XXV.


Jak przez czasowe gdy kto wieczne słyszy
I folgę daje obecności gwarnej
Bacząc, czy odgadł gdzie jest? bacząc w ciszy,
Której treść wielka, lubo pozór marny —
I próżen rzeczy znikomych kwapienia
Próbuje tylko ile mu jest dano
I wolno swego uchylić sumienia
Za cyrk, gdzie jeszcze walk nie dokonano:
Tak Jazon, wieścią choroby okryty,
Samotnie wschody liczył i zachody —
To przed domostwem siadując jak wryty,
Niewiele baczny na wieczorne chłody —
To od przysionka przechodząc wzdłuż sali,
Gdzie drży fontanna i lampa się pali.

Zamorskich mężów mniej już zachodziło
Do drzwi Magowych pukać i przed domem
Czuwać — i jakby się coś dokończyło
W teatrum, pierwej co chwila ruchomem —
Znikli. — A jeźli pomnił kto osoby
Do tyla ciche, to gdy sam był w stanie
Uciszyć niemniej własny zmysł i doby,
Która się raczej miała na wezbranie —
I obfitością trafów, mniemań, wieści
Radziła owszem wybiegać po za nie:

I szukać, czego szuka się w boleści
Krzykiem, lub czego myśl pożąda w czasie;
Lecz co jedynie w duchu spotyka się — —
Więc, co pierw było, skryte jest zasłoną
Pewniejszą, niż by z głazów ją robiono:
Zdziwienia nawet nie zostawującą,
Jak nie zostawia zdziwienia na świecie,
Że starzec umarł — zrodziło się dziecię.

Przechadzkę swoją po izbie, niechcącą,
Prowadził starzec krokami równemi,
Gdy w drzwiach otwartych stanął mąż nieznany,
Bosy — że Jazon podniósł wzrok od ziemi,
Spotkawszy nogę obcą mu u ściany —
Tak, już był przywykł ufać iż nie inny
Kto? jeno Barchob u niego gościnny.

Mąż, że z daleka szedł, że w Rzymie świeży,
Po samej łyżce z cytymskiego drzewa,[1]
U pasa jego wiszącej, z odzieży
Także, poznałbyś — «Akiba się miewa
Dobrze — odgadłeś gwiazdę i jej syna —
Krew już płynęła — ta jest ma nowina.» —
Jazon ramiona wzniósł — uścisnął potem
Przychodnia, pierwej wysłuchawszy mowy,
Jakby odległym jawiła się grzmotem —
I zaczerwienił się w sposób niezdrowy
I zbladł — i rękę otarł jednę drugą
I rzekł — «spoczniemy — dziś — potem na długo
Spoczniemy — może» — i siadał wygodniej
Niż to zwykł czynić sam — a ręki giestem
Wskazywał by toż zrobił mąż przychodni.
I siedli — Jazon rzekł — «słuchaczem jestem.
Mów — a spokojnie — bez zdawania rzeczy,
Co już obyło się w poselskich słowach —
Jak odpasanych brzęk coś mówi mieczy,
Kiedy zatyka się je w łoża głowach.

Tak mów, bym czasu powietrza i ziemi
Używał z ciebie oddechami memi.
To mówiąc, rękę kładł na męża ramię,
Skrzydłami nosa robiąc jak człek młody
I poprawując nieuważnie brody:
«Mów — Posłannika, jak zgadnięto znamię? —
Wielu ma z sobą?»

«Set było niewiele
Konnych, co zwie się Machabejska jazda;
Piechoty tysiąc, lecz dziś, rzekłbym śmiele
Dwa razy tyle wiedzie za się gwiazda,
Po drogach tkanych w gałązki zielone —
Bareochebas! wątła wprawdzie świeca
Kiedy się jawił — ta, rzekłbyś dziewica —
Pacholę — rzekłbyś, mało doświadczone —
«Zmężniał» — podpowie Jazon[2] —»

— «Rudo-grzywy!»
Przychodzień rzecze «ku Jaboku stronie,[3]
Ku Dekapolis, gdy grano w cięciwy,
Zakłuto pod nim numidzkie dwa konie.
Trzydziestu za to wraz na placu kładzie
Z pancernej jazdy Rzymskiej co najlepszej —
I nie masz w sobie dorównywać szpadzie
I nie masz od swej horągwi być krzepszy? —
Zwłaszcza że nie swój, ale prawie owy
Pierwszy obyczaj Machabeuszowy
Trzyma — we skrzydła dwa robiąc konnicą,
Łuczniki środkiem: a sam nakształt głowy,
Z ogromną ręką prawą, też z lewicą —
Z obiema zaraz po modlitwie wszczyna
Pieśń — a z trąb niźli się odleje ślina,
To krew się pierwej na toż miejsce rzuca,
Iż jest przeklęta krew — krew poganina!» —

