Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień dwudziesty dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 29. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY.

Zebraliśmy się dość wcześnie i cygan mając czas wolny, tak dalej ciągnął powieść o swoich przygodach:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

— Księżna Sidonia, opowiedziawszy mi historyę swego ojca, przez kilka dni wcale się nie pokazała, natomiast Giralda przynosiła mi koszyk. Od niej to dowiedziałem się że dzięki wpływowi wuja matki, załatwiono moją sprawę. Ostatecznie, księża radzi byli żem od nich się wymknął. Wyrok świętej inkwizycyi wspominał tylko o nierozwadze i o dwuletniej pokucie, nazwisko moje nawet oznaczono początkowemi zgłoskami. Giralda uwiadomiła mnie także, że ciotka moja Dalanosa życzyła abym ukrywał się przez dwa lata, podczas których ona sama wyjedzie do Madrytu i tam zajmie się zarządem wioski jaką ojciec wyznaczył na moje utrzymanie. Zapytałem Giraldę czyli myślała że będę zmuszonym przepędzić te dwa lata w podziemiu. Odpowiedziała mi że nie mogłem nic stosowniejszego uczynić i że wreszcie jej własne bezpieczeństwo wymagało tej ostrożności.
Nazajutrz sama księżna przyszła, z wielką moją radością, daleko więcej ją lubiłem od jej dumnej mamki. Chciałem także dowiedzieć się o dalszym ciągu jej przygód. Prosiłem aby mi go opowiedziała co też uczyniła w te słowa:

DALSZY CIĄG HISTORYI KSIĘŻNY MEDINA SIDONIA.

Podziękowałam memu ojcu za zaufanie z jakiem oznajomił mnie z ważniejszemi wypadkami swego życia. Następnego piątku znowu wręczyłam mu list od księcia Sidonji. Nie czytał mi go ani też późniejszych które odtąd odbierał, ale często mawiał o swoim przyjacielu, ta bowiem rozmowa najwięcej go zajmowała.
Wkrótce potem odwiedziła mnie podeszła kobieta, wdowa po pewnym officerze. Ojciec jej był wazalem księcia, ona zaś dopominała się o małą wioskę zależącą od jego majątku. Nigdy dotąd nikt mnie nie prosił o wstawienie. Sposobność ta pochlebiła mojej miłości własnej. Napisałem prośbę w której dość jasno i dokładnie wyłuszczyłam wszystkie prawa biednej wdowy. Zaniosłam tę pracę memu ojcu, który mocno był z niej zadowolony i posłał ją księciu. Wyznam ci żem się tego spodziewała. Książe przychylił się do żądania wdowy i napisał mi list pełen grzeczności, unosząc się nad moim rozumem nad lata.
Później, znowu znalazłam sposobność pisania do niego i znowu odebrałam list w którym zachwycał się nad moim dowcipem, jakoż w istocie cały czas obracałam na kształcenie mego umysłu w czem Giralda dzielnie mi dopomagała. Gdy pisałam ten list, kończyłam właśnie piętnaście lat życia.
Pewnego dnia, właśnie znajdowałam się w gabinecie mego ojca, gdym nagle usłyszała hałas na ulicy i okrzyki gromadzącego się ludu. Pobiegłam do okna i ujrzałam mnóstwo ludzi zgiełkliwie się tłoczących i prowadzących jakby w tryumfie złoconą karetę na której poznałam herby książąt Medina Sidonia. Tłum dworzan i paziów poskoczył ku drzwiczkom i spostrzegłam wychodzącego męzczyznę nader przyjemnej postaci w kastylijskim stroju, który tylko co dwór nasz był zarzucił. Miał na sobie krótki płaszcz, kryzę, pióro u kapelusza, największego zaś blasku jego ubiorowi dodawało złote runo wysadzone djamentami, zawieszone na piersiach. Mój ojciec także zbliżył się do okna. «Ach to on — zawołał — spodziewałem się że przyjedzie.» Odeszłam do moich pokojów i poznałam księcia dopiero nazajutrz, później jednak co dzień go widywałam, gdyż prawie nie wychodził z domu mego ojca.
Dwór wezwał księcia dla spraw wielkiej wagi. Chodziło o uspokojenie wzburzenia jakie nowy pobór podatków spowodował w Aragonji. Książe będąc niesłychanie lubionym, przybył ze strony królewskiej i umiał pogodzić życzenie dworu z korzyścią mieszkańców. Zapytano go jakiejby żądał nagrody? odpowiedział że pragnie jakiś czas odetchnąć powietrzem ojczyzny. Książe, człowiek szczery i otwarty, bynajmniej nie taił przyjemności jakiej doświadczał w mojem towarzystwie, dla tego też prawie ciągle byliśmy razem, podczas gdy inni przyjaciele mego ojca zajmowali się wraz z nim sprawami państwa.
Sidonia przyznał mi się że był nieco skłonnym do zazdrości, czasami nawet gwałtownym; w ogóle mówił mi tylko o sobie lub o mnie, o mnie lub o sobie, gdy zaś taki rodzaj rozmowy zawiąże się między męzczyzną a kobietą, stosunki wkrótce stają się coraz ściślejszemi. Wcale więc nie zdziwiłam się gdy pewnego dnia ojciec zawoławszy mnie do swego gabinetu, oświadczył że książe prosi o moją rękę.
Odpowiedziałam że nie żądam czasu do namysłu, przewidując bowiem że książe może sobie upodobać córkę swego przyjaciela, zawczasu zastanowiłam się nad jego sposobem myślenia i różnicą naszych wieków. «Wszelako — dodałam — grandowie hiszpańscy zwykli szukać związków w równych im rodzinach, jakiemże okiem będą spoglądali na nasze połączenie, być może nawet że przestaną mówić ty do księcia, co jest pierwszym dowodem ich niechęci.»
«Jest to także uwaga którą uczyniłem księciu — rzekł mój ojciec — ale odpowiedział mi na to, że pragnie tylko twego zezwolenia, o resztę zaś sam się postara.»
Sidonia był w pobliżu, wszedł z bojaźliwą postawą, dziwnie odbijającą od wrodzonej mu dumy. Widok ten wzruszył mnie i nie długo czekał na zezwolenie. Tym sposobem dwóch uszczęśliwiłam, gdyż mój ojciec nie posiadał się z radości. Giralda także podzielała nasze szczęście.
