygnacyi.
W tej chwili przy gwałtownem świetle, ujrzałem jak wielkie chmury przybrały kolor czerwony i łoskot urywany podobny do strzałów rotowych rozległ się w powietrzu. Był to trzask, spowodowany szeregiem wybuchów elektrycznych, dla których ziarnka gradu są łącznikami pomiędzy przeciwnymi obłokami.
I rzeczywiście wskutek spotkania się prądu zimnego powietrza z chmurą elektryczną, uformował się grad zawzięcie padający.
Zostaliśmy skartaczowani przez grad wielkości orzecha włoskiego, który uderzał z dźwiękiem metalicznym o pokład statku.
Zjawisko to trwało przeszło pół godziny i przez ten czas wiatr znacznie ucichł. Wkrótce jednak, przeskakując ze wszystkich stron kompasu, zerwał się z gwałtownością, niedającą się opisać. Maszt, którego bocianie gniazdo burza złamała, pochylił się na bok. Spieszyliśmy się usunąć jego szczątki w obawie, ażeby ciężarem swoim nie skruszył masztu przy podstawie. Ster zupełnie zepsuty, porwany zaś rudel woda daleko uniosła. Jednocześnie poręcz tratwy została z lewej strony oderwaną, a przez ten wyłom bałwany rzuciły się na nas. Cieśla i majtkowie chcieli zreperować uszkodzenie, jednak gwałtowne rzucanie się tratwy nie pozwoliło im dokonać tego, padali jedni na drugich. Nagle tratwa, uniesiona przez olbrzymi bałwan pochyliła się pod kątem więcej niż 45°. Jakim sposobem ci ludzie nie zostali pochwyceni przez fale? dlaczego powrozy powstrzymujące nas nie pękły? czemu nie wpadliśmy w morze? — doprawdy wytłómaczyć sobie nie mogę. Co do mnie, uważałem za niemożliwe prawie, ażeby przy takich gwałtownych poruszeniach tratwa nie przewróciła się, a wówczas my, przywiązani do pokładu, zginąć musimy w konwulsyach uduszenia. Rzeczywiście około trzeciej z rana, w chwili, kiedy huragan rozszalał się do najwyższego stopnia, tratwa uniesiona na grzbiecie bałwanów, stanęła prawie prostopadle. Rozległy się okrzyki przerażenia, czy się przewrócimy?... nie...
Na niezmierzonej wysokości tratwa zatrzymała się i przy silnem świetle błyskawic, krzyżujących się na wszystkie strony, my biedni, ogłuszeni i przestraszeni, ujrzeliśmy pod sobą ocean pieniący się, jak gdyby rozbijał skały. Tratwa odzyskała swoje położenie poziome, ale wskutek gwałtownych rzutów pękły sznury, któremi były przywiązane baryłki. Widziałem jednę z nich, jak spadała z pomostu, druga zaś rozleciała się w kawałki, wylewając na wszystkie strony wodę, którą zawierała.
Majtkowie rzucili się, ażeby pochwycić drugą baryłkę z suszonem mięsem, na nieszczęście jednak jednemu z nich wpadła noga pomiędzy rozsunięte deski platformy, które następnie znów się ścisnęły. Nieszczęśliwy ryczał z bólu. Chcąc biedź do niego, rozerwałem wiążące mnie sznury... już było zapóźno. W oślepiającej błyskawicy ujrzałem biedaka z urwaną nogą, uniesionego przez bałwan, który uderzył na nas w tej chwili. Jego towarzysz znikł razem z nim, zanim zdążyliśmy pospieszyć mu na ratunek. Mnie zaś morze rzuciło na platformę, gdzie uderzywszy głową o jakiś kąt wystający, upadłem bez zmysłów.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.