To rzekłszy, ziemię bosą zatarł nogą —
Gdy Jazon pojrzał na około — potem
Wstał — wyszedł — Barchob, że nadchodził drogą
K'niemu mistrz płaszcza połą jak namiotem
Wionął i giestem rzucił polecenie
I jako pierwej siadł — było milczenie. —

Po chwili weszło pacholę służebne,
Miednicę stawiąc z płuciennym ręcznikiem,
Toż sprzęty obce, do uczty potrzebne:
Drewnianą konew z winem, konew z mlekiem;
Stół, jakich w Rzymie nie ma, arfę złotą
Schowaną w kaptur z Sydońskiej purpury —
I piasek, którym sypało z ochotą
Na różnobarwne posadzki marmury;
Gałązki przytem mając oliwnemi
Tak odmienioną powierzchowność ziemi.

Wyszło — szeroki słońca promień z góry
W fontannę upadł, prysnął o marmury
I tęczę wywiódł sztuczną co na ścianie
Szukała przyledz jako malowanie;
Gdy Jazon włosy zarzuciwszy białe,
Do nóg przychodnia miał się. — «Być nie może!»
Zawoła pielgrzym «— a — broń że mię Boże!» —
I począł nogi swe okrzemieniałe
Cofać i ramię odsuwał Magowe —
Czego mistrz prawdę nareszcie poznawszy,
Usunął ręce, siwą otrząsł głowę
I prawie rozśmiał się jak dziecko — żwawszy — —
A potem, z dziwnym na twarzy wyrazem
Ku arfie poszedł czerwono okrytej,
Mówiąc «gdyby się serce stało głazem
Miałoby taki kształt!» — i pojrzał w szczyty
Domostwa, rękę wyciągając prawą,
Jak gdy kto burzy nadchodzącej słucha.
Usta mu barwą zabiegły bladawą:
Cichość się więcej uczyniła głucha —

Przychodzień nie śmiał kropli zwiać w miednicę
I zamiast nogi swe, ocierał lice,
Tając że tai łzy, płacz tającemu:
Tak wzajem bali się pytania «czemu?» —
Ciszę tę świętą, przerwał głos od dworu
Zabiegający, wyraźny głos sporu
Między Barchobem a gośćmi — głos, który
Cichł i podnosił się i milkł w parowie
Dwojakiej zda się płci albo natury
Głos, jaki w serio tragediach faunowie
Mogliby jedni wywtórzyć na fletni,
Lub w czasie smutnym ludzie nieszlachetni —
Jakoż, Pomponius był to z swą przebraną
Elektrą — — Barchob ostatnie rzekł słowo
I słychać było że się drzwi ze ścianą
Zwarły, aż młotek uderzył na nowo — —
— — — — — — — — — — — — —

«Oto» — Mistrz rzecze — «masz ich — to — Rzymianie!
Pompejuszowi wnukowie — któremu
Macicę winną ze złota[4] na ścianie
Zawiesił Judzki król lat nieco temu —»
I dodał — «z chwili samego wyboru
Czy nie odgadłbyś fasces i toporu? —
O! ty co zamiast głupiej krwi bedlęcej,
Antiochowych zbiłeś pięć tysięcy,
A powracając do Jeruzalemy,
Zastałeś kościoł chwastami zarosły,
Niemy — i ołtarz mchem zarosły, niemy,
I drzwi spalone w zuzel — gdzie się osły
Tarzały podłe — ty[5] jesteś tu blizko —
Czuję cię przez łzę i urągowisko!» —

«Uszczknijmyż nieco i w jego radości»
Przychodzień rzecze, a jako dni osiem

«Postanowił-był osiem dni światłości.[6]
Tak osiem godzin niech wesele znosim —
Znosim!» — bo rzecz jest nie cała — i krwawa —
K'czemu siadając Mag rzekł — «owo strawa
Na jaką stać mię» i chleb począł łamać. —
Ale solenność odeń odchodziła,
Jak gdy natchnieniu kto dozwolił skłamać,
Nie mocen doprząść tymże samym tonem
Treści, co albo zupełnie wątpliwa,
Albo wątpliwość stracić ma za zgonem —
I chociaż szczera jest, kłamie, bo żywa.
Tak bowiem swego Mag Barchoebasa
Za czekanego uważał Messiasa,
I wielbił prawdę; lecz przez opóźnione
Złudzenie, jako przy zachodzie słońca
Podziwiasz nieraz za dnia pominione
Okolic wdzięki — iż blizkie są końca! —
— — — — — — — — — — — — — —

Skoro baranka napoczynać mieli,
Barchob z podrzędnym usiadł pacholęciem
I jedli służąc, słuchając z zajęciem
Rozmów, jakoby onych treść wiedzieli.
Zkąd chwile były tego zapomnienia,
W których gdzie znika, a myśl ze wspomnienia
Obecność tworzy — chwile przywołania
Przeszłości w jawność, lub czasu przyszłego,
Który się jeszcze oku nie odsłania:
Coś przynoszące upajającego
Przez oderwanie się od współczesności,
Bozkości nieco mające i czczości.
Chwile, co dają nieśmiertelność tchnieniem,
Uobecniając treści niedotkliwe;
A niepokoją wewnętrznie sumieniem,
Szepcąc: że nikłe są — że nad-prawdziwe — —

Więc, takie, wina popiwszy kielichem,
Godzisz się wreszcie z myślą żeś jest lichym —
Nie iżbyś szukał zniżenia się w źwierzę,
Lecz że nie będąc duchem, twierdzisz «wierzę!» —
A twierdząc, konasz rozumem doczesnym,
Stając się wiecznym, ileś nad-spółczesnym.

