Pustelnia parmeńska/Tom I/Od tłumacza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Pustelnia parmeńska
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Zakłady graficzne B. Wierzbicki i s-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁUMACZA

Wydając niedawno po polsku Czerwone i Czarne Stendhala, poprzedziłem tę książkę krótkim życiorysem oraz charakterystyką pisarza; nie będę tedy powtarzał tych ogólnych rysów; dodam jedynie kilka słów odnoszących się do samej Pustelni Parmeńskiej. Ukazała się ona drukiem w r. 1839 jako ostatni większy utwór Stendhala; powstała jednakże już w. r. 1832, tuż po Czerwonem i Czarnem. I w istocie czuć, iż oba te otwory wyrosły z jednej epoki duchowego życia pisarza, tyle odnajdujemy w nich wspólności.
Wspólność — ale raczej wewnętrzna; napozór znajdujemy się w zupełnie innym świecie. Tam Francja, tu Włochy; tam bohaterem powieści jest ambitny plebejusz, tu spieszczony arystokrata... Mimo to, twórczość Stendhala jest — przy pozorach suchego obiektywizmu — tak osobista, iż znów trzeba nam w nim samym poszukać komentarza do tej Pustelni Parmeńskiej.
Przypomnijmy go sobie w r. 1800, kiedy, jako siedmioletni chłopak, pierwszy raz dosiada konia, aby w ślad za krewniakiem swym Daru, podążyć do Włoch za armją Bonapartego. Młody Beyle dostaje się do Medjolanu, a siła tych pierwszych upojeń, które znalazł na ziemi włoskiej jako jedna z żywych głosek wspaniałego rapsodu który się tam rozgrywał, jest taka, iż, w trzydzieści lat później, wspomnienie ich starczy aby mu podyktować karty rozpoczynające Pustelnię Parmeńską, jedne z najgorętszych, najbardziej świeżych, jakie kiedy wyszły z pod jego pióra. Ten sam napoleonizm który przenikał Czerwone i Czarne, bije i tutaj z każdej stronicy; ale, podczas gdy tam był to ów napoleonizm pogrobowy, beznadziejny, tutaj tryska on świeżością i stanowi nieporównany dokument do zrozumienia tej epoki dziejów. Cały początek powieści, wraz z tym tak sławnym w literaturze opisem bitwy pod Waterloo, jest arcydziełem.
Napoleon... oto wielkie imię, które stanowi klucz do zrozumienia bohaterów obu tych powieści; ono stwarza to braterstwo duchowe między francuskim plebejuszem a włoskim arystokratą i pozwala duszy samego autora przeglądać się w nich obu. Dwie te powieści, to dwa studja napoleonizmu, tej wielkiej epidemji wieku; monografje dwóch gorących serc, usychających z nostalgji za tą dziwną, bajkową ojczyzną, jaką byłaby dla nich armja Napoleona.
Kult Napoleona, to u Stendhala kult energji, hymn o mocnem życiu instynktu, hazardu i wzruszenia. Francuzom, będącym (wedle Stendhala) na antypodach tej heroicznej koncepcji życia, dał go kosztować Napoleon. Francja, a zwłaszcza ów tak antypatyczny mu Paryż, to dla Stendhala królestwo intelektu; Włochy, a zwłaszcza Włochy z epoki renesansu, — to królestwo instynktu. Ale coś — wiele nawet — z renesansowej Italji żyje i w owych współczesnych Stendhalowi Włoszech, które tak bardzo ukochał, w których spędził większą część życia, i które nawet na kamieniu grobowym uczynił swą prawdziwą ojczyzną. Zwłaszcza włoska kobieta, którą Stendhal tak uwielbia i którą tak zawsze przeciwstawia antypatycznej dlań Francuzce, pozostała — w najwspanialszych swych egzemplarzach — owym czystym instynktem, bez którego nie istnieje dlań żadne piękno, żadna wielkość życia. I, potrosze ze strzępów własnych przeżyć i wspomnień, potrosze — i więcej zapewne — z marzenia, urodziła się ta niepokojąca Gina Pietranera (pierwsza kobieta którą Stendhal kochał we Włoszech nazywała się Pietragrua), która kartom tej powieści daje tyle mocnego i oryginalnego wdzięku. Równocześnie jest ta księżna Sanseverina żywym wyrazem owej spokojnej, niezachwianej ani na chwilę amoralności kobiety, o ile pozostała ona cała instynktem, nietkniętym niemal przez wychowanie społeczne. Nawet wyrzut sumienia, to coś, co dla niej nie istnieje. Zastanawiałem się nad tem swego czasu, pisząc o Makbecie Szekspira.
