<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Zadął południowo-zachodni wiatr, znikł wszelki śnieg i naraz zrobiło się zupełnie ciepło.
Przy oknie, przy którem Polata pracowicie kuł jakąś piosenkę dla Lali, zagruchały na daszku piwnicy białe gołębie. Gruchały długo i słodko, potem przeleciały na czerwony dach stodoły, gdzie znowu gruchały zawzięcie dłuższą chwilę, wreszcie — zniknęły. Niebo było ciemnoniebieskie i lśniące.
Polata spojrzał na niebo — na fotografję Lali tak sztucznej, że mu się w tej chwili wydała starą — i wyszedł na próg.
Powietrze pachniało młodą wiosną, słoneczko grzało.
Wieszcz ubrał się — na wszelki wypadek ciepło, bo marzec zawsze zdradliwy — i wyszedł.
Pan Brat, snać też słońcem skuszony, stał w szynku w otwartem oknie.
— Panie, gdzie tu jest to jakieś jezioro? — zapytał go Polata.
— Przy stawku na prawo, a potem na lewo drogą przez las — brzmiała obojętna odpowiedź.
Wiatrak obracał się powoli, kałuże lśniły na łąkach, ale łąki były jeszcze spłowiałe.
Tuż przed gościńcem spotkał poeta pana Piekarskiego.
— Idę nad jezioro popatrzeć trochę na jakąś wodę, bom się już do niej stęsknił! — obwieścił wesoło — Nie wie pan, lody na jeziorze już spłynęły?
— Wątpię, aby jezioro tej zimy zamarzło! — odpowiedział pan Piekarski.
— Panie Piekarski! — zawołał nagle z okna gościńca oberżysta — Dzieńdobry panu! Czy mogę pana na chwilę poprosić? Ma pan chwilę czasu?
Emeryt wzniósł wgórę oczy, w świetle teraz modre, dobrotliwe, popatrzył na pana Brata i, skinąwszy mu głową, rzekł ciepło:
— Zaraz panu służę, panie Brat!
Nawet zmarszczki dokoła oczu emeryta wyglądały jak promienie.
Poeta uścisnął staremu rękę i powiedział nieśmiało:
— Pan musiał bardzo dużo wycierpieć, panie Piekarski.
— Dlaczego? — zdziwił się zagadnięty.
— Ma pan bardzo dużo prawdziwego, szczerego współczucia w oczach.
— Ha! Cierpiało się z woli Bożej i trzeba było za to Panu Bogu podziękować.
— Szczerem sercem? — rzekł Polata, jakby powątpiewając.
— Jaknajszczerszem! — poważnie odpowiedział starszy pan — Niech pan zapamięta: to najlepszy środek uśmierzenia bólu, jedyny, który daje zapomnienie.
Z ramionami, skrzyżowanemi pod piersiami, szczerząc w uśmiechu białe, wilgotne zęby, przyczłapała w drewniakach Kryńka.
— Dokąd pan idzie!? — zawołała władczo — Pan jeszcze śniadania nie jadł. Skoczyłam do sąsiadki po obkład na chleb, bo nie miałam — leberkę będzie pan jadł?
Polata nie bez apetytu patrzył w różowe usta i białe zęby młodej kobiety, a jej zielone, chytre oczy śmiały się do niego.
— Nie byłyby te oczy chytre, gdyby nie musiały! — pomyślał młody człowiek i zaczął się wykręcać od śniadania.
— Wszakże piłem już mleko, więc tak zupełnie naczczo nie jestem. Teraz wielki post, popościć trochę można... Wrócę z dobrym apetytem na obiad.
Wilk Lot, stojąc wyprostowany w drzwiach gościńca, spoglądał na niego przez chwilę wyniośle, ale życzliwie, poczem wlepił swe duże, orzechowe oczy w kręcące się powoli śmigi wiatraka.
Tymczasem pan Piekarski wszedł do gościńca.
— Czem panu mogę służyć? — zapytał, podając gospodarzowi rękę i patrząc mu w oczy.
Oberżysta ze swej strony wlepił wzrok w oczy swego sobowtóra.
Pan Piekarski zauważył i zrozumiał, że oberżysta patrzył w tej chwili nie na niego, lecz w głąb własnej duszy, wstecz — ku zaraniu swego życia.
A naraz te oczy odzyskały świadomość czasu i miejsca.
Oberżysta próbował się uśmiechnąć.
— Pan jest człowiekiem mądrym, panie Piekarski — zaczął — lecz jeśli pan już tyle wie i rozumie, to może powie mi pan, dlaczego — — Dlaczego pan zabija i krzywdzi... swoje własne serce? — zapytał emeryt — Czemu pan gwałci swe własne uczucie? Tego ja nie wiem, ale — to nadzwyczaj niebezpieczne i bolesne.
— Więc to ja... uczucie gwałcę? — z ironicznym uśmiechem zapytał pan Brat — Nie wiedziałem, że to takie... ważne. Myślałem, że rozum.
Pan Piekarski uśmiechnął się, jakby usłyszał dobry dowcip.
— Powiedz mi pan, panie Brat, — rzekł — jak może rozumnie myśleć człowiek, który nic nie czuje? Jakaż może być dusza w człowieku, który nie posiada ani wzroku, ani słuchu, ani węchu, ani dotyku, ani smaku? Cóż taki człowiek może wiedzieć? Dopóki jest czucie — jest życie; gdy człowiek umrze, nie czuje nic. Więc?
— Znowu słowa... może słuszne! A gdy człowiek już raz taki jest?...
Emeryt potrząsnął przecząco głową.
— Nie jest „taki“! — odpowiedział — Właśnie dlatego, że dla jakichś przyczyn pragnąłby za „takiego“ uchodzić. Dowód, że jest zupełnie inny — o ile potrafi się przełamać. Nie! O ile zechce się przełamać. A on — zechce!
Oberżysta zachmurzył się.
— No, niewiadomo! — bąknął.
— Zechce, bo już chce! — roześmiał się emeryt, poczem dodał:
— Ale — właśnie dlatego — nie zmuszajmy go. Zostawmy mu czas — zwłaszcza, że to już wiosna się zbliża — a z nią i Zmartwychwstanie Chrystusa i triumf Męki Jego — triumf Chrystusowy, bracie drogi... Pomyśl pan tylko: W białem kwieciu sadów radość ze skruszenia okowów — wiosna, wyzwolenie z potęg ciemnej nocy, triumf życia!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.