Nazajutrz, książe zaprosił na obiad grandów znajdujących się pod ówczas w Madrycie i gdy wszyscy zebrali się i zasiedli, odezwał się do nich w te słowa: «Albo, do ciebie się obracam, uważam cię bowiem za pierwszego z pomiędzy nas, nie dla tego żeby ród twój był zacniejszym od mego, ale przez szacunek dla pamięci bohatera którego nosisz nazwisko.
Przesąd, czyniący nam zaszczyt, wymaga abyśmy wybierali małżonki pomiędzy córkami grandów, i bezwątpienia gardziłbym tym któryby zawarł niestosowny związek przez miłość bogactw, lub też dla zadość uczynienia występnej namiętności.
Przypadek, o którym pragnę wam mówić, jest cale odmiennego rodzaju. Wiecie dobrze że Asturyjczycy uważają się za równie dobrze urodzonych jak sam król a czasami nawet za lepiej. Jakkolwiek zdanie to pod pewnym względem jest przesadzonem, wszelako nie podpada wątpliwości, że mają prawo uważania się za najlepszą szlachtę z całej Europy.
Najczystsza krew asturyjska krąży w żyłach Eleonory de Val-Florida, że już nie wspomnę o znanych powszechnie znakomitych jej przymiotach. Utrzymuję zatem że podobny związek, może tylko zaszczyt przynieść rodzinie każdego granda hiszpańskiego, kto zaś jest przeciwnego zdania, niech podniesie tę rękawicę którą rzucam pośród zgromadzenia.»
«Ja podnoszę — rzekł książe Alba — wszak aby ci ją oddać wraz z życzeniami szczęścia z tak zaszczytnego związku.» To mówiąc uściskał księcia, co też reszta grandów za nim powtórzyła. Mój ojciec opowiadając mi to zdarzenie, dodał głosem nieco smutnym: «Zawsze w nim ta sama rycerskość, oby tylko mógł się odmienić z dawnej gwałtowności. Droga Eleonoro, zaklinam cię staraj się nigdy w niczem go nie obrazić.»
Wyznałam ci że w moim charakterze, miałam pewną skłonność do dumy, ale ta niepowściągniona żądza wielkości opuściła mnie jak tylko ją zaspokoiłam. Zostałam księżną Sidonia i serce moje napełniło się najsłodszemi uczuciami. Książe w domowem pożyciu był najprzyjemniejszym z ludzi, kochał mnie bez granic, okazywał ciągle jednostajną dobroć, niewyczerpaną łagodność, czułość w każdej chwili i wtedy anielska jego dusza odbijała się w rysach jego twarzy. Czasami tylko gdy posępna myśl je zmarszczyła, nabierały straszliwego wyrazu. Naówczas drżąca, mimowolnie przypominałam sobie mordercę Vanberga.
Mało jednak rzeczy mogło go rozgniewać, we mnie zaś wszystko go uszczęśliwiało. Lubił widzieć mnie działającą, słyszeć mówiącą i zgadywał najmniejsze moje myśli. Sądziłam że niepodobieństwem było aby mógł więcej mnie kochać, ale przyjście na świat małej córeczki podwoiło jeszcze jego miłość i uzupełniło nasze szczęście.
W dniu w którym powstałam ze słabości Giralda przyszła do mnie i rzekła: «Kochana Eleonoro, jesteś żoną i matką, jednem słowem szczęśliwą; moje obowiązki gdzieindziej mnie wzywają. Postanowiłam wyjechać do Ameryki.» Chciałam ją zatrzymać.
«Nie — rzekła — moja obecność jest tam konieczną.» W kilka dni odjechała. Giralda pełniła przy mnie obowiązki dugeny major.
Dano mi na jej miejsce Doñę Mensię, trzydziestoletnią kobietę, jeszcze dość piękną, która miała umysł dość wykształcony i ztąd często przebywała w naszem towarzystwie. W tych razach zwykle postępowała jak gdyby była zakochaną w moim mężu. Śmiałam się z tego, on zaś bynajmniej nie zwracał na to uwagi. Z resztą Doña Mensia starała mi się przypodobać a nadewszystko dokładnie mnie poznać. Często zwracała rozmowę na dość wesołe przedmioty lub opowiadała mi miejskie plotki, tak że nieraz musiałam nakazać jej milczenie. Karmiłam sama moją córkę i na szczęście odłączyłam ją przed strasznemi wypadkami o których się dowiesz. Pierwszym ciosem jaki na mnie uderzył była śmierć mego ojca, który złożony dokuczliwą i gwałtowną chorobą, wyzionął ducha w moich objęciach, błogosławiąc nas oboje i nie przewidując gorzkich chwil jakie nas czekały.
Wkrótce potem wybuchnęły zaburzenia w Biskai. Posłano tam księcia, ja zaś towarzyszyłam mu aż do Burgos.
Posiadamy majątki we wszystkich prowincyach Hiszpanji i domy we wszystkich miastach, tu jednak mieliśmy tylko letni dom o milę od miasta położony, ten sam w którym się obecnie znajdujesz.
Książe zostawił mnie z całym moim orszakiem i pojechał na miejsce swego przeznaczenia. Pewnego dnia, wracając do domu usłyszałam hałas na podwórzu. Doniesiono mi że schwytano złodzieja, że zraniono go kamieniem w głowę, ale że był to tak piękny chłopiec jak niebyło w świecie drugiego. W tej chwili kilku służących przyniosło go do mych nóg i poznałam Hermosita.
Nieba! — zawołałam — to nie jest złodziej ale uczciwy chłopiec, wychowany w Astorgas przez mego dziada. Następnie obracając się do marszałka dworu, kazałam mu wziąść biedaka do siebie i jak najtroskliwiej go pielęgnować. Zdaje mi się nawet żem powiedziała że to był syn Giraldy, ale nieprzypominam sobie dokładnie.
Nazajutrz Doña Mensia doniosła mi że młody chłopiec był trawiony gorączką i w malignie często o mnie wspominał, i mówił rzeczy nader czułe i namiętne.
Odpowiedziałam, że jeżeli kiedykolwiek poważy się wspominać o czemś podobnem, natychmiast każę ją wypędzić.
«Zobaczymy» rzekła.
Zabroniłam pokazywać mi się na oczy. Nazajutrz przysłała prosić o łaskę, padła mi do nóg i przebaczyłam.
