Rajski ptak (Bandrowski)/XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rajski ptak |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Czekaliśmy tak może z dwie godziny — może więcej — a, tam trzeba zawsze umieć czekać! — różne dzwonki, wreszcie — dzwoni Lala. Co? — „Już!“ Prosi do „Europy“ na obiad. Jedziemy. Rozumie się — gabinet, stół zawalony zakąskami, kawior, cholery różne, wódki swoje i zagraniczne, jakieś dwie damy, Rosjanki, jakiś emigrant rosyjski taki sobie, wreszcie Lala — w siódmem niebie, skry z oczu się sypią, różana jak jutrzenka, szczęśliwa.
— Spełniło mi się dziś jedno z moich marzeń! — szepnęła mi, gdy się z nią witałem.
— Jakie? — pytam.
— Zaraz się dowiesz.
Po wódkach — dużo! dużo! dużo! — i zakąskach siadamy do stołu, a tu Lala, ledwo zaczęliśmy obiad, każe podać szampana. — Na radosną nowinę! — powiada. — A cóż to za nowina? — pytamy. — Szanowni panowie, mam zaszczyt oznajmić wam: — Jestem wdową! — Wdową? Nigdy nie była mężatką! — Więc to stypa? — pyta ktoś — Tem lepiej, pić będziemy — na zdrowie pięknej, uroczej, naprawdę wesołej wdówki.
— A jakże ona mogła owdowieć, skoro nie była mężatką? — zdziwił się pan Piekarski.
— Otóż właśnie! — roześmiał się Polata — Niech pan sobie wyobrazi: — Wzięła ślub z konającym suchotnikiem w szpitalu. Niby z wielkiej miłości. W godzinę po ślubie mąż jej umarł.
— Więc pocóż ona brała z nim ślub?
— Albowiem ten suchotnik, dawny jej znajomy i wielbiciel, pochodził z doskonałej rodziny rosyjskiej, katolickiej, był emigrantem, mającym poddaństwo polskie, i nazywał się — hrabia, powiedzmy, Gordon. I proszę — nie była niczyją żoną, a owdowiała i została hrabiną. Potrafiłby pan wymyślić coś podobnego?
— Genjalna kobieta! — wykrzyknął z podziwem pan Piekarski.
— Niech pan zaczeka, to jeszcze nie wszystko! — obiecał Polata.
— W każdym razie na początek dobre!
— Otóż to właśnie! Więc na początek — niech żyje Lala, hrabina Gordon. Comtesse Gordon! Countess Gordon! Gordonowie pochodzą ze Szkocji, doskonałe nazwisko w całym świecie anglosaskim. Już w najbliższym filmie Lala będzie występowała jako hrabina.
— Kallipygos? — wtrącił ze śmiechem emeryt.
— O! Hrabina Kallipygos? — ucieszył się Polata — Nie, to zbyt uczone, nie zrozumieliby tego. Myśleliby, że to imię którego z olimpijskich bogów.
— Tak przecie jest!
— Lub któregoś z bohaterów z walk o wyzwolenie Grecji. Otóż — hrabina Gordon. Popiliśmy się na ten temat wzorowo.
— Zupełnie słusznie! — pochwalił starszy pan.
— Byliśmy znów na „dancingu“, ale — już mi było wszystko jedno. Na drugi dzień znów konferencja z Robiszem, byłem w wytwórni, popijanie wszędzie wciąż, Lala była zajęta, poszliśmy z Robiszem do kabaretu. Z „Rajskim Ptakiem“ dali mi spokój. Aleśmy się wkońcu gdzieś urżnęli. Następnego dnia od rana u Robisza z aktorami, którzy mają grać w „Rajskim Ptaku“. Piłują mnie i bujają strasznie. Z kosztami nie potrzebuję się liczyć, mają na koszta, mogą dać znaczniejszą zaliczkę.
— Świetnie! — wykrzyknął pan Piekarski.
— Już zacząłem mięknąć. Wieczorem znowu kolacja w „Europie“ — wspaniała. Fundował pan Wright z Chicago, miljoner, nie żaden Morgan ani Rockefeller, ale swoje dwa przeszło miljony dolarów ma. Fundował jako narzeczony hrabiny Gordon. On się starał o nią dość długo, a właściwie — ona się starała o niego, bo on to inaczej myślał, ale jak mu błysnęła hrabiowskim tytułem —
— Jednodniowym?
— E, Gordon był dobrym hrabią!
— Ale ona?
— Ale cóż mu na tem zależy, jak długo była czy jest hrabiną kobieta? Wystarczy fakt, że nią jest. Mr. Wright mógł próbować z Lalą Puch porozumienia w sprawie lżejszych jakichś związków, z hrabiną Lalą Gordon musi się ożenić. Tu Lala znów bardzo mądrze powiedziała „szach królowi!“
— I „król“, jak zwykle, skapitulował — zaśmiał się pan Piekarski.
— Tak! — potwierdził Polata — Lecz niech pan popatrzy: Jak konsekwentnie ona idzie do celu. Nie wiem kiedy, doprawdy, nauczyła się świetnie po angielsku!
