<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Jasieński
Anatol Stern[1]
Tytuł Ziemia na lewo
Wydawca Spółdzielnia „Książka”
Data wyd. 1924
Druk L. Bogusławski
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Mieczysław Szczuka
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ZIEMIA            
NA
LEWO

Odbito 1000 egz. numerowanych nakładem
Spółdz. „Książka” w druk. L. Bogu-
sławskiego w Warszawie.
Okładkę i układ grafi-
czny projektował
M. Szczuka
420
Copyright by Jasieński and Stern[1]



BRUNO JASIEŃSKI

Utwory, składające się na tom,
były napisane i drukowane
przeważnie w r. 1921 i 1922.
Z nowszych zamieszczone są:
„Marsyljanka“, „Bajka o kel-
nerze“, „Religja“ i urywek ze

„Zdobycia Paryża“.


MARSYLJANKA

nie będę więcej sławił żadnej z dam
ani jej imię w śpiewnych strofach pieścił
odkąd ujrzałem cię raz pierwszy tam
w tem dziwnem nigdy nie widzianem mieście

pamiętam wieczór jak wytarty gwasz
i w bramach domów przykucnięty przeraz
gdym nagle w tłumie ujrzał twoją twarz
i zrozumiałem że to właśnie teraz

ulica drgała wijąc się jak wąż
migotał witryn kolorowy miszmasz
i wiatr dął słodszy niźli ust twych miąższ
na których pręgą wyciśnięty krzyż masz

i nagle tłumu obolały guz
rozorał obłęd jak płomiennym zębem
i ktoś olbrzymi ręce w górę wzniósł
i w blachę słońca długo bił jak w bęben

a potem nagi poplamiony bruk
i bladych ludzi pierzchające garstki — —
uniosłem w oczach tylko chust twych róg
i twój niebieski kołnierz marynarski

nie wiem czy znajdę gdzie o tobie wieść
czy mi się tylko cała wśnisz w legendę —
wiem że cię zawsze muszę w sobie nieść
i w każdej twarzy już cię szukać będę

śni mi się gorzki morskiej wody smak
gdzie przypływ w portach liże barki barek
i mam pod czaszką wieczny trzepot flag
i serce w piersi skacze jak zegarek

wiem to się stanie w jeden duszny zmierzch
będę szedł tłumem i jak lampa migał
aż raz przeleje się mój krzyk przez wierzch
i wiatrem wstrząśnie jak olbrzymi dźwigar

z rozpędu trzaśnie w moją głowę mur
i nagle przejdzie mój ochrypły bas w alt
ujrzę pod sobą biały chodnik chmur
a pod głowami nieba twardy asfalt

wtedy o wtedy — — czuję szat twych wiew —
i zapach rąk twych poznam każdą tkanką
klękniesz i z twarzy mi obetrzesz krew —
kochanko moja smukła marsyljanko!



MARSZ
Siostrom od św. samki.

tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam. tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam.
tutaj. i tu. i tu. i tam.
jeden. siedm. czterysta⸗cztery.
panie. na głowach. mają. rajery.
damy. damy. tyle tych. dam.
tamta. to tu. to tu. to tam.
w willi. nad morzem. płacze. skriabin.
obcas. karabin. obcas. karabin.
ludzie. ludzie. ludzie. do bram.
tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam. tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam.

tam. tam. dalej. za kantem.
pani. biała. z pękiem. chryzantem.
pani. biała. czekała. w oknie.
kwiat. spadł. kapnie. na stopnie.
szli. szli. rzędem. po rzędzie.
tam. i tam. i dalej. i wszędzie.
młodzi. zdrowi. silni. jak byki.
wozy. wiozły. w kozły. koszyki.
w tłumie. dziewczyna. uliczna. stała.
szybko. pobiegła. pocałowała.
ach. krzyk. tylko. to jedno.
kwiaty. w pęku. na ręku. więdną.
wolno. cicho. padają. płatki.