W tydzień potem, siedziałam sama gdy weszła Mensia wspierając Hermosita, niesłychanie osłabionego. «Rozkazałaś mi pani przyjść,» rzekł drżącym głosem.
Spojrzałam z zadziwieniem na Mensię, ale niechcąc sprawiać przykrości synowi Giraldy, kazałam mu podać krzesło o kilka kroków odemnie. «Drogi Hermosito — rzekłam — twoja matka nigdy nie wspominała przedemną twego nazwiska, chciałabym więc teraz dowiedzieć się co ci się przytrafiło od czasu naszego rozłączenia.» Hermosito zabrał głos i przestając co chwila z osłabienia, tak zaczął mówić:

HISTORYA HERMOSITA.

Ujrzawszy nasz statek pod pełnemi żaglami i wiedząc że straciłem wszelką nadzieję dostania się do brzegu, jąłem rozmyślać nad okrucieństwem lub raczej nad szczególną surowością z jaką matka wypędziła mnie od siebie i w żaden sposób niemogłem odgadnąć przyczyn. Powiedziano mi że byłem w twojej pani służbie, służyłem ci więc z całą gorliwością na jaką mogłem się zdobyć. Posłuszeństwo moje było bez granic. Dla czegoż zatem wypędzono mnie jak gdybym popełnił największą winę? Im więcej się nad tem zastanawiałem tem mniej mogłem zrozumieć.
Piątego dnia naszej podróży, znaleźliśmy się pośród eskadry Don Fernanda Arudez. Kazano nam przepływać z tyłu admiralskiego okrętu. Na wzniosłym balkonie złoconym i przystrojonym mnogiemi chorągwiami, spostrzegłem Don Fernanda bogato ubranego i ozdobionego kilką orderami. Orszak officerów otaczał go z poszanowaniem. Admirał przyłożył tubę do ust, zapytał czyli nie spotkaliśmy kogo w drodze i kazał płynąć dalej. Minąwszy go, kapitan naszego okrętu rzekł: «Widzieliście admirała, dziś jest margrabią a jednak zaczął od takiego chłopca okrętowego jak ten który oto zamiata pokład.»
Gdy Hermosito doszedł do tego miejsca, kilka razy rzucił niespokojny wzrok na Mensię. Domyśliłam się że nie chciał tłumaczyć się w jej obecności, wyprawiłam ją zatem z pokoju. Radziłam się w tem jedynie mojej przyjaźni dla Giraldy i myśl że mogę wpaść w podejrzenie nie przeszła mi nawet przez głowę. Gdy Mensia wyszła, Hermosito tak dalej mówił:
Zdaje mi się że czerpiąc pierwszy pokarm życia z jednego z tobą pani źródła, jednakowo wykształciłem z tobą duszę, tak że nie mogłem myśleć, tylko o tobie, przez ciebie, lub o tem co cię dotyczyło. Kapitan powiedział mi że Don Fernand stał się margrabią z chłopca okrętowego, wiedziałem że twój ojciec także był margrabią, zdało mi się więc że nie było w świecie nic piękniejszego nad ten tytuł i zapytałem jakim sposobem Don Fernand go pozyskał. Kapitan wytłumaczył mi, że postępował od stopnia do stopnia i wszędzie odznaczał się świetnemi czynami. Odtąd postanowiłem wejść do służby morskiej i zacząłem wprawiać się do obrotów. Kapitan któremu mnie powierzono o ile możności sprzeciwiał się temu, ale nie chciałem go słuchać i byłem już dość dobrym majtkiem gdy przybyliśmy do Vera-Cruz. Dom mego ojca leżał nad brzegiem morza. Przybiliśmy doń szalupę. Mój ojciec przyjął mnie otoczony czeredą młodych mulatek, kazał mi je kolejno uściskać. Niebawem rozpoczęły tańce, wabiły mnie tysiącznemi sposoby i tak przepędziłem pierwszy wieczór w domu ojcowskim.
Nazajutrz, korregidor z Vera-Cruz oznajmił memu ojcu że nie wypadało przyjmować syna do domu podobnie urządzonego i że powinien był umieścić mnie w kollegium Teatynów. Mój ojciec acz z żalem, musiał przecie być posłusznym.
Zastałem w kollegium ojca rektora, który dla zachęcenia do nauki często nam powtarzał że margrabia Campo-Salez, naówczas drugi sekretarz stanu, także był niegdyś biednym studentem i winien był wyniesienie swoje pilności do nauk. Widząc że i na tej drodze można było zostać margrabią, przez dwa lata pracowałem z niezwykłą gorliwością. Tymczasem przeniesiono korregidora z Vera-Cruz, następca zaś jego był człowiekiem mniej surowych zasad. Mój ojciec odważył się na odebranie mnie do domu. Znowu zostałem wystawiony na płochość młodych mulatek które dręczyły mnie wszelkiemi sposobami. Bynajmniej nie rozlubowałem się w tych szaleństwach, atoli nauczyłem się wielu nowych dla mnie rzeczy i teraz dopiero poznałem dla czego mnie oddalono z Astorgas.
Wtedy to cały mój sposób myślenia uległ okropnej zmianie. Nieznane uczucia rozwijając się w mej duszy, obudziły we mnie wspomnienia niewinnych zabaw moich lat dziecinnych. Myśl o utraconem szczęściu, o łąkach i ogrodach w Astorgas, które z tobą pani przebiegałem, pomieszane wspomnienia tysiącznych dowodów twojej dobroci, razem zwaliły się na mój umysł. Nie mogłem oprzeć się tylu nieprzyjaciołom, wpadłem w stan moralnego i fizycznego rozprężenia. Lekarze utrzymywali że dostałem trawiącej gorączki, co do mnie nie uważałem się za chorego, ale często do tego stopnia wpadałem w obłęd że spostrzegałem przedmioty wcale przed memi oczyma nie istniejące.
Ty to pani najczęściej w widzeniach przedstawiałaś się rozmarzonej mojej wyobraźni, nie taką jaką dziś cię widzę, ale jaką cię opuściłem. W nocy, nagle zrywałem się z pościeli i widziałem jak biała i promienista ukazywałaś mi się w mglistej oddali. Wyszedłszy z miasta, wrzawa dalekich wiosek i szmer pól powtarzały mi twoje imie.
