<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

— Na drugi dzień zbudziłem się niewyspany, zły, ogłupiały — dość późno. Robisz, panie, ma — apartamenty, a nie mieszkanie. Nie było go, wyszedł — cholery mają zdrowie! — kazał mi na siebie zaczekać. Lokaj przychodzi ze śniadaniem — po angielsku i czy się czego nie napiję. — Czego? — pytam. — Może być Martini — może być woda sodowa z whisky oryginalną. — Niech będzie!
— Jednak ludzie mają pieniądze!
— Mają, panie, mają, nawet dużo pieniędzy, ale jacy? Pije się u nas najdroższe wina, likiery zagraniczne, nosi się bardzo drogie suknie, całe masy klejnotów, ale kto to nosi? Nie zwracałem na to przedtem uwagi, nigdy nie myślałem... Ludzie płacą rachunki po kilkanaście i kilkadziesiąt tysięcy za noc!... Pomyśl pan — po kilkadziesiąt tysięcy za jedną noc! I płacą — bez westchnienia, bez skrzywienia się, bo im to nie robi najmniejszej różnicy! Nie dziwię się — jabym też płacił, jakbym miał! Nie chcę, nie chcę sądzić ludzi, drogi panie, ale — przy tem naszem naogół dziadostwie — i to nie! Niech on wyda, jak ma; lepiej, że wyda, niż żeby dusił w banku; ale dokąd te pieniądze idą? Zresztą — co ja wiem! Nie chodzi mi o pieniądze... Ale jest w tem wszystkiem coś bezczelnego, coś oburzającego, nie, obrażającego... Taki Robisz, naprzykład, panie drogi! Zupełne nic, zero, — po kilkanaście tysięcy miesięcznie zarabia i mało mu! Inna — tańczy, to jest — między nami mówiąc — wypina się, bo co to za tańce! — w tych samych pretensjonalnych pozach od dwudziestu lat — dziesiątki tysięcy miesięcznie, „diva“ — „boska!“ Za co to wszystko? Głupie, panie, głupie — że coś okropnego! — Ale to tylko tak mówię. Siedzę tedy w mieszkaniu Robisza, piję soda-whisky, zaczynam w duchu z wszystkiego podkpiwać, przychodzi Robisz z jakimś patałachem i — pomyśl sobie pan — oni już mają „Rajskiego Ptaka“!
Nie widać było, żeby pan Piekarski zbyt się przejął tą złą nowiną.
— Napisał kto inny? — zapytał obojętnie.
— Nie. Ja.
— Jakto — pan? O ile wiem, pan jeszcze nie zaczął.
— To nic. Ale ja wymyśliłem tytuł — i tę jakąś mgłę do tytułu — niby koncepcję — ja jedyny mam „prawdziwą wizję“ „Rajskiego Ptaka“, ja jedyny mogę go napisać, tem bardziej, że — tak sobie tego życzy Lala, która do mnie tylko ma zaufanie, a która tymczasem kazała już kilka scen z sobą nakręcić.
— Nienapisanych scen? — zdziwił się emeryt.
— Ułożonych przez siebie! Wymyśliła sobie kilka obrazów bez związku, ale w których istotnie bardzo ładnie wygląda, i do tych scen ja miałem dostosować cały scenarjusz.
— Znam! Znam! — roześmiał się pan Piekarski — Prawdziwy pomysł „gwiazdy“, doskonale znany w Hollywood.
— Ale tu muszę panu powiedzieć coś, czego pan nie wie! — mówił dalej Polata z pewnem zakłopotaniem — Ona jest, jakby to powiedzieć — Kallipygos — wie o tem i lubi się tem chwalić, lubi pokazać. Więc na wszystkich tych „swoich“ obrazach, które mają być kulminacyjnemi momentami filmu, figuruje ta okrągła i zdaje się, najbardziej uduchowiona część jej osóbki, którą to część ona z właściwym sobie artystycznym wdziękiem genjalnie pokazuje.
— To może być nadzwyczaj efektowne! — przyznał emeryt.
— Może! — potwierdził poeta — I jest. Widziałem. Ale —
Tu przerwał i rzekł nieśmiało:
— W tem miejscu jabym się chętnie napił jeszcze tej pańskiej politurki.
