Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Rilla ze Złotego Brzegu
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Księgarnia Czesława Kozłowskiego
Data wyd. 1933
Druk Salezjańska Szkoła Rzemiosł
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rilla of Ingleside
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XX.
SPRAWY MIŁOSNE SĄ STRASZNE.

„Z dnia na dzień przychodziły coraz bardziej emocjonujące wieści dobre i złe, a byliśmy tem tak zajęci, że nie miałam nawet czasu ani ochoty w ciągu ostatnich kilku tygodni pisać mojego pamiętnika. Lubię zapisywać w nim wszystko regularnie, bo ojciec powiada, że pamiętnik z lat wojny będzie rzeczą bardzo ciekawą dla przyszłych pokoleń. Najgorsze to, że zapisuję często w pamiętniku tak intymne rzeczy, iż trudno je będzie dać potem własnym dzieciom do przeczytania. Właściwie chociażby ze względu na te moje przyszłe dzieci powinnam mieć więcej rozsądku i nie pisać o rzeczach, których one czytać nie będą mogły!
„Pierwszy tydzień czerwca był znowu straszny. Austrjacy zdawali się pokonywać Włochów i nadeszła pierwsza okropna wiadomość o bitwie w Jutlandji, którą Niemcy poczytywali za swoje wielkie zwycięstwo. Nigdy chyba tego dnia nie zapomnę. Poprostu drżeliśmy z niecierpliwości. A jeżeli flota angielska zawiedzie, to co? „Czuję się tak, jakbym otrzymała palący policzek od serdecznego przyjaciela“, — mówiła panna Oliver i mam wrażenie, że wszyscy mniej więcej czuliśmy się tak samo. Jedyna Zuzanna utrzymywała równowagę. „Nikt mnie nie przekona, że Kaiser pokonał angielską flotę“, — mówiła z przeświadczeniem. „Zaręczam wam, że to jest zwykłe kłamstwo Niemców“. Po upływie kilku dni przekonaliśmy się, że miała słuszność i że istotnie było to zwycięstwo wojsk angielskich, a nie triumf Niemców. Później Zuzanna chodziła po domu, powtarzając: „Nie mówiłam?“
„Śmierć Kitchenera dobiła Zuzannę. Po raz pierwszy widziałam ją tak bez humoru. Wszyscy odczuliśmy ze smutkiem tę wiadomość, lecz Zuzanna wpadła kompletnie w rozpacz. Dowiedzieliśmy się o tem wieczorem przez telefon, Zuzanna jednak nie wierzyła, dopóki nazajutrz nie przeczytała powtórzenia tej pogłoski w gazetach. Nie płakała, nie mdlała, ani też nie dostała ataku histerycznego, lecz zapomniała wsypać soli do zupy, a takie rzeczy Zuzannie nigdy się nie zdarzały. Mama, panna Oliver i ja z trudem powstrzymywałyśmy łzy, Zuzanna zaś spoglądała na nas z sarkazmem, mówiąc:
„ — Zarówno Kaiser, jak i jego sześciu synów cieszą się dobrem zdrowiem. Ludzkość więc nie wyginie na ziemi. Poco płakać, pani doktorowo? — tak się zachowywała Zuzanna w ciągu dwudziestu czterech godzin, a potem zjawiła się kuzynka Zofja, aby jej złożyć serdeczne kondolencje.
„ — Straszne wiadomości, nieprawdaż, Zuzanno? Musimy być teraz przygotowani na najgorsze. Powiedziałaś kiedyś — pamiętam doskonale te słowa, Zuzanno Baker, — że całą ufność pokładasz w Bogu i Kitchenerze. Tak, Zuzanno Baker, teraz pozostał ci tylko Bóg.
„Mówiąc to, kuzynka Zofja przyłożyła chusteczkę do oczu, jakby śmierć Kitchenera była dla niej naprawdę wielką stratą.
„Co do Zuzanny, to przemowa kuzynki Zofji doskonale na nią podziałała. Odrazu wróciło jej życie i ostrość języka.
„ — Uspokój się, Zofjo Crawford! — rzekła z powagą. — Możesz być głupia, ale przecież nie jesteś zupełną kretynką. Nie należy płakać, bo wszakże Wszechmogący czuwa nad Koalicją. Co do Kitchenera, to śmierć jego jest bezwarunkowo wielką stratą dla nas. Wyniki wojny jednak nie zależą od jednego życia ludzkiego, a teraz, kiedy Rosjanie znowu nacierają, będziemy wkrótce świadkami zmiany na lepsze.
„Zuzanna wypowiedziała to tak energicznie, że przekonała samą siebie i nabrała humoru, lecz kuzynka Zofja potrząsnęła przecząco głową.
„ — Żona Alberta chciała swemu dziecku dać imię Brusiłowa, — rzekła, — ale ja jej poradziłam, żeby zaczekała i przekonała się, jaki obrót przyjmą sprawy. Rosjanom przecież nie zawsze się udaje.
„Rosjanie jednak spisali się wspaniale i uratowali sytuację