Czasami zdawało mi się że przesuwałaś się po płaszczyznie przed moim wzrokiem, gdy zaś wznosiłem oczy ku niebu błagając go o zakończenie moich męczarni, widziałem obraz twój pławiący się w obłokach.
Zauważyłem żem zwykle najmniej cierpiał w kościele, zwłaszcza modlitwa dodawała mi ulgi. Skończyłem na tem że całe dnie przepędzałem w świętych schronieniach. Pewien zakonnik osiwiały na modlitwach i pokucie zbliżył się raz do mnie i rzekł: «Synu mój, serce twoje przepełnia miłość której świat ten nie jest godnym; pójdź do mojej celi, tam ci pokażę ścieżki do raju. Poszedłem za nim i ujrzałem gwoździe, włosiennicę, dyscypliny i tym podobne narzędzia męczeństwa, na których widok wcale się nie przeląkłem, żadne bowiem cierpienia nie mogły iść w porównanie z mojemi. Zakonnik przeczytał mi kilka kart z żywotów świętych. Prosiłem go o pożyczenie mi książki do domu i przez całą noc oddałem się czytaniu. Nowe myśli zawładnęły mym umysłem, widziałem we śnie otwarte niebiosa i aniołów, którzy wprawdzie twoją postać mi przypominali.
Dowiedziano się naówczas w Vera-Cruz o twojem zamęźciu z księciem Sidonia. Od dawna miałem zamiar poświęcenia się stanowi duchownemu, całe moje szczęście pokładałem w modleniu się za twoje szczęście w tem i zbawienie w przyszłem życiu. Pobożny mój przewodnik powiedział mi że rozwiozłość zakradła się do wielu amerykańskich klasztorów, i poradził mi abym się udał na nowicyat do Madrytu.
Uwiadomiłem o tym zamiarze mego ojca; od dawna już niepodobała mu się moja pobożność, wszelako nie śmiejąc otwarcie mnie z tej drogi sprowadzać, prosił abym czekał na mający wkrótce nastąpić przyjazd mojej matki. Odpowiedziałem mu, że nie miałem już rodziców na ziemi i że niebo było jedyną moją rodziną. Nic mi na to nie odrzekł. Następnie poszedłem do korregidora który pochwalił mój zamiar i kazał mnie odwieźć do najpierwszego okrętu. Przybywszy do Bilbao, dowiedziałem się że moja matka tylko co odpłynęła do Ameryki. Miałem, jak to już mówiłem, listy polecające do Madrytu; przejeżdżając przez Burgos powiedziano mi że pani mieszkasz w okolicach tego miasta, pragnąłem więc raz jeszcze cię ujrzeć za nim na zawsze wyrzeknę się świata. Zdawało mi się że jeżeli raz cię jeszcze zobaczę, z tym większym zapałem będę mógł modlić się za ciebie.
Udałem się więc drogą do waszego domu, wszedłem na pierwszy dziedziniec myśląc że znajdę którego z dawnych twoich służących, słyszałem bowiem że zatrzymałaś przy sobie cały dwór z Astorgas. Chciałem dać mu się poznać i prosić go, aby mnie umieścił w takiem miejscu z którego będę mógł widzieć cię wsiadającą do karety. Pragnąłem ciebie pani ujrzeć, sam wcale się nie pokazując.
Tymczasem sami tylko nieznajomi przechodzili i już nie wiedziałem co z sobą począć, gdy ujrzałem jedne drzwi od domu odemknięte. Wszedłem do pokoju całkiem próżnego, następnie zdało mi się żem spostrzegł kogoś znajomego. Wyszedłem, gdy w tem z nienacka uderzono mnie kamieniem w głowę. Ale widzę że opowiadanie moje sprawiło na pani żywe wrażenie. —
— Mogę ci zaręczyć — mówiła dalej księżna — że obłąkanie Hermosita wzbudziło tylko litość we mnie, ale gdy zaczął mówić o ogrodach w Astorgas, o zabawkach naszych lat dziecinnych, wspomnienie o szczęściu jakiego w ówczas kosztowałam, myśl o teraźniejszem mojem szczęściu i jakaś obawa przyszłości, jakieś uczucie miłe i tęschne razem, ścisnęły mi serce i czułam że łzy płynęły mi po twarzy.
Hermosito powstał, zdaje mi się że chciał pocałować kraj mojej sukni, ale kolana pod nim zadrżały, głowa opadła na moje nogi i ramiona silnie okrążyły moją kibić.
W tej chwili rzuciłam wzrok na stojące naprzeciw zwierciadło i ujrzałam Mensię i księcia, ale rysy tego ostatniego przybrały tak straszliwy wyraz że zaledwie mogłam go poznać.
Krew mi się ścisnęła w żyłach: znowu podniosłam oczy na zwierciadło, ale tym razem nic nie ujrzałam. Wszystko znikło. Wyrwałam się z rąk Hermosita, zawołałam Mensię, kazałam jej aby miała staranie o tym chłopcu który nagle zemdlał i odeszłam do moich pokojów. Widzenie to jednakże nabawiło mnie mocnej niespokojności.
Nazajutrz posłałam dowiedzieć się o zdrowie Hermosita. Odpowiedziano mi że już go w domu nie było.
We trzy dni potem, gdy miałam kłaść się do łóżka, Mensia przyniosła mi list od księcia, zawierający te tylko słowa: «Czyń co ci poleci Doña Mensia. To ci rozkazuje twój małżonek i sędzia.»
Mensia zawiązała mi oczy chustką, czułam że porywano mnie za ręce i zaprowadzono do tego tu podziemia. Posłyszałam szczęk łańcuchów. Zerwałam chustkę i ujrzałam Hermosita przykutego za szyję do słupa na którym się wspierasz. Oczy miał zamknięte i twarz niezmiernie bladą.
«Tyżeś to pani — rzekł mi po chwili, umierającym głosem — nie mogę mówić, nie dają mi wody i język schnie mi do podniebienia. Męczarnie moje nie długo potrwają, jeżeli pójdę do nieba, będę się modlił za ciebie.»
W tej chwili wystrzał dał się słyszeć z tego oto otworu w ścianie, kula strzaskała Hermositowi ramię «Wielki Boże — zawołał — przebacz moim katom.»