dół. na bruk. na konfederatki.
eh. pani. pani. biała.
kurwa. prosta. przelicytowała.
nam. nam. dajcie. i nam.
tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam. tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam.

panie. panny. panowie. konie.
jedzie. dzwoni. auto. w melonie.
praczki. szwaczki. okrzyki. kwiatki.
chodźmy. panna. do. separatki.
panna. płacze. idą. na wojnę.
takie. młode. takie. przystojne.
rzędem. za rzędem. z rzędem. rząd.
wszyscy. wszyscy. wszyscy. na front.
eh by. było. młodych. mam.
tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam. tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam.

ktoś się. rozpłakał. ktoś. bez czapki.
liście. kapią. jak gęsie. łapki.
w parku. żółknie. gliniany. heros.
chłopak. z redakcji. pali. papieros.
ktoś. ktoś upadł. nagły. krwotok.
ludzie. ludzie. skłębienie. potok.
co?... kto?... leży... krew...
łapią... kapią. liście. z drzew.
puśćcie! puśćcie! puśćcie! ja nie chcę!
kurz. kłębem. w zębach. łechce.
krzyk. popłoch. włosy. drżą.
krew... w krwi... pachnie. krwią...

tam. tam. poszli. pobiegły.
duszno. pusto. usta. o cegły.

tu. i tu. i na rękach. krew.
bydło! dranie! ścierwy! psia krew!
eh. tam. gdzie już. nam.
tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam. tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam.

poszli. przeszli. ile tu. kobiet.
panie. idą. gotować. obiad.
ktoś. w żałobie. nie wie. gdzie iść.
stanął. stoi. ogląda. liść.
podniósł. z drogi. pomięty. kwiatek.
tyle. panien. tyle. mężatek.
tyle. przeszło. tyle ich. szło.
słońce. świeci. żółto. i mdło.
zaraz.. zaraz... zaraz wam... zagram...
panie. w kawiarni. piją. mazagran.
wieczorem. w domach. u św. samki.
przed. matką boską. paliły się. lampki.



PSALM POWOJENNY

już dawno Panie duch mój gotów
i przyszłość czeka uśmiechnięta
w rytmicznym chrzęście kulomiotów
idą czerwone moje święta

do pulsujących tętnic ulic
gdzie tłum przewala swoje twarze
przypadłem ucho swe przytulić
i słyszę głuchy huk wydarzeń

już się zakończył wielki raut
na którym były ludów scysje
w ubranych w kwiaty kebach aut
już odjechały wszystkie misje

nie będzie więcej huku dział
świstu szrapnelów i mitraljez
niech tańczy ten kto dotąd drżał
na niebie dzisiaj wielki bal jest

wszyscy jak byli — mieli rację
dowieść im tego spory trud był
pan bóg pojechał na wakacje
i święci w raju grają w foot⸗ball

nikt ci nie plunie kulą w twarz
nikt ci już żeber nie połamie — —
cóż taką głupią minę masz
mój nieodrodny bracie⸗chamie?

napracowałeś się jak koń
na brzuchu miast stępiłeś bagnet
możecie złożyć w kozły broń —
więcej was bracia nie zapragnę

w kipiących tłumach rojnych świąt
pod zgrzebnem płótnem bluz roboczych
po nocach we śnie nie wiem skąd
widzę płomienne wasze oczy

od pociskami zrytych łąk
po progach mogił przeszła kolej
może wam plamy krwawe z rąk
obmyje cjank lub witrjolej

coś się tu stanie coś się stanie
nad miastem zawisł strachu tuman
słyszę dalekich burz błyskanie
co w żyłach krew spiętrzają tłumom

na placu sklepikarze pospieszni i dziwni
spuszczają z ciężkim hukiem żelazne żaluzje
ci sami co przed rokiem z za węgłów sztywni
patrzyli jak armaty waliły im w gruz je

