Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień czterdziesty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 40. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ CZTERDZIESTY.

Obudziłem się wcześnie i wyszedłem z namiotu aby ochłodzić się świeżem powietrzem poranku. Velasquez i fałszywa Uzeda wyszli w tymże samym celu.
Zwróciliśmy nasze kroki ku wielkiej drodze, dla przekonania się czy nie przejeżdżają jacy podróżni i przyszedłszy do wąwozu wijącego się między dwoma skałami, postanowiliśmy usiąść.
Niebawem, spostrzegliśmy karawanę, która zbliżała się ku wąwozowi i przeciągnęła o pięćdziesiąt stóp pod skałami na których się znajdowaliśmy. Im bardziej podróżni ci ku nam się zbliżali, tem większą obudzali w nas ciekawość. Czterech Indyan otwierało pochód. Za całe odzienie mieli długie koszule oszyte koronkami. Słomiane kapelusze z pękami piór okrywały ich głowy. Wszyscy uzbrojeni byli w długie muszkiety. Dalej postępowało stado wigoni; na każdej z nich siedziała małpa. Potem, na dzielnych koniach ciągnął orszak murzynów, dobrze uzbrojonych. Za niemi jechało dwóch podeszłych panów, na przepysznych rumakach andaluzyjskich. Obaj starcy owinięci byli w płaszcze z błękitnego axamitu, na których zdaleka błyszczał krzyż kalatrawy. Za niemi ośmiu wyspiarzy malajskich, niosło chiński palankin w którym siedziała młoda kobieta w bogatym hiszpańskim stroju. Młody człowiek na dziarskim rumaku, wdzięcznie toczył obok drzwiczek jej palankinu.
Dalej postępowała młoda osoba leżąca a nawet omdlała w lektyce: obok niej ksiądz jechał na mule, skrapiał jej twarz święconą wodą, i o ile się zdawało, odprawiał exorcyzmy. Nareszcie zakończał pochód, długi szereg ludzi wszystkich odcieni, zacząwszy od czarno-hebanowego aż do oliwkowego, białego bowiem wcale niebyło.
Dopóki karawana mijała nas, niemieliśmy czasu zapytać się co za jedni byli ci ludzie, skoro jednak ostatni przeszedł, Rebeka rzekła: «W istocie, wartoby się dowiedzieć co to są za ludzie?»
Gdy Rebeka czyniła tę uwagę, spostrzegłem jednego człowieka z karawany który pozostał był w tyle. Odważyłem się zleźć ze skały i pobiegłem za włóczęgą. Ten padł przedemną na kolana i cały drżąc z przestrachu, rzekł: «Wielmożny złodzieju, zlituj się, niezabijaj szlachcica, który chociaż urodził się pośród kopalń złota, grosza jednak nie ma przy duszy.»
Odpowiedziałem mu na to, że wcale nie byłem złodziejem i że chciałem tylko dowiedzieć się, kto były te znakomite osoby które tylko co przeszły?
«Jeżeli tylko o to idzie — rzekł Amerykanin powstając — chętnie zadowolę pańską ciekawość. Wdrapmy się na tę wysoką skałę; z niej będziem mogli wygodnie widzieć całą drogę jaką karawana ciągnie przez dolinę. Naprzód, widzisz Señor tych ludzi dziwnie ubranych którzy otwierają pochód. Są to górale z Kushoo i Quito, strażnicy tych pięknych wigoni, które pan mój ma zamiar ofiarowania Najjaśniejszemu Królowi Hiszpanji i Indyi.
Murzyni, są niewolnikami lub raczej byli niewolnikami mego pana, gdyż ziemia hiszpańska niecierpi równie niewoli jak kacerstwa i od chwili gdy ci czarni stanęli na tej świętej ziemi, używają takiej samej wolności jako pan i ja.
Ten podeszły pan, którego Señor widzisz na prawo, jest to hrabia Penna-Velez, synowiec sławnego wicekróla tegoż nazwiska i grand pierwszej klassy. Ten drugi, starszy od niego wiekiem, jest margrabia Torres-Rovellas, syn pewnego margrabiego Torres i małżonek ostatniej dziedziczki rodziny Rovellas. Oba ci panowie żyli zawsze w najściślejszej przyjaźni, którą ustali jeszcze małżeństwo młodego Penna-Velez z córką jedynaczką margrabiego Torres-Rovellas.
Widzisz ztąd tę zachwycającą parę. Młodzieniec głaszcze ręką wspinającego się rumaka, narzeczona zaś siedzi w palankinie, który król Borneo darował był przed laty, nieboszczykowi wicekrólowi Penna-Velez.
Nareszcie, ostatniej dziewczyny leżącej w lektyce, nad którą ksiądz odmawia pacierze, równie jak pan, nieznam. Wczoraj, przez nierozmyślną ciekawość poszedłem do jakiejś szubienicy, stojącej tuż przy wielkiej drodze. Znalazłem tam tę młodą dziewczynę, leżącą między dwoma wisielcami, zacząłem więc wołać na resztę towarzystwa, chcąc im pokazać tę osobliwość. Hrabia mój pan, widząc młodą dziewczynę jeszcze oddychającą, kazał ją zanieść na miejsce naszego noclegu, postanowił nawet przeczekać jeszcze jeden dzień, aby można było lepiej doglądać chorej. W istocie, nieznajoma zasługuje na te starania, gdyż jest nadzwyczajnie piękną. Dziś odważono się umieścić ją w lektyce, ale biedaczka co chwila upada na siłach i omdlewa.
Ten dworzanin, który postępuje za lektyką, jest to Don Alvar Massa-Gordo pierwszy kuchmistrz a raczej marszałek dworu hrabiego. Obok niego widzisz, pasztelnika Lemadę i Zurgana cukiernika.»
«Dziękuję ci Señor — rzekłem — mówisz mi daleko więcej niż chciałem wiedzieć.»
«Nareszcie — dodał — ten który zamyka pochód i ma zaszczyt mówienia z panem, jest Don Gonzalw de Hierro-Sangre, szlachcic peruwiański, pochodzący od Pizarrów i Almagrów i dziedzic ich dzielności.»
Podziękowałem znakomitemu Peruwianinowi i złączyłem się z mojem towarzystwem, któremu powtórzyłem zebrane wiadomości. Wróciliśmy do obozu i powiedzieliśmy naczelnikowi cyganów, że spotkaliśmy jego małego Lonzeta i córkę tej pięknej Elwiry, której miejsce zajął był niegdyś przy wicekrólu. Cygan odrzekł nam iż wiedział że oddawna mieli zamiar opuszczenia Ameryki, że przeszłego miesiąca wylądowali w Kadyxie, że wyjechali ztamtąd w przeszłym tygodniu i przepędzili dwie nocy nad brzegiem Guad-al-Quiwiru, niedaleko szubienicy braci Zota, przy której znaleźli młodą dziewczynę leżącę między dwoma wisielcami. Następnie dodał: «Zdaje mi się z pewnością, że młoda ta dziewczyna nie ma żadnego związku z Gomelezami i zupełnie jej nie znam.»
«Jak to? — zawołałem zdziwiony — ta dziewczyna nie jest narzędziem Gomelezów a jednak znajdują ją pod szubienicą? Miałyżby te harce piekielnych duchów być prawdziwemi?»
«Kto wie? może się nie mylisz,» odparł cygan.
«Trzebaby koniecznie — rzekła Rebeka — przez kilka dni zatrzymać tu tych podróżnych.»
«Myślałem o tem — odpowiedział cygan — i tej nocy jeszcze każę im skraść połowę ich wigoni.»

KONIEC TOMU CZWARTEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.