— Specjalne uzdolnienie do międzynarodowej karjery. Znam to!
— Ale teraz: — mówił dalej Polata — Po kolacji zaprasza mnie Lala na drugi dzień do siebie na śniadanie „en deux“. Ma mi coś bardzo ważnego do powiedzenia. Poszedłem. Sens rozmowy: — Widzisz, już drugie moje marzenie spełnione. Wychodzę za Amerykanina, staję się obywatelką Stanów Zjednoczonych, tytuł hrabiowski zatrzymuję w nazwisku teatralnem. Dostanę się do Hollywood, Wilson — jemu na imię Wilson — ma tam stosunki, zostanę gwiazdą światowej sławy. Wówczas z Wilsonem się rozwiodę i wyjdę zamąż za jakiego radżę, potem za miljardera, i — spełni się wszystko, co ci mówiłam. Ty tymczasem zrób „Rajskiego Ptaka“ tak, jak cię o to proszę i jak sama zaczęłam — ja trzeźwo patrzę na sztukę, nie bój się! — zrobię cię swym nadwornym poetą. — Jak? — zapytałem. — Nadwornym poetą — powtórzyła — Bo talent masz.
Pan Piekarski, zdumiony, pokręcił głową.
— Zacznę cię lansować — opowiadał dalej Polata — zrobisz z moją pomocą — niby jej, Lali — parę dobrych rzeczy, zarobisz kupę pieniędzy, staniesz się sławny, a wtedy — może się i pobierzemy.
— Panie Polata! — przerwał mu emeryt — Wierz mi pan — Lala pana nie zawiedzie! Ona napewno zrobi to, co mówi! Zrobisz pan karjerę, majątek i będziesz pan mógł też przy swem dobrem, szlachetnem sercu dużo dobrego ludziom zrobić! Tam potrzeba dobrych ludzi, w tem kinowem piekle! Może pan i nad Lalą czuwać, podtrzymać ją w słabej chwili — nie, nie! Co ja mówię! Przecie ja pana obrażam! Nadworny poeta —
— Hrabiny Lali Kallipygos! — roześmiał się Polata — To się panu udało!
— Więc — zaczął starszy pan — Co pan zrobi?
— Widzi pan. Jestem tu. Zmęczony, zbrukany trochę, ale mimo wszystko ja — Teodor Polata, który się nie sprzedał. I nie uważam tego za żadne bohaterstwo. Nie mogę inaczej.
— Czy aby pan jednak nie palnął głupstwa? — zastanawiał się pan Piekarski — Przecie tego, co panna Lala — pardon! — hrabina Gordon mówiła, nie można brać dosłownie. Toż to może nawet dziecko jeszcze.
— Dlatego też musi się ją brać dosłownie! — rzekł Polata — I dlatego można być pewnym, że ona swój program przeprowadzi co do joty. Tego samego żądałaby ode mnie. Nie, mój panie, ja wiem, że wielu nazwałoby mnie w tym wypadku idjotą, skończonym idjotą, kretynem, ale — niech będzie!
Nie pytając gospodarza o pozwolenie, wylał z buteleczki resztę koniaku, wypił, zapalił papierosa i zamyślił się.
— Jednakże, wie pan —
Pan Piekarski tarł dłonią czoło.
— Na pańskiem miejscu — w podobnej sytuacji — dziś — wielu, wielu młodych ludzi... Mówmy otwarcie: Przecie chyba ja wiem, ile niemoralnego kryje ta propozycja, ewentualnie sytuacja, ale — ona przedstawia też wartości... możliwości... nie do pogardzenia — to pan przyzna sam... Doprawdy... oczywiście... ja nie postąpiłbym inaczej niż pan, ale ja — jestem już stary, niczego od życia nie pragnę... Lecz... dalibóg... w tym dzisiejszym świecie...
Polata patrzył w okno, za którem w misie malachitowej wrzało słońce, kiwał głową, słuchał, a wreszcie rzekł:
— Nic mnie to nie obchodzi! Zrobiłem swoje i — i — nie żałuję. Nie mogłem inaczej. Jeśli mnie z tego powodu na-nazwą i-i-djotą, to ja chchcę być takim i-i-i-djotą. Właśnie — takim!
— Możeby się pan trochę położył? — zaproponował pan Piekarski.
— To — owszem! — zgodził się Polata — To — mogę dla pana zrobić. Na-pracowałem się i — jestem bardzo zmęczony. Ale tamtego — zrobić nie chciałem...
— Niech się pan wyciągnie wygodnie — mówił pan Piekarski, układając „zdrożonego“ gościa na swem łóżku.
— To — mogę i — chętnie panu zrobię! — zgadzał się gość łaskawie — Ale tamtego — nie! Nadwornym poetą hrabiny Lali Kallipygos — nie będę. I — choć mnie wszyscy — na-na-zwiecie idjotą, jest — jest ktoś, kto — choć-choć nnie powie — pochwali — i — podziękuje — spojrzeniem. Jest ktoś —
Ułożony wygodnie, młody człowiek sapnął i chrapnął.
Nagle stwierdził stanowczo:
— Jest! Jest! Jest!
I zasnął mocno.