po asfalcie spieczonym i rudym jak krew
gromady bladych ludzi biegnących przez bulwar
chowają się za kępy suchotniczych drzew
które zeszłą jesienią opłukał kul war

na opuszczonym placu mür & merilis
tysiącem witryn w przerażeniu szczękał
kobiety wciskając się z powrotem w dekolty kryz
uderzały jak w febrze o szczękę szczęką

z trotuarów jak z żyznej podlanej grzędy
podnosiły się białe i fioletowe kwiatki
ludzie padając na twarz krzyczeli: nie będę!
i płakali niewiadomo nad kim

na zielonych karuzelach bladzi policjanci
gonili złodziejów na drewnianych koniach
panowie! zatrzymajcie się! przestańcie!
panowie! zapomnijcie o nich!

towarzysze tramwajarze nie trzeba płakać!
wstydźcie się macie łzy na wąsach
dziś będziemy jak piłki pod niebo skakać
poprowadzę was wszystkich w czerwonych pląsach

Chrystus zginął nie przyjdzie grzechów wam odpuścić
kiedy od ciężkich haubic pójdziecie za pługiem
odpuszczajmy swoje nieprawości!
całujmy usta jedni drugim!

patrzcie! patrzcie jaki dziwny cud
jaka ogromna szalona nowina
przed lustrem tańczę wtył i wprzód
na prawo na lewo się kręcę
to jest naprawdę nagle pierwszy raz:
ja mam ręce! my wszyscy mamy ręce!

para cudownych kiszek u ramion nam dynda
możemy je zginać rozginać
podnosić opuszczać ile kto chce
powiedzcie! powiedzcie sami!
jaka wspaniała winda!
a ja mam także palce
którymi chwytam i jem
i nogi na których tańczę!

nie będziemy nikomu więcej
obrywali rąk ani nóg
chcemy żeby ludzi było jak najwięcej
i żeby każdy tańczyć mógł

na skraju zielonej drogi
pogodni siądziemy beztroscy w cudzie — —
aniołowie już idą umywać wam nogi
o dziwni niezgłębieni cudowni ludzie!




śpiew maszynistów
z „Pieśni o Głodzie“

słońce przygniótłszy kolanem skóry dymiące się połacie
długo do mięsa obdzierał nasz okrwawiony scyzoryk
w noce bezgwiezdne majtkom na świata płonącym drednoucie
twarz wylizały do krwi nam zorzy czerwone ozory
nam⸗li wyrosłym w trudzie pod wściekłą zdarzeń ulewą
błądzić po morzach uniesień w gwiezdne wsłuchanym kapele?
zgodnym wysiłkiem twardych rąk rozhuśtamy w lewo
czarni maleńcy ludzie ziemi olbrzymi propeller

patrzał na wszystko z góry nasz bezpartyjny pan bóg
nocy stalowy lemiesz pierś naszą w krwi do ran darł
gdy walec wieków gniótł nas krwi naszej twardych jambów
słuchało stare słońce łysy płomienny żandarm
długo świeciło w ślepia nam purpurowym murzynom
w mordy zwęglone w hutach do których przyrósł kopeć
gdy go zwleczone na ziemię nóż robotniczy zarzynał
tłum się na trupa rzucił krew buchającą żłopać!

z życiem rozgranem pod ręce na świata szerokie trakty
wyszliśmy rano śpiewając z płachtą koloru flamingo
paszcz wytoczonych mitraljez suche rytmiczne antrakty
w krtań zabijemy zpowrotem kulą wyplutą z brauninga
kto nam kto nam teraz drogę zagradza samym?
wszystko zmiażdżymy butami piękni ogromni i ludzcy!

miejsca! gromada idzie! proletarjacki samum!
czapkami drogę wymościł taneczny krok rewolucji!