Drugi wystrzał zagrzmiał z tego samego miejsca, ale nie widziałam skutku gdyż straciłam przytomność.
Odzyskawszy zmysły, znalazłam się śród moich kobiet, które zdawały się o niczem nie wiedzieć, oznajmiły mi tylko że Mensia dom opuściła.
Nazajutrz z rana, koniuszy przyszedł i doniósł mi od księcia, że pan jego tej nocy z tajemnem poleceniem wyjechał do Francyi i że nie wróci aż za kilka miesięcy.
Tak zostawiona samej sobie, przyzwałam odwagę w pomoc, zostawiłam moją sprawę najwyższemu sędzi i oddałam się wychowaniu mojej córki.
Po trzech miesiącach zjawiła się Giralda. Przybywała z Ameryki i była w Madrycie gdzie szukała syna w klasztorze w którym miał odprawiać nowicyat. Nieznalazłszy go tam pojechała do Bilbao i za śladami Hermosita dostała się do Burgos. Lękając się smutnych wybuchów, opowiedziałam jej część prawdy; rozżalona potrafiła wydrzeć mi całą tajemnicę. Znasz, przykry i gwałtowny charakter tej kobiety. Wściekłość, rozpacz, najstraszniejsze uczucia jakie mogą opanować duszę, miotały kolejno jej umysłem. Ja byłam zbyt nieszczęśliwą abym mogła ją pocieszać.
Pewnego dnia Giralda, porządkując w swoim pokoju, odkryła w ścianie tajne drzwiczki i dostała się aż do podziemia gdzie natychmiast poznała słup do którego przywiązano jej syna. Znać było jeszcze ślady krwi. Wpadła do mnie w stanie najokropniejszego obłąkania. Odtąd często zamykała się w swoim pokoju, ale mniemam że musiała przesiadywać w podziemiu i roić jakieś zamiary zemsty.
W miesiąc potem, oznajmiono mi o blizkiem przybyciu księcia. Oczekiwałam go spokojnie. Wszedł poważnie, popieścił się z dzieckiem, poczem kazał mi usiąść i siadł obok mnie. «Pani — rzekł — długo zastanowiałem się jak mam z tobą postąpić, namyśliłem się aby w niczem nie zaprowadzać odmiany. Będą ci usługiwać w moim domu z tym samym jak dotąd szacunkiem, będziesz na pozór odbierała odemnie dowody tego samego przywiązania; ale wszystko to będzie tylko trwało dopóki córka twoja nie dojdzie szesnastu lat.»
«Skoro zaś moja córka dojdzie szesnastu lat, cóż się ze mną stanie?» zapytałam księcia.
W tej chwili Giralda przyniosła czekuladę, nagle przyszła mi myśl o truciznie, ale książe nie dał mi czasu do namysłu i szybko rzekł: — Skoro twoja córka skończy szesnasty rok zawołam ją do siebie i tak się do niej odezwę: Twoje rysy, moje dziecię, przypominają mi twarz kobiety której historyę ci opowiem. Piękna jak anioł, zdawała się mieć duszę jeszcze piękniejszą, ale cóż z tego kiedy udawała tylko cnotliwą. Tak doskonale umiała przybierać różne powierzchowności, że dzięki tej sztuce zawarła jedno z najświetniejszych małżeństw w Hiszpanji. Pewnego dnia gdy mąż musiał oddalić się, kazała sprowadzić ze swojej prowincyi małego nędznika. Przypomnieli sobie dawne miłostki i padli we wzajemne objęcia. Tą niegodziwą obłudnicą jest twoja matka. Następnie wypędzę cię z mojej obecności i pójdziesz płakać na grobie twojej matki, która nie była poczciwszą od ciebie.»
Niesprawiedliwość tak dalece zatwardziła już moje serce, że mowa ta nie uczyniła na mnie najmniejszego wrażenia. Wzięłam dziecię na ręce i odeszłam do mego pokoju.
Na nieszczęście zapomniałam o czekuladzie, książe zaś, jak się później dowiedziałam, od dwóch dni nic nie jadł. Filiżanka stała przed nim, porwał ją i wychylił duszkiem, poczem odszedł do siebie. W pół godziny posłał po doktora Sangro-Moreno i kazał aby oprócz niego nikogo nie wpuszczano.
Udano się do doktora ale wyjechał był na wieś dla jakiejś dyssekcyi, pojechano za nim ale już go tam nie było, szukano go u wszystkich jego pacyentów, nareszcie we trzy godziny przybył i znalazł księcia trupem.
Sangro Moreno, z wielką uwagą zastanawiał się nad ciałem księcia, wpatrywał się w paznokcie, oczy, język, kazał przynieść od siebie mnóstwo flaszek i zaczął czynić jakieś doświadczenia. Następnie, przyszedł do mnie i rzekł: «Mogę panią zapewnić że książe umarł w skutek mieszaniny żywicy narkotycznej z metalem gryzącym. Wszelako obowiązki krwawego trybunału nie do mnie należą, zostawiam więc sprawę tę Najwyższemu Sędziemu w niebie. Przed światem, ogłoszę że książe skończył na uderzenie krwi.» Inni lekarze przyszli i potwierdzili zdanie Sangra Morena.
Kazałam przywołać Giraldę i powtórzyłam jej słowa doktora. Pomieszanie jej zdradziło ją. «Otrułaś mego małżonka — rzekłam — jakimże prawem chrześcijanka mogła dopuścić się podobnej zbrodni?»
«Jestem chrześcijanką — odrzekła — to prawda, ale jestem także i matką i gdyby ci zamordowano własne dziecko kto wie czyli nie stałabyś się okrutniejszą od rozjuszonej tygrysicy?» Uczyniłam jej uwagę, że mogła mnie także otruć. «Bynajmniej — odpowiedziała, patrzałam przez dziurkę od klucza i byłabym natychmiast wpadła gdybyś się była dotknęła filiżanki.»
Następnie przyszli Kapucyni domagając się ciała księcia dla zabalsamowania go. Na poparcie żądania przynieśli własnoręczny rozkaz arcybiskupa, niepodobna więc było im się opierać.
Giralda, która dotąd okazywała dość odwagi, nagle przelękła się i zmieszała. Drżała ażeby balsamując ciało nie odkryto śladów trucizny, i usilne jej prośby skłoniły mnie do tej nocnej wycieczki której jestem winna przyjemność posiadania cię w moim domu.
