Utwory, składające się na tom, były napisane i drukowane przeważnie w r. 1921 i 1922. Z nowszych zamieszczone są: „Marsyljanka“, „Bajka o kel- nerze“, „Religja“ i urywek ze „Zdobycia Paryża“.
nie będę więcej sławił żadnej z dam
ani jej imię w śpiewnych strofach pieścił
odkąd ujrzałem cię raz pierwszy tam
w tem dziwnem nigdy nie widzianem mieście
pamiętam wieczór jak wytarty gwasz
i w bramach domów przykucnięty przeraz
gdym nagle w tłumie ujrzał twoją twarz
i zrozumiałem że to właśnie teraz
ulica drgała wijąc się jak wąż
migotał witryn kolorowy miszmasz
i wiatr dął słodszy niźli ust twych miąższ
na których pręgą wyciśnięty krzyż masz
i nagle tłumu obolały guz
rozorał obłęd jak płomiennym zębem
i ktoś olbrzymi ręce w górę wzniósł
i w blachę słońca długo bił jak w bęben
a potem nagi poplamiony bruk
i bladych ludzi pierzchające garstki — —
uniosłem w oczach tylko chust twych róg
i twój niebieski kołnierz marynarski
nie wiem czy znajdę gdzie o tobie wieść
czy mi się tylko cała wśnisz w legendę —
wiem że cię zawsze muszę w sobie nieść
i w każdej twarzy już cię szukać będę
śni mi się gorzki morskiej wody smak
gdzie przypływ w portach liże barki barek
i mam pod czaszką wieczny trzepot flag
i serce w piersi skacze jak zegarek
wiem to się stanie w jeden duszny zmierzch
będę szedł tłumem i jak lampa migał
aż raz przeleje się mój krzyk przez wierzch
i wiatrem wstrząśnie jak olbrzymi dźwigar
z rozpędu trzaśnie w moją głowę mur
i nagle przejdzie mój ochrypły bas w alt
ujrzę pod sobą biały chodnik chmur
a pod głowami nieba twardy asfalt
wtedy o wtedy — — czuję szat twych wiew —
i zapach rąk twych poznam każdą tkanką
klękniesz i z twarzy mi obetrzesz krew —
kochanko moja smukła marsyljanko!
tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam. tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam.
tutaj. i tu. i tu. i tam.
jeden. siedm. czterysta⸗cztery.
panie. na głowach. mają. rajery.
damy. damy. tyle tych. dam.
tamta. to tu. to tu. to tam.
w willi. nad morzem. płacze. skriabin.
obcas. karabin. obcas. karabin.
ludzie. ludzie. ludzie. do bram.
tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam. tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam.
tam. tam. dalej. za kantem.
pani. biała. z pękiem. chryzantem.
pani. biała. czekała. w oknie.
kwiat. spadł. kapnie. na stopnie.
szli. szli. rzędem. po rzędzie.
tam. i tam. i dalej. i wszędzie.
młodzi. zdrowi. silni. jak byki.
wozy. wiozły. w kozły. koszyki.
w tłumie. dziewczyna. uliczna. stała.
szybko. pobiegła. pocałowała.
ach. krzyk. tylko. to jedno.
kwiaty. w pęku. na ręku. więdną.
wolno. cicho. padają. płatki.
tu. i tu. i na rękach. krew.
bydło! dranie! ścierwy! psia krew!
eh. tam. gdzie już. nam.
tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam. tra⸗ta⸗ta⸗ta⸗tam.
poszli. przeszli. ile tu. kobiet.
panie. idą. gotować. obiad.
ktoś. w żałobie. nie wie. gdzie iść.
stanął. stoi. ogląda. liść.
podniósł. z drogi. pomięty. kwiatek.
tyle. panien. tyle. mężatek.
tyle. przeszło. tyle ich. szło.
słońce. świeci. żółto. i mdło.
zaraz.. zaraz... zaraz wam... zagram...
panie. w kawiarni. piją. mazagran.
wieczorem. w domach. u św. samki.
przed. matką boską. paliły się. lampki.
nikt ci nie plunie kulą w twarz
nikt ci już żeber nie połamie — —
cóż taką głupią minę masz
mój nieodrodny bracie⸗chamie?
