Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień trzydziesty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 30. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ TRZYDZIESTY.
Obudziwszy się nie znalazłem już moich kuzynek. Niespokojny, obejrzałem się do koła i spostrzegłem przed sobą długą, oświeconą galeryę, domyśliłem się że to była droga którą powinienem był postępować. Ubrałem się czemprędzej i po półgodzinnym pochodzie, przybyłem do krętych schodów, któremi wedle upodobania mogłem albo wydostać się na powierzchnię ziemi, albo pogrążać w jej wnętrznościach. Obrałem tę drugą drogę i zaszedłem do podziemia gdzie ujrzałem grobowiec z białego marmuru, oświecony czterma lampami i starego derwisza który odmawiał przy nim pacierze.

Starzec obrócił się do mnie i rzekł łagodnym głosem: «Witaj nam Señor Alfonsie, oddawna czekamy już na ciebie.»
Zapytałem go czyli to nie były czasem podziemia Kassar-Gomelezu?
«Nie mylisz się, szlachetny nazarejczyku — odrzekł derwisz. — Grób ten zawiera w sobie sławną tajemnicę Gomelezów; ale zanim uwiadomię cię o tym ważnym przedmiocie, pozwól abym ci ofiarował lekki posiłek. Będziesz dziś potrzebował wszystkich sił twego umysłu i ciała, a być może — dodał złośliwie, że to ostatnie domaga się wypoczynku.»
Po tych słowach, starzec zaprowadził mnie do sąsiedniej jaskini, gdzie znalazłem czysto zastawione śniadanie. Posiliwszy się, mój gospodarz prosił mnie abym posłuchał z uwagą i rzekł: «Señor Alfonsie, nie jest mi obcem, że piękne twoje kuzynki uwiadomiły cię o historyi twoich przodków i o wadze jaką ci przywięzywali do tajemnicy Kassar Gomelezu. W istocie, nic w świecie nie może być tak ważnego. Człowiek posiadający naszą tajemnicę, z łatwością mógłby skłonić do posłuszeństwa całe narody i być może założyć nawet uniwersalną monarchiję. Z drugiej jednak strony, potężne te i niebezpieczne środki w nierozsądnych rękach, na długo mogłyby zniszczyć porządek zaprowadzony w posłuszeństwie. Prawa od wielu wieków rządzące nami postanowiły, że tajemnica może być tylko odkrytą ludziom z krwi Gomelezów i to wtedy gdy mnogie próby przekonają o niezłomności i prawości ich sposobu myślenia. Wypada także żądać złożenia uroczystej przysięgi, popartej całą siłą form religijnych. Wszelako znając twój charakter, poprzestaniemy na twojem słowie honoru. Ośmielam się więc prosić cię o zaręczenie słowem honoru, że nigdy nikomu nie wyjawisz tego co tu zobaczysz lub usłyszysz.»
Zdało mi się w pierwszej chwili że będąc w służbie króla hiszpańskiego nie powinienem dawać mego słowa, niedowiedziawszy się wprzódy czyli nie ujrzę w tej jaskini rzeczy któreby sprzeciwiały się jego godności. Napomknąłem o tem derwiszowi.
«Twoja przezorność, Señor, jest na swojem miejscu — odpowiedział derwisz — ramię twoje należy do króla któremu służysz, ale tu znajdujesz się w podziemnych okolicach, gdzie jego władza nigdy się nieprzedarła. Krew z której pochodzisz także wkłada na ciebie obowiązki, nareszcie słowo honoru jakiego od ciebie wymagam, jest tylko dalszym ciągiem tego które dałeś twoim kuzynkom.» Poprzestałem na tem rozumowaniu, aczkolwiek nieco szczegółowem, i dałem słowo którego po mnie żądano.
Natenczas derwisz popchnął jedną ścianę grobowca i pokazał mi schody prowadzące do głębszych jeszcze podziemi. «Zejdź tędy, rzekł, ja nie potrzebuję ci towarzyszyć, wszelako wieczorem przyjdę po ciebie.» Zszedłem więc i ujrzałem rzeczy, które z prawdziwem szczęściem bym wam opowiedział gdyby dane słowo honoru nie kładło temu nieprzezwyciężonej przeszkody.
Stosownie do obietnicy, derwisz przyszedł po mnie wieczorem. Wyszliśmy razem i przybyliśmy jeszcze do innej jaskini gdzie nam zastawiono wieczerzę. Stół umieszczony był pod złotem drzewem wyobrażającem rodowód Gomelezów. Drzewo rozrastało się na dwie główne gałęzie, z których jedna przeznaczona dla Gomelezów machometanów, zdawała się rozkwitać całą siłą roślinności; druga zaś Gomelezów chrześcijan widocznie schła i najeżała długie i groźne ciernie. Po wieczerzy, derwisz rzekł: «Nie dziw się nad różnicą jaką spostrzegasz między temi dwoma głównemi gałęziami. Gomelezowie wierni prawom proroka, otrzymali korony w nagrodę, podczas gdy drudzy żyli nieznani i zajmowali różne małoważne urzęda. Żadnego z tych drugich nigdy nie przypuszczono do świadomości naszej tajemnicy, i jeżeli gwoli tobie uczyniono wyjątek, winien to jesteś szczególnej zasłudze jaką sobie zjednałeś pozyskując przychylność dwóch księżniczek z Tunis. Pomimo to, masz dotąd słabe tylko pojęcie o naszej polityce; gdybyś chciał przejść do drugiej gałęzi, do tej która kwitnie i z każdym dniem coraz bujniej kwitnąć będzie, wtedy miałbyś czem zadowolić twoją miłość własną i mógłbyś przedsięwziąść olbrzymie zamiary.» Chciałem odpowiedzieć, ale derwisz nie dał mi wyrzec jednego słowa i tak dalej mówił: «Wszelako należy ci się pewna część dostatków twojej rodziny i pewna nagroda za trudy jakie podjąłeś w przybyciu do tego podziemia. Oto jest wexel na Estevana Moro, najbogatszego bankiera z Madrytu; summa zdaje się tylko wynosić tysiąc realów, ale jeden tajemny pociąg pióra czyni ją nieograniczoną i dadzą ci na twój podpis ile sam zażądasz. Teraz pójdziesz temi krętemi schodami i gdy naliczysz trzy tysiące pięćset stopni, dostaniesz się do nader nizkiego sklepienia gdzie musisz przeczołgać pięćdziesiąt kroków i wtedy znajdziesz się pośród zamku Al-Kassar czyli Kassar-Gomelez. Dobrze uczynisz jeżeli tam przenocujesz, nazajutrz zaś u stóp góry łatwo spostrzeżesz obóz cyganów. Żegnam cię drogi Alfonsie, oby święty nasz prorok, raczył oświecić cię i ukazać drogę prawdy.»
Derwisz uściskał mnie, pożegnał i zamknął drzwi za mną. Musiałem co do słowa wypełnić jego polecenia. Drapiąc się pod górę często zatrzymywałem się dla nabrania oddechu, nareszcie ujrzałem nad sobą gwiazdziste niebo. Położyłem się pod rozwalonem sklepieniem i zasnąłem.

KONIEC TOMU TRZECIEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.