Psalm powojenny (Jasieński, 1924)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Jasieński
Tytuł Psalm powojenny
Pochodzenie Ziemia na lewo
Wydawca Spółdzielnia „Książka”
Data wyd. 1924
Druk L. Bogusławski
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Mieczysław Szczuka
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PSALM POWOJENNY

już dawno Panie duch mój gotów
i przyszłość czeka uśmiechnięta
w rytmicznym chrzęście kulomiotów
idą czerwone moje święta

do pulsujących tętnic ulic
gdzie tłum przewala swoje twarze
przypadłem ucho swe przytulić
i słyszę głuchy huk wydarzeń

już się zakończył wielki raut
na którym były ludów scysje
w ubranych w kwiaty kebach aut
już odjechały wszystkie misje

nie będzie więcej huku dział
świstu szrapnelów i mitraljez
niech tańczy ten kto dotąd drżał
na niebie dzisiaj wielki bal jest

wszyscy jak byli — mieli rację
dowieść im tego spory trud był
pan bóg pojechał na wakacje
i święci w raju grają w foot⸗ball

nikt ci nie plunie kulą w twarz
nikt ci już żeber nie połamie — —
cóż taką głupią minę masz
mój nieodrodny bracie⸗chamie?

napracowałeś się jak koń
na brzuchu miast stępiłeś bagnet
możecie złożyć w kozły broń —
więcej was bracia nie zapragnę

w kipiących tłumach rojnych świąt
pod zgrzebnem płótnem bluz roboczych
po nocach we śnie nie wiem skąd
widzę płomienne wasze oczy

od pociskami zrytych łąk
po progach mogił przeszła kolej
może wam plamy krwawe z rąk
obmyje cjank lub witrjolej

coś się tu stanie coś się stanie
nad miastem zawisł strachu tuman
słyszę dalekich burz błyskanie
co w żyłach krew spiętrzają tłumom

na placu sklepikarze pospieszni i dziwni
spuszczają z ciężkim hukiem żelazne żaluzje
ci sami co przed rokiem z za węgłów sztywni
patrzyli jak armaty waliły im w gruz je

po asfalcie spieczonym i rudym jak krew
gromady bladych ludzi biegnących przez bulwar
chowają się za kępy suchotniczych drzew
które zeszłą jesienią opłukał kul war

na opuszczonym placu mür & merilis
tysiącem witryn w przerażeniu szczękał
kobiety wciskając się z powrotem w dekolty kryz
uderzały jak w febrze o szczękę szczęką

z trotuarów jak z żyznej podlanej grzędy
podnosiły się białe i fioletowe kwiatki
ludzie padając na twarz krzyczeli: nie będę!
i płakali niewiadomo nad kim

na zielonych karuzelach bladzi policjanci
gonili złodziejów na drewnianych koniach
panowie! zatrzymajcie się! przestańcie!
panowie! zapomnijcie o nich!

towarzysze tramwajarze nie trzeba płakać!
wstydźcie się macie łzy na wąsach
dziś będziemy jak piłki pod niebo skakać
poprowadzę was wszystkich w czerwonych pląsach

Chrystus zginął nie przyjdzie grzechów wam odpuścić
kiedy od ciężkich haubic pójdziecie za pługiem
odpuszczajmy swoje nieprawości!
całujmy usta jedni drugim!

patrzcie! patrzcie jaki dziwny cud
jaka ogromna szalona nowina
przed lustrem tańczę wtył i wprzód
na prawo na lewo się kręcę
to jest naprawdę nagle pierwszy raz:
ja mam ręce! my wszyscy mamy ręce!

para cudownych kiszek u ramion nam dynda
możemy je zginać rozginać
podnosić opuszczać ile kto chce
powiedzcie! powiedzcie sami!
jaka wspaniała winda!
a ja mam także palce
którymi chwytam i jem
i nogi na których tańczę!

nie będziemy nikomu więcej
obrywali rąk ani nóg
chcemy żeby ludzi było jak najwięcej
i żeby każdy tańczyć mógł

na skraju zielonej drogi
pogodni siądziemy beztroscy w cudzie — —
aniołowie już idą umywać wam nogi
o dziwni niezgłębieni cudowni ludzie!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Jasieński.