Nadęta moja mowa na cmętarzu miała za cel oszukanie służących, spostrzegłszy zaś że zamiast ciała ciebie tu przynieśliśmy, dla nie wywodzenia ich z błędu, musieliśmy obok kaplicy ogrodowej pochować wypchaną lalkę.
Pomimo tych ostrożności, Giralda dotąd jeszcze nie jest spokojną, mówi ciągle o powrocie do Ameryki i pragnie cię tu zatrzymać dopóki nie przedsięweźmie jakiego stanowczego środka. Co do mnie niczego się nie lękam i jeżeli mnie powołają przed sąd, szczerze wyznam wszystko. Wreszcie uprzedziłam o tem Giraldę.
Niesprawiedliwość i okrucieństwa księcia pozbawiły go mojej miłości i nigdy nie mogłabym żyć z nim razem. Jedynem mojem szczęściem jest moja mała córeczka; nie lękam się o jej los. Tytuły i mnogie dostatki spadną kiedyś na nią, nie potrzebuję więc troszczyć się o jej przyszłość.
Oto jest wszystko o czem chciałeś się dowiedzieć mój młody przyjacielu, Giralda wie że uwiadamiam cię o wszystkiem i utrzymuje że nienależy zostawiać cię w niepotrzebnych domysłach. Ale duszno mi w tem podziemiu, muszę pójść na górę, odetchnąć świeżem powietrzem. —
Skoro księżna odeszła, rzuciłem wzrok do koła i w istocie znalazłem że widok mego podziemia był nader smutnym; grób młodego męczennika i słup do którego był przywiązany, dodawały jeszcze posępności. Dobrze mi było w tem więzieniu dopóki obawiałem się Teatynów, ale teraz wiedząc że sprawa była załatwioną, pobyt mój zaczął mi być nieznośnym. Bawiło mnie zaufanie Giraldy, która postanowiła trzymać mnie tu przez dwa lata. W ogóle obie kobiety tak mało znały się na rzemiośle strażników, że zostawiały otworem drzwi od podziemia, sądząc zapewne że oddzielająca mnie krata była nieprzezwyciężoną przeszkodą. Tymczasem ułożyłem już sobie plan nietylko ucieczki ale całego postępowania przez dwa lata które przeznaczono mi na pokutę. W krótkich słowach opowiem wam moje zamiary.
Podczas mego pobytu w kollegium Teatynów, często zastanawiałem się nad szczęściem jakiego zdawali się kosztować niektórzy mali żebracy, zasiadający u drzwi naszego kościoła. Ich los wydawał mi się daleko przyjemniejszym od mojego. W istocie, podczas gdy ja usychałem nad książkami niemogąc nigdy zadowolić moich nauczycieli, te szczęśliwe dzieci nędzy, biegały po ulicy, grały w karty na schodach przysionku i płaciły sobie kasztanami. Czasami biły się do upadłego i nikt im nie przerywał tej rozrywki, tarzały się w piasku i nikt nie zmuszał ich do mycia, rozbierały się na ulicy i prały koszule przy studni. Możnaż było przyjemniej żyć na świecie?
Myśli o podobnem szczęściu, zajmowały mnie podczas mego pobytu w podziemiu i osądziłem że najlepiej będzie jeżeli raz wydostawszy się z więzienia przez dwa lata pokuty obiorę stan żebraka. Wprawdzie, byłem dość wykształcony, i można było po mowie rozpoznać mnie od moich towarzyszów, ale spodziewałem się że łatwo potrafię przejąć ich zwyczaje i następnie po dwóch latach powrócić do moich. Jakkolwiek myśl ta była nieco dziwaczną, przecież w położeniu w jakiem się znajdowałem, nie mogłem wpaść na lepszą.
Raz obrawszy stan, złamałem ostrze noża i zacząłem pracować nad przepiłowaniem kraty. Przez pięć dni męczyłem nad jednym prętem. Sprzątałem starannie proch z kamienia i zasadzałem żelazo na powrót, tak że niepodobna było niczego się domyślić.
W dniu w którym dokończyłem pracy, gdy Giralda przyniosła mi koszyk, zapytałem, czyli nie lękała się aby nie odkryto przypadkiem że żywi jakiegoś nieznajomego chłopca w podziemiu? «Wcale nie — odpowiedziała — zasuwa którą się tu dostałeś wychodzi do osobnego pawilonu którego drzwi kazałam zamurować pod pozorem że przywodził księżnie na pamięć bolesne wspomnienia, przejście zaś którem przychodzimy do ciebie, prowadzi do mego sypialnego pokoju i zakryte jest kobiercem.»
«Musi jednak być upewnionem żelaznemi drzwiczkami?»
«Bynajmniej — odrzekła — drzwi są dość lekkie, ale starannie ukryte, a wreszcie wychodząc, zamykam mój pokój na klucz. Są tu jeszcze i inne podziemia podobne do tego, i jak mniemam, przed nami musiał tu mieszkać nie jeden zazdrośnik i popełnić nie jedną zbrodnię.» To mówiąc Giralda chciała odejść.
«Dla czegoż pani już wychodzisz?» zapytałem.
«Nie mam czasu do stracenia — odrzekła — księżna skończyła dziś szósty tydzień żałoby i pragnie udać się na przechadzkę.»
Dowiedziałem się czego chciałem i nie zatrzymywałem więcej Giraldy która wyszła i tym razem nie zamykając drzwi za sobą. Czemprędzej napisałem do księżnej list z wymówkami, położyłem go na kracie, następnie wyjąłem pręt i wszedłem do pierwszego podziemia, potem ciemnym kurytarzem dostałem się do jakichś zamkniętych drzwi. Usłyszałem turkot powozu i tentent kilku koni, wniosłem ztąd że księżna musiała wraz z mamką wyjechać z willi.
Zacząłem wyłamywać drzwi. Spróchniałe deski nie długo oparły się moim usiłowaniom. Naówczas dostałem się do pokoju mamki, wiedząc zaś że zamykała drzwi na klucz, osądziłem że mogę bezpiecznie udzielić sobie chwilę wypoczynku.
Przejrzałem się w zwierciedle i znalazłem że powierzchowność moja wcale nie odpowiadała stanowi jaki miałem obrać. Wziąłem węgiel z komina, przyćmiłem nieco bladość mojej cery, następnie porozdzierałem koszulę i suknie, zbliżyłem się do okna i ujrzałem że wychodziło na ogród ulubiony niegdyś panom domu, w obecnej jednak chwili zupełnie opuszczony.