napracowałeś się jak koń
na brzuchu miast stępiłeś bagnet
możecie złożyć w kozły broń —
więcej was bracia nie zapragnę
w kipiących tłumach rojnych świąt
pod zgrzebnem płótnem bluz roboczych
po nocach we śnie nie wiem skąd
widzę płomienne wasze oczy
od pociskami zrytych łąk
po progach mogił przeszła kolej
może wam plamy krwawe z rąk
obmyje cjank lub witrjolej
coś się tu stanie coś się stanie
nad miastem zawisł strachu tuman
słyszę dalekich burz błyskanie
co w żyłach krew spiętrzają tłumom
na placu sklepikarze pospieszni i dziwni
spuszczają z ciężkim hukiem żelazne żaluzje
ci sami co przed rokiem z za węgłów sztywni
patrzyli jak armaty waliły im w gruz je
po asfalcie spieczonym i rudym jak krew
gromady bladych ludzi biegnących przez bulwar
chowają się za kępy suchotniczych drzew
które zeszłą jesienią opłukał kul war
na opuszczonym placu mür & merilis
tysiącem witryn w przerażeniu szczękał
kobiety wciskając się z powrotem w dekolty kryz
uderzały jak w febrze o szczękę szczęką
z trotuarów jak z żyznej podlanej grzędy
podnosiły się białe i fioletowe kwiatki
ludzie padając na twarz krzyczeli: nie będę!
i płakali niewiadomo nad kim
na zielonych karuzelach bladzi policjanci
gonili złodziejów na drewnianych koniach
panowie! zatrzymajcie się! przestańcie!
panowie! zapomnijcie o nich!
towarzysze tramwajarze nie trzeba płakać!
wstydźcie się macie łzy na wąsach
dziś będziemy jak piłki pod niebo skakać
poprowadzę was wszystkich w czerwonych pląsach
Chrystus zginął nie przyjdzie grzechów wam odpuścić
kiedy od ciężkich haubic pójdziecie za pługiem
odpuszczajmy swoje nieprawości!
całujmy usta jedni drugim!
patrzcie! patrzcie jaki dziwny cud
jaka ogromna szalona nowina
przed lustrem tańczę wtył i wprzód
na prawo na lewo się kręcę
to jest naprawdę nagle pierwszy raz:
ja mam ręce! my wszyscy mamy ręce!
para cudownych kiszek u ramion nam dynda
możemy je zginać rozginać
podnosić opuszczać ile kto chce
powiedzcie! powiedzcie sami!
jaka wspaniała winda!
a ja mam także palce
którymi chwytam i jem
i nogi na których tańczę!
nie będziemy nikomu więcej
obrywali rąk ani nóg
chcemy żeby ludzi było jak najwięcej
i żeby każdy tańczyć mógł
na skraju zielonej drogi
pogodni siądziemy beztroscy w cudzie — —
aniołowie już idą umywać wam nogi
o dziwni niezgłębieni cudowni ludzie!
słońce przygniótłszy kolanem skóry dymiące się połacie
długo do mięsa obdzierał nasz okrwawiony scyzoryk
w noce bezgwiezdne majtkom na świata płonącym drednoucie
twarz wylizały do krwi nam zorzy czerwone ozory
nam⸗li wyrosłym w trudzie pod wściekłą zdarzeń ulewą
błądzić po morzach uniesień w gwiezdne wsłuchanym kapele?
zgodnym wysiłkiem twardych rąk rozhuśtamy w lewo
czarni maleńcy ludzie ziemi olbrzymi propeller
patrzał na wszystko z góry nasz bezpartyjny pan bóg
nocy stalowy lemiesz pierś naszą w krwi do ran darł
gdy walec wieków gniótł nas krwi naszej twardych jambów
słuchało stare słońce łysy płomienny żandarm
długo świeciło w ślepia nam purpurowym murzynom
w mordy zwęglone w hutach do których przyrósł kopeć
gdy go zwleczone na ziemię nóż robotniczy zarzynał
tłum się na trupa rzucił krew buchającą żłopać!
z życiem rozgranem pod ręce na świata szerokie trakty
wyszliśmy rano śpiewając z płachtą koloru flamingo
paszcz wytoczonych mitraljez suche rytmiczne antrakty
w krtań zabijemy zpowrotem kulą wyplutą z brauninga
kto nam kto nam teraz drogę zagradza samym?
wszystko zmiażdżymy butami piękni ogromni i ludzcy!
świat postawiony pod ścianę jak mały blady człowieczek
mrugał bezradnie oczkami gdy kolbyśmy wznieśli do ramion
płakał zmartwiony chrystus o dusze swoich owieczek
gdy salwą gruchnęły lufy i śnieg się krwią poplamił
mam⸗li dziś skomleć nad trupem gdy hymnem tętni nerw?
czaszką o ziemię grzmocić i krzyczeć: nie przeklinaj!
do wszystkich okien i drzwi już wali kolbami mauzerów
w łunach wschodzącej zorzy wielka świetlana NOWINA!