— Proszę bardzo! — poskoczył emeryt — Słusznie się panu należy.
Młody człowiek wypił, chuchnął, westchnął, pokiwał głową i rzekł smutno:
— Ale otóż — ja mam pisać cały scenarjusz, w którym są przeżycia — jeśli nie głębokie, to w każdym razie i bolesne i prawdziwe. Scenarjusz, w którym jednak mimo wszystko — rozwinąć mam swoją duszę, swoją myśl. I co ma stanowić wytyczne punkty dla rozwoju tej mej myśli dramatycznej, tego mego przeżycia? Wizje tyłeczka Lali! Widział pan coś podobnego!
— Nie! Nie widziałem! — krzyczał pan Piekarski, płacząc ze śmiechu w swym wyplatanym fotelu.
— Co za pomysł, no?! — z tłumionem oburzeniem mówił Polata — Oto mi etapy twórczości. I niech pan sobie tylko wyobrazi: ja mam tu całą akcję poważną montować, potęgować momenty dramatyczne, tragiczne — z tym jedynie celem ukrytym, aby ona jaknajefektowniej błysnąć mogła odwrotną stroną swego medalu. Widzi pan: oto co znaczy być poetą w dzisiejszych czasach!
— Panie! — zauważył stary piosenkarz, ocierając łzy jedwabną chustką kolorową — Ona, ta pańska Lala, ma genjalne wyczucie dzisiejszej rzeczywistości artystycznej!
— Wybaczy pan! — rzekł chłodno poeta — Tak to znów nie jest, ale — ten film może istotnie doskonale pójść i wybornie Lalę w świecie zareklamować! To pewne.
— Więc jednak będzie pan robił ten dramat od — do —
— Pan pozwoli! — przerwał mu Polata — Robisz zaczyna mnie z tym patałachem bujać. Podsuwają mi inne jakieś obrazy — to można, panie, każdy może mieć dobry pomysł, zwłaszcza w filmie, ale ja odrazu powiedziałem: Nie! — I to twardo: Nie, w tych — że tak powiem — „ramach“ swego „Rajskiego Ptaka“ nie umieszczę. W tych „ramach“ zróbcie sobie inny film, mogę go nawet ostatecznie anonimowo w jakimś rabelaisowskim momencie zrobić ja — piliśmy, nie chciałem zbyt ostro odmawiać — ale mój „Rajski Ptak“ w to — „nie polezie“. Bujanie trwa, patałach — sekretarz Robisza — telefonuje, wreszcie — jedziemy do Lali.
Lala — podniecona wciąż, stremowana, nie wiem czem, ale promieniejąca. — Wszystkiego nie może mi powiedzieć, jednakże — przedewszystkiem — ona mnie na swój sposób kocha, czasem się jej nawet bardzo podobam — uważa pan — to stopniowanie! — zawsze mi jaknajlepiej życzyła i życzy, o czem się zresztą wkrótce przekonam, a przedewszystkiem ma wielką cześć dla mego talentu i pragnęłaby bardzo, żebyśmy byli zawsze w zgodzie i pracowali razem, bo ona wierzy w swą gwiazdę, a wspólnie będziemy mogli wielkich rzeczy dokonać.
— To jednak bardzo ładnie! — przyznał emeryt.
— Jednak znowu: Wszystkiego nie może mi w tej chwili powiedzieć, bo właśnie czeka. — Pani Lala do telefonu! — Jest! Jest! Hallo, tak, to ja, Lala, jadę natychmiast, Mumuś — to ja, od „Teodor“ — czekaj, czekajcie panowie — tam jest koniak, vermouth, gin, likiery, Zosiu, zrób sandwicze, niech panowie koniecznie czekają, wielka, radosna niespodzianka, nowina! — Pojechała. — Siedzimy, pijemy, jemy sandwicze, czekamy.
Tu Polata umilkł, zapalił papierosa i zamyślił się.
— To bardzo zajmujące! — zachęcał go gospodarz — Nadzwyczaj ciekawe!
— Czekaj pan! — odpowiedział mu poeta. — To naprawdę ciekawe dopiero teraz przyjdzie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.