Otworzyłem okno, spostrzegłem że żadne inne nie wychodziło na tę stronę, przedział nie był wysoki, mogłem był skoczyć ale wolałem użyć prześcieradeł Giraldy; wylazłem na jakąś starą altanę, ztamtąd wdrapałem się na mur i wydobyłem na czyste pole, szczęśliwy że oddycham wolnem powietrzem i pozbywam się Teatynów, inkwizycyi, księżnej i jej mamki.
Spostrzegłem zdaleka Burgos, ale puściłem się przeciwną drogą i niebawem przybyłem do nędznej karczmy; pokazałem gospodyni małą sztukę monety którą oddawna już miałem zawiniętą w papierze i powiedziałem że chciałem od razu całą u niej wydać. Na te słowa roześmiała się i przyniosła mi za podwójną wartość chleba i cebuli. Posiliwszy się poszedłem do stajni i zasnąłem jak zwykle człowiek zasypia w szesnastym roku życia.
Przybyłem do Madrytu bez żadnej zasługującej na wzmiankę przygody. Przedewszystkiem przebiegłem place i ulice, szukając miejsca jak najkorzystniejszego dla mego powołania.
Przechodząc przez ulicę Toledo, spotkałem dziewczynę niosącą flaszkę z atramentem. Zapytałem czyli przypadkiem nie wracała od pana Avadoro? «Nie, odpowiedziała, idę od Don Filipa del Tintero Largo.»
Przekonałem się że znano mego ojca zawsze pod tem samem nazwiskiem i że dotąd zajmuje się temi samemi rzeczami.
Jednakowoż należało pomyśleć o wyborze miejsca. Ujrzałem pod przysionkiem kościoła świętego Rocha, kilku łotrów mego wieku, których powierzchowność przypadła mi do smaku. Zbliżyłem się do nich mówiąc że przybyłem z prowincyi aby polecić się miłosierdziu boskiemu, że jednak została mi garstka miedziaków którą chętnie złożę do wspólnej kassy, jeżeli takową posiadają. Słowa te sprawiły na słuchaczach miłe wrażenie, odpowiedzieli mi że w istocie posiadają małą wspólną kassę, złożoną tymczasowo u przekupki kasztanów na rogu ulicy. Zaprowadzili mnie tam, po czem wrócili do przysionku i zaczęli grać w chapankę. Podczas gdy z całą uwagą oddawaliśmy się tej zabawce, jakiś dobrze ubrany jegomość zdawał się nam kolejno bacznie przyglądać. Już mieliśmy krzyknąć mu jakieś głupstwo, gdy uprzedził nas i zawołał mnie, rozkazując abym szedł za nim.
Zaprowadził mnie w ciasną uliczkę i rzekł: «Moje dziecko, wybrałem ciebie z pomiędzy twoich towarzyszów, dla tego że twarz twoja zapowiada więcej od innych rozumu, tego zaś potrzeba do polecenia jakie masz spełnić. Słuchajże więc z uwagą. Ujrzysz tu wiele kobiet przechodzących, jednakowo ubranych w czarne axamitne suknie i mantylle z czarnemi koronkami, które tak doskonale zasłaniają im twarze że niepodobna żadnej rozpoznać. Na szczęście wzory axamitu i koronek są rozmaite, tym więc sposobem łatwo dojść śladów pięknych nieznajomych. Jestem kochankiem pewnej młodej osoby, która, o ile mi się zdaje, ma niejaką skłonność do niestałości, postanowiłem zatem stanowczo się przekonać. Oto masz dwie próbki axamitu i dwie koronek. Jeżeli spostrzeżesz dwie kobiety których suknie odpowiedzą tym próbkom, będziesz uważał czyli wejdą do kościoła lub też do tego oto domu naprzeciwko, należącego do kawalera Don Toledo. Naówczas przyjdziesz zdać mi sprawę do kupca win na rogu ulicy. Masz tymczasem jedną sztukę złota, dostaniesz drugą jeżeli dobrze się sprawisz.»
Podczas gdy nieznajomy to mówił, bacznie mu się przypatrywałem i zdało mi się że wyglądał bardziej na męża jak na kochanka. Przyszły mi na myśl okrucieństwa księcia Sidonji i lękałem się zgrzeszyć poświęcając uczucia miłości czarnym podejrzeniom hymenu. Postanowiłem więc spełnić tylko połowę polecenia, to jest donieść zazdrośnikowi gdyby dwie kobiety weszły do kościoła w przeciwnym jednak razie, chciałem je same uprzedzić o grożącem im niebezpieczeństwie.
Powróciłem do towarzyszów, powiedziałem im aby grali nie zwracając na mnie uwagi i położyłem się za niemi, rozesławszy przed sobą próbki axamitu i koronek.
Wkrótce mnóstwo kobiet zaczęło wstępować parami, nareszcie zbliżyły się dwie na których poznałem suknie wskazane mi przez niegodziwego. Obie kobiety udały że wchodzą do kościoła, ale zatrzymały się pod przysionkiem, obejrzały do koła czyli kto za niemi nie idzie, poczem szybko przebiegły ulicę i weszły do przeciwnego domu. —
Gdy cygan doszedł do tego miejsca, przysłano po niego i musiał odejść. Wtedy Velasquez zabrał głos i rzekł: «W istocie obawiam się tej historyi, wszystkie przygody cygana zaczynają się po prostu i słuchacz sądzi że wkrótce dopatrzy się końca. Tymczasem nic z tego; jedna historya rodzi drugą z której wywija się trzecia, coś nakształt tych resztek ilorazów, które w pewnych przypadkach można rozdrobić aż do nieskończoności. Na zatrzymanie atoli różnego rodzaju postępów są sposoby, tu jednak za całą summę tego wszystkiego co nam cygan opowiadał, mogę tylko otrzymać niepojętą gmatwaninę.»
«Pomimo to — rzekła Rebeka — słuchasz go pan z wielką przyjemnością, gdyż zdaje mi się że miałeś zamiar prosto udać się do Madrytu a tymczasem niepodobna ci nas opuścić.»
