<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Kiedyś poeci martwili się, gdy nie mogli dobrać rymu, odpowiednio szlachetnego i należycie wygiętego, aby przypadkiem nie był „prosty“. Było to postępem, ponieważ znowu kiedyś, za takiego Kochanowskiego i jemu podobnych „antyków“ za obrazę wiersza uważany był rym zbyt sztuczny. Jednakże przed trzydziestu laty wieszcz, pocąc się i głowiąc nad odpowiednio „naturalnie“ wyszukanym rymem, który „przywoływał“ zapomocą spisywania rymów na arkuszu papieru, klął przytem:
— Psia-krew!
Wtedy klęło się „psiakrew“! Więc:
— Psia-krew! Nie wystarczyłaby tym osłom —
Miał na myśli recenzentów literackich.
— Tym osłom, filistrom, tasiemcom, nie wystarczyłaby od czasu do czasu przyzwoita asonancja? Musi koniecznie być rym?
Teraz Polata, głowiąc się nad wyszukaniem odpowiedniej „naturalnie“ naciągniętej asonancji — Lala bez asonancyj nie mogła! — klął z furją:
— Cholera jasna! Nie wystarczyłoby tym kretynom —
Miał na myśli recenzentów literackich.
— Tym kretynom, burżujom, tasiemcom, nie wystarczyłby im od czasu do czasu jaki przyzwoity rym?
Rymy sypały mu się, jak z rogu obfitości, a asonancje nie przychodziły — ani rusz!
— Muszą koniecznie być asonancje?!
Wszystko się „nawywrót“ zmieniło; a poezja wciąż była trudną, mozolną sztuką kunsztownego przestawiania słów. Ale trudno. Coś trzeba robić, jak się chce zarobić!
Zmordowany ciężkiemi zapasami z krnąbrnem natchnieniem, spojrzał w okno.
W ogródku Kryńka z Bronisią, rosłą i tęgą dziwą, kopały grządki kwiatowe. Za płotem pięknie, soczyście zieleniła się ozimina, daleko za zielonem polem siniał las. Czerwony dach stodoły gorzał w czystem, marcowem słońcu, kury wałęsały się po ogródku i corazto z głośniejszem gdakaniem uciekały spod szpadli pracujących kobiet.
A naraz słońce przygasło, skądś nadleciały czarne chmury i w powietrzu zawirowały płatki śniegu. Za śniegiem przygnał wicher i w mgnieniu oka rozpętała się, zawyła prawdziwa zawieja śnieżna.
Do alkierza wpadła Kryńka zła, zgrzana.
— No i widzi pan, co to za pogoda! — krzyknęła na Polatę swym silnym, dźwięcznym altem — Przed chwilą jeszcze pot się ze mnie lał, tak słońce przygrzewało, a teraz — śnieg!
— I zimno! — dodał Polata.
Kryńka chuchnęła w powietrze parą.
— A zimno! — przyznała — Zaraz panu napalę w piecu.
Kucnęła przed piecem, z wielkim hałasem wygarnęła popiół, przyniosła trochę żaru, nakładła drew, podlała naftą, głośno, stanowczo zatrzasnęła drzwiczki, poczem wstała, wzięła się za boki i, oparłszy się o ścianę, słuchała basowego śpiewu ognia.
— Pali się! — stwierdziła i wyszła.
Lecz za oknami walka trwała wciąż. Kilkakrotnie w ciągu dnia słońce spędzało chmury z niebieskiego pola, i kilkakrotnie czarne czambuły przesłaniały je, sypiąc przeszczodrze śniegiem, wirującym w powietrzu.
— Arjergardowe boje zimy! — myślał poeta; nie bez zainteresowania przyglądając się temu zmaganiu się dwóch pór roku.
Nad wieczorem ostatnia zawieja śnieżna zwiała z placu, a słońce na znak triumfu zaciągnęło niebo złoto-czerwoną łuną zachodu.
Poeta stał w oknie i patrzył w cudne pręgi, różowe, czerwone, szkarłatne, purpurowe, i patrzył, gdy zmierzch „liljowy“ zaczął opadać na ziemię, a z kościoła przyleciały dźwięki dzwonów na Anioł Pański.
Aż dopiero gdy Kryńka wniosła do pokoju i postawiła na komodzie lampę z jaskrawem światłem bez abażuru, wielkim głosem wykrzyknął:
— Mam! — i poskoczył do stołu, aby czemprędzej zanotować asonancję — która wyglądała, jak szanująca się asonancja wyglądać powinna — a mianowicie:
jak gdyby skutkiem braku rymu przypadkiem w pośpiechu spłynęła z pióra —
Kosztowała go jednak cały dzień usilnego opędzania się natrętnym rymom i wyłamywania stawów, Bogu ducha winnym, zdrowym i prężnym zdaniom.
— I mówią, że złocisz od wiersza, to dużo! — westchnął wieszcz — I gdyby jeszcze szło o jakąś głęboką „pointę“! Ale cały dzień zmarnowałem dla jednej głupiej asonancji!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.