Instynktem jest i Fabrycy. Jakiś a-logiczny imperatyw dyktuje mu wszystkie jego czynności; mamy uczucie jakgdyby żył w jakimś śnie na jawie. Ale — powiedzmy otwarcie — ta postać o wiele mniej jest żywa niż sama księżna; omal nie powiedziałbym chybiona. Marząc sobie postacie kobiece, kochając się w nich z piórem w ręku, Stendhal wywoływał je z doskonałą siłą wizji; tak powstały te niezapomniane figury pani de Renal, Matyldy de Ja Mole, Giny Pietranera. Trudniej z mężczyznami; tu egotyzm autora, osobiste elementy, wciskają się pod pióro, mącąc nieraz czystość rysunku i plastykę postaci. O ile egotyzm ten, mocą siły twórczej, stopił się niemal doskonale z postacią Juljana Sorel, dając jej intensywne a samoistne życie, o tyle tutaj odnajdujemy go w Fabrycym w niedość organicznem zespoleniu.
Skoro już mowa o brakach tej powieści, zaznaczmy jeszcze ten sam rys, który tak niecierpliwiąco dawał się uczuć w Czerwonem i Czarnem: mianowicie posługiwanie się osobami, które odgrywają znaczną rolę w akcji, a których znamy jedynie nazwiska powracające raz po raz niby liczmany: takim liczmanem jest tu owa wieczna „margrabina Raversi“, a poniekąd i Fabio Conti, Rassi etc. Jeszcze, jak wspomniałem, nie przeszedł przez powieść nowoczesną Balzac, ze swoją sztuką wywoływania całego świata żywych postaci — aż do najdrobniejszych.
Pozatem Pustelnia Parmeńska posiada też same cechy „techniki“ pisarskiej Stendhala co Czerwone i Czarne; ten sam sposób opowiadania mało operujący djalogiem, więcej drobiazgową analizą stanów duszy. Ta analiza uczyniła ze Stendhala bożyszcze «szkoły psychologicznej“ w ostatnich dziesiątkach ubiegłego wieku. Dziś staliśmy się nieco bardziej sceptyczni wobec psychologji wogóle: może jest i coś fatydycznego w samym terminie psychologja, co, jak wiadomo, oznacza nietyle znawstwo duszy ile gadanie o duszy. Faktem jest, iż raczej przemawia dziś do nas w Stendhalu to co jest wyobraźnią, niż to co jest ową drobiazgową analizą.
Wyobraźnia Stendhala — mimo iż tak bardzo odrębna od wyobraźni Romantyków — działa w tym utworze z niezwykłą siłą suggestji. Stwarza świat, — mniejsza w jakim stopniu odpowiadający rzeczywistości, — zanurza nas w pewnej atmosferze, w której pozostajemy aż do ostatniej karty książki. Te Włochy Stendhala, radosne, zbudzone do życia wkroczeniem zwycięskiej armji Bonapartego; — to znów, po runięciu olbrzyma, ta atmosfera małego Dworu z jego śmiesznością, intryżkami, małostkami, wszystko to żyje i zmusza nas do udziału w tem życiu. Czasem tylko buntujemy się na chwilę; zwłaszcza więzienna idylla Fabrycego i Klelji trąci nam romantyzmem nazbyt już „operowym“.
Ale nie mam zamiaru ustalać bilansu zalet i wad tej książki. Mimo swoich słabizn, mimo — zwłaszcza — dotkliwych rozwlekłości (w części drugiej), mimo swego „neutralnego“ stylu, przetrwała ona i przetrwa zapewne jako jeden z najbogatszych w treść wewnętrzną, najbardziej suggestywnych utworów epoki. Jest ta książka jedną z najbardziej znanych, cytowanych. Istotnie, kto ją raz przeczytał, ten jej nie zapomina; zacierają się w pamięci szczegóły zawiłej intrygi, ale dusza bogaci się o jeden ton, oryginalny, mocny i nieraz wspomnieniem swojem pogrążający w zadumie. I to wpół-tajemnicze działanie stanowi urok Stendhala i sprawia że książki jego przeżyły tyle innych, skądinąd może doskonalszych tworów literackich.

Warszawa, w czerwcu 1923.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.