«Dwa powody skłaniają mnie do zostania w tych miejscach — odrzekł Velasquez; — naprzód zacząłem ważne rachunki które pragnę tu skończyć, powtóre wyznam pani że w żadnej kobiety towarzystwie nie doświadczyłem takiej przyjemności ile w twojem, czyli wyraźniej mówiąc, jesteś pani jedyną kobietą której rozmowa sprawia mi przyjemność.»
«Mości książe — odpowiedziała żydówka — radabym aby ten drugi powód stał się kiedyś pierwszym.»
«Mało zapewne na tem zależy — rzekł Velasquez — czyli myślę o pani przed lub po geometryi, inna rzecz wprawia mnie w kłopot. Dotąd nie wiem nazwiska pani, muszę go oznaczyć cyfrą X lub Z, jakie w algebrze nadajemy zwykle wartościom nieznanym.»
«Nazwisko moje — rzekła żydówka — jest tajemnicą, którą chętnie powierzyłabym twojej uczciwości gdybym się nie lękała skutków twego roztargnienia.»
«Nie lękaj się pani — przerwał Velasquez. — Za pomocą częstego używania substancyi w rachunkach, przyzwyczaiłem się zawsze jednym sposobem oznaczać te same wartości. Skoro więc raz nadam ci jakie nazwisko, później, pomimo najszczerszej chęci, nie będziesz w stanie go odmienić.»
«Dobrze więc — rzekła Rebeka — nazywaj mnie zatem Laurą Uzeda.»
«Jak najchętniej — odparł Velasquez — albo też piękną Laurą, uczoną Laurą, zachwycającą Laurą, gdyż wszystko to są wykładniki twojej ogólnej wartości.»
Gdy tak między sobą rozmawiali, przyszła mi na pamięć obietnica jaką dałem rozbójnikowi, że go odwiedzę o czterysta kroków na zachód od obozu. Wziąłem szpadę i gdy oddaliłem się o tę prawie odległość od obozu, usłyszałem wystrzał z pistoletu. Zmierzyłem kroki w stronę lasu zkąd wystrzał pochodził i znalazłem ludzi z którymi miałem do czynienia. Naczelnik ich rzekł do mnie: «Witaj Señor kawalerze, widzę że umiesz dotrzymać słowa i nie wątpię że jesteś równie odważnym. Widzisz ten otwór w skale, prowadzi on do podziemi gdzie oczekują cię z najżywszą niecierpliwością. Spodziewam się że nie zawiedziesz położonego w tobie zaufania.»
Wszedłem do podziemia, zostawiwszy nieznajomego który wcale za mną nie zdążał. Postąpiwszy kilka kroków naprzód, usłyszałem łoskot za sobą i spostrzegłem jak ogromne głazy zawalały wejście za pomocą niepojętego mechanizmu. Słaby promyk światła, wdzierający się przez rozpadlinę w skale, ginął w ciemnym kurytarzu. Pomimo jednak ciemności, łatwo postępowałem, droga bowiem była gładka i spadzistość nie wielka. Nie męczyłem się więc bynajmniej; ale sądzę że nie jeden człowiek na mojem miejscu, byłby doznał obawy, zapuszczając się tak bez celu we wnętrzności ziemi. Postępowałem przez dobre dwie godziny ze szpadą w jednej ręce z drugą zaś wyciągniętą dla zabezpieczenia się przeciw uderzeniom. Nagle powietrze wzruszyło się obok mnie i usłyszałem cichy, harmonijny głos który mi szeptał do ucha: «Jakiem prawem śmiertelnik odważa się wkraczać do państwa gnomów?»
Drugi głos, równie łagodny odpowiedział: «Być może że przychodzi wydrzeć nam nasze skarby.»
Pierwszy głos mówił dalej: «gdyby chciał rzucić szpadę, zbliżyłybyśmy się do niego.»
Po kolei, zabrałem głos i rzekłem: «Czarujące Gnomidy, które jeżeli się nie mylę, poznaję po głosie, nie wolno mi rzucać szpady, ale wetknąłem ostrze w ziemię, śmiało więc możecie się przybliżyć.»
Podziemne bóstwa ujęły mnie w objęcia, wszelako tajemnem uczuciem, odgadłem że to były moje kuzynki. Żywe światło, które nagle ze wszech stron wytrysło, przekonało mnie żem się nie pomylił. Zaprowadziły mnie do jaskini ozdobionej węzgłowiami i wyłożonej świetnemi kruszcami połyskującemi tysiącznemi barwami opalu.
«Cóż — rzekła Emina — czy rad jesteś z naszego spotkania? Żyjesz teraz w towarzystwie młodej izraelitki, której rozum wyrównywa wdziękom.»
«Mogę ci zaręczyć — odpowiedziałem — że Rebeka nie sprawiła na mnie żadnego wrażenia, ale ile razy was widzę, zawsze z niespokojnością myślę że już was więcej nie ujrzę. Chciano we mnie wmówić że jesteście nieczystemi duchami, wszelako nigdy temu nie dałem wiary. Wewnętrzny jakiś głos, zapewniał mnie że jesteście istotami mego rodzaju, stworzonemi do miłości. Powszechnie utrzymują że nie można kochać prawdziwie jak tylko jedną kobietę — jest to błąd bezwątpienia, gdyż ja kocham was obie zarówno. Serce moje bynajmniej was nie rozdziela, obie razem wspólnie nad niem panujecie.»
«Ach! — zawołała Emina — otóż to krew Abenseragów mówi przez ciebie, ponieważ możesz kochać razem dwie kobiety. Przyjmij więc świętą wiarę która pozwala na wielożeństwo.»
«Być może — przerwała Zibelda — że w ówczas, zasiadłbyś na tronie w Tunis. Gdybyś widział ten czarowny kraj, seraje Bardu i Manuby, ogrody, wodotryski, rozkoszne łaźnie i tysiące młodych niewolnic daleko od nas piękniejszych..»
«Nie mówmy — rzekłem — o tych królestwach które słońce oświeca, jesteśmy teraz w sam niewiem jakiej otchłani, ale jakkolwiek graniczymy z piekłem, możemy przecie znaleźć tu rozkosze, które powiadają że prorok obiecuje swoim wybranym.» Emina tęschnie się uśmiechnęła, po chwili jednak spojrzała na mnie czułemi oczyma. Zibelda zarzuciła mi ręce na szyję.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.