świat postawiony pod ścianę jak mały blady człowieczek
mrugał bezradnie oczkami gdy kolbyśmy wznieśli do ramion
płakał zmartwiony chrystus o dusze swoich owieczek
gdy salwą gruchnęły lufy i śnieg się krwią poplamił
mam⸗li dziś skomleć nad trupem gdy hymnem tętni nerw?
czaszką o ziemię grzmocić i krzyczeć: nie przeklinaj!
do wszystkich okien i drzwi już wali kolbami mauzerów
w łunach wschodzącej zorzy wielka świetlana NOWINA!






prolog
do
„Foot-Ballu Wszystkich Świętych”

domy skaczą w konwulsjach sklepień
krew bulgoce ustami rynien
ręce moje wyciągam ślepe:
oddaj oddaj cożeś nam winien!

gwiazdy z nieba lecą jak wiśnie
ostre dreszcze wstrząsają światem
znowu przyjdzie zgwałci i ciśnie
noc⸗megiera w kolczykach świateł

puść nas! puść nas! dosyć już czekam!
otwórz wszystkim nieznane dróżki!
daj nam także do dzbanka z mlekiem
z chmur łyżeczką zbierać kożuszki

słyszysz dzieci co cię wołają?
przyjdź już! przyjdź już! weź nas i prowadź!
po alejach twojego raju
daj nam raz się przespacerować

czemu czemu karcisz nas gniewem?
złość otrząsam jak drzewa z szyszek
przed twym tronem stoję i śpiewam
otom panie święty franciszek!

przyjm nas! przyjm nas! wszyscyśmy święci
dobrzy ludzie prości i cisi
pocóż twarz twa jak kula rtęci
słońcem czarnem nad nami wisi?

jakoż brama twoja zamknięta?
otwórz! otwórz! słyszysz kołatam!
przyszły lata naszego święta
wszystkich ludzi z całego świata

zejdź już! zejdź już! nie każ się prosić!
dokąd każesz daremnie grzmieć mi?
krwi twej ofiar mamy już dosyć!
ciesz się z nami twoimi dziećmi!

pocóż pocóż na krzyżu pościsz
łaski swojej skąpisz wybrańcom?
dobrzy ludzie cisi i prości
dawno świat ten zbawili tańcem

długo byłeś ze swoich sług rad
płacz nad nami świętymi w złości
o twe raje któreś nam ukradł
z aniołami rzucamy kości!



bajka o kelnerze

kawiarnia była nabita szczelnie
kiwał się rajer nad każdym stolikiem
na palcach chodził po sali kelner
roznosił na tacy likier

i gdy do taktu orkiestry pstrej
stawiał przed gościem kotlet
ujrzał we fraku świński ryj
zmieszał się nagle i pobladł

dziwny mu w myślach zrodził się zamęt
w noc roziskrzoną po drutach biegł
cicho pod skrzypiec akompanjament
na dworze padał śnieg

i patrzył w ołtarz skąd schodził anioł
i wiatr go chłodził na strandzie
gdy kapał sosem na białą panią
w czarnym olbrzymim rembrancie

śnił mu się pomost rozkwitłych warg
i nie mógł po nim przeleźć
i widział tylko spasły kark
i szczęk ruchomą czeluść

cichutko w kącie stanął i wklęsł
jak dzieci nocą przy szybach
a białej pani trzepot rzęs
bezgłośnie krzyczał: „wybaw“!

przez cały wieczór chodził jak we śnie
wyrazy cedził skąpo
i tylko jeden raz się roześmiał
kiedy przynosił im kompot

i widział holle o złotych stołach
jasne jak nigdy przedtem
kiedy go cicho ktoś z nich zawołał
wolno na palcach wszedł tam

i pobladł tapet wiśniowy pastel
nim krzyk kobiecy je pożarł
gdy gardła gościa obwisły plaster
otwierał kelner NOŻEM!









  1. 1,0 1,1 Przypis własny Wikiźródeł Utwory Anatola Sterna (1899-1968) będą mogły być udostępnione w 2039 roku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Jasieński.