Tak ludziom na śmierć idącym się daje
Puchar[7] — i w innych też chwilach solennych
Stwierdzają prawdę oną obyczaje
Ludów, bynajmniej sobie nieościemnych.

Właśnie tak Jazon kielich wzniósł — gdy z dworu
Stuk młotka zabrzmiał, a potem ten samy —
Lecz już jak cięcie obuchem toporu.
A dalej poświst zawias, co od bramy
Wypartej, darły się wstęgą brązową
I tupot skorych nóg zmięszany z mową — —
Mistrz wstał, lecz w chwili gdy miał się ku sieni,
Liktorów weszło dwóch i znaczna rota —
Co widząc: «Bądźcie albo pozdrowieni» —
Rzekł «albo — niecnie zmyliliście wrota —
Cesarz-że pisze do mnie?» — Liktor na to
Pierwszy: «litera którą trzymam, złota,
Mówi, że skazan jesteś na wygnanie,
Ty — filozofy — tudzież chrześciani[8]
Co rzekłszy zaciąg czynił straży zbrojnej,
W przysionku stawiąc szepczących żołnierzy;
Jak człowiek swoje gdy pełni, spokojny
I zimny — pełni to co się należy —
A łatwość w tem ma utrzymania rzeczy,
Iż sam nie wątpi i nic mu nie przeczy.

«Kończmy!» Rzekł Jazon i puchar wychylił,
Ale ust nieco kielichem omylił

I do setnika palec niosąc — rzecze:
«Kaju[9] — posłuchaj służebny człowiecze —
«Cezar, czterykroć zwan Imperatorem —
Pierwszy raz konsul — także Dyktatorem
Nazwany wiecznym, księciu Hirkanowi
W umowie głównej głosi i stanowi:
Iż, skoro posły Żydowskie przybędą,
Z senatorami na igrzyskach siędą
Patrzeć, jak rzymski chłop się w cyrku bije.
A gdy zaniosą skargę do senatu
Tedy — jeżeli Rzym trwa, Cezar żyje
I jak panować ma, panuje światu —
Dnia dziesiątego po listów złożeniu
Dyktator, albo pułkownik konnicy,
U żydów onych stanąwszy w przedsieniu
Zapyta, czyli chcą z nim iść lennicy —
Rzym-że trwa jeszcze? Cezar, jak się miewa?
To, mówiąc kaszlać począł nieprzytomnie
I chwytał łyżkę z cytymskiego drzewa —
I obracał ją w ręku — —

— «Ile do mnie
Rzecz ta należy?» zawoła przychodzień
«Jam nieznajomy gość tu — wam zaś — zbrodzień!
Jam jest z powstańców mąż — obcy magowi.
Czyńcież co czynić macie — czyńcie zdrowi.» —

Mistrz Jazon słowa te słysząc wzniósł rękę
I popychany żołnierstwa poskokiem
Wołał — «coś w wietrze czuję — jakby mękę
Człowieka — krzyże — pod ciężkim obłokiem,
Przy Jeruzalem — na trupich-głów górze —
I padł po piaskiem zasłanym marmurze,
Skroniami miecąc gałązki oliwne,
Co zdały mu się uwieńczać siwiznę.





  1. Drzewo citim którego robak nie toczy.
  2. Wyobrażenie patriotyczne u Żydów że Messiasz musi być przed wszystkiem chrobry.
  3. Jabok ku Dekapolis nad odnogą Jordanu.
  4. Tę macicę winną zwaną Terpolis widział jeszcze Flawius Józef w świątyni Jowisza kapitolijskiego, a była ona z napisem: Aleksander, król żydowski.
  5. Judasz Machabeusz.
  6. Po przywróceniu czci kościołowi, postanowił Machabeusz 8 dni światłości w 3 lata po profanacyi, jak zapowiedziano było u Daniela proroka.
  7. Salomonis XXI. 6.: «Dajcie napój mocny ginącemu, a wino tym którzy są ducha sfrasowanego.»
  8. Po wiele razy tak chrześcian i filozofów razem wygnaniem jednem dotykano.
  9. Edykt ten Juliusza Cezara prawie dosłownie przytoczony tu jest. —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.