Rajski ptak (Bandrowski)/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rajski ptak |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Odkąd dnia zaczęło lepiej przybywać i nie robiło się tak wcześnie ciemno, emeryt, o ile tylko pogoda na to pozwalała, czekał na powracający z miasteczka omnibus pod „Złotą Gwiazdą“, skąd odprowadzał córeczkę do Zakładu. Męczył go kaszel, gdy szedł prędzej, bolały go krzyże, ale czekał wiernie o swej godzinie, aby tylko na dziecko ukochane popatrzeć, aby z niem porozmawiać i aby się od niego dowiedzieć o jego smutkach i zmartwieniach, które przyjmował z dobrą miną, lecz nad któremi bolał dzień i noc, aby posłyszeć coś o radościach i powodzeniach, z których najdrobniejsze nawet wesołym ogniem podsycały jego chętną wiarę w życie.
Nie mówił o tem nikomu, lecz nadejścia omnibusu oczekiwał zawsze z wzruszeniem, które trudno mu było opanować. Choć mało kto o tem wiedział, emeryt też miał swoją robotę, którą sobie kilkadziesiąt złotych miesięcznie dorabiał, a nad którą cały dzień spędzał. Coś tam pisał. Ale nieraz już wcześnie popołudniu nie mógł pracować. Marudził, zrywał się, spozierał na budzik, wciąż widział przed sobą parę człapiących koni — jeden siwy, drugi kary, a za ich kiwającemi się łbami wysoką budę wozu.
O córce w tych marzeniach nawet myśleć nie śmiał, aby jej swą niedołężną a samolubną wyobraźnią nie skrzywdzić, w myśli niedołężnej nie zepsuć jej obrazu, nie pozbawić jej któregoś z jej wdzięków.
Gdy wysiadała z wozu, jednem ukradkowem spojrzeniem obrzucał całą jej ukochaną postać, najsłodszą, śniadą twarzyczkę o tych przepastnych, tajemniczych, ciemnych oczach, łuki czarnych brwi, delikatne rysy, usteczka purpurowe, tani futrzany kołnierzyk, otulający miękko zarysowaną brodę, drobną lecz proporcjonalną figurkę, cienkie przeguby rąk, małe stópki. Na jej widok ogarniało go nieokreślone uczucie kornego szacunku i jakby świętej grozy. Pomagając jej wysiąść, witał ją nieśmiałym lecz pełnym miłości uśmiechem, później zaś szedł przy niej, zrzadka tylko rzucając na nią niespokojnem spojrzeniem i pilnie słuchając odpowiedzi, które na jego zapytania dawała mu głosem cichym, łagodnym, ale monotonnym, bez humoru.
Pan Piekarski z bólem serca, lecz wyraźnie widział i rozumiał, że panienka jest osłabiona i zmęczona. Wstawała bardzo wcześnie, aby zdążyć do gimnazjum, wracała do Zakładu dopiero po dwunastu godzinach na późny obiad, po którym trzeba było odrabiać zadania. Była inteligentna i zdolna i uczyła się — niezbyt pilnie, prawda, jak wątła, anemiczna szesnastoletnia panienka, ale uczyła się, a tymczasem profesorowie nie uwzględniali tego i chóralnie kropili jej „czwóry“, nic sobie nie robiąc z depresji i zniechęcenia dziewczynki. Bardzo to starego emeryta martwiło.
Prócz tego — trudno mu się było w tej szkole dzisiejszej zorjentować. Gimnazjum było koedukacyjne, bardzo postępowe, podlegało komendzie Przysposobienia Wojskowego, żyło w połowie przynajmniej trybem wojskowym. Wynikały z tego niespodzianki, wprowadzające starszego pana w zdumienie, czasem niepozbawione przymieszki zaniepokojenia.
Tak naprzykład córeczka wyznała mu raz, że pewien kolega, chcąc jej okazać współczucie spowodu niezasłużonej „czwóry“, darował jej na pociechę ostry nabój karabinowy.
— Czemuż nie granat ręczny? — zapytał pan Piekarski — I pocóż ci ten nabój?
— Starsze panienki strzelają! — odpowiedziała Kasieńka.
Więc ostry nabój karabinowy może być między dziećmi szkolnemi przedmiotem handlu zamiennego!
Kiedyindziej Kasieńka chwaliła się, że podczas alarmu jej klasa pierwsza stanęła na dziedzińcu w szyku wojskowym.
— Gdzież był ten alarm? — zapytał z zaciekawieniem pan Piekarski.
— W gimnazjum, podczas nauki. Główna Komenda zarządziła.
— W gimnazjum urządzacie podczas nauki alarmy? — wykrzyknął stary — Za moich czasów w budynku szkolnym przestrzegano ciszy i spokoju.
— Tatusiu! — rzekła na to córeczka z łagodną wyrozumiałością — Trzeba iść z postępem!
— Ależ, dziecko! — wykrzyknął ojciec — Czyż wojna i ciągła myśl o wojnie jest postępem?
— Trzeba się emancypować!
— Stając od powicia w szyku wojskowym? Nie rozumiesz, co mówisz.
Kiedyindziej Kasieńka oświadczyła, że:
— Dzieła kultury są zimne i dzisiejszego człowieka nie pociągają.
Pan Piekarski przeraził się.
— To już bluźnierstwo! — zawołał — Co za bałwan ci to powiedział! — Dziewczyno! Przecież nawet bolszewizm Lenina jest dziełem kultury, dzieckiem różnych systemów filozoficznych, nauk i badań społecznych, których bez kultury nigdy nie dałoby się przeprowadzić.
Ale Kasieńka zbyt mało umiała, aby to mogła zrozumieć. Wykręciła się od dyskusji i zaczęła patrzeć na ojca jak na człowieka z czasów przedhistorycznych. A pan Piekarski to czuł i cierpiał z tego powodu, ale nie pytał już o nic, bo się bał, że gdy się dowie wszystkiego — życie mu zbrzydnie. Nie chciał dziecka stracić. Nie miał na córkę wpływu, pragnął jednak na wszelki wypadek być przy niej blisko. Rozmawiali tedy przeważnie o rzeczach obojętnych.
Dziś Kasieńka zapytała go nagle:
— Tatusiu, ty znasz pana Polatę, tego poetę, który mieszka pod „Gwiazdą“?
— A bo co? — zapytał ojciec, trochę zaniepokojony.
— Widziałam go dziś w omnibusie. Niczego sobie. Czy to prawda, że on się postrzelił dla aktorki?
— Cóż znowu! Postrzelił się przypadkiem.
— A ona tu do niego potem przyjechała, Lala Puch!
— Plotki! Przyjechała w interesie, żeby jej jakiś film napisał.
— To on filmowy poeta? — zainteresowała się panienka.
Zamilkła. A po chwili dodała:
— Wielkim musi być Polata, skoro Lala za nim lata!
— Złośliwa pannico! — wykrzyknął ojciec.
— To nie ja! — odpowiedziała panienka, nadstawiając ojcu policzek na pożegnanie — Cały Zakład i całe gimnazjum tak śpiewa. Może tatuś to temu panu powiedzieć. Jest sławny!
To rzekłszy, skinęła ojcu głową i pobiegła szeroką aleją wjazdową ku białemu pałacowi, stojącemu w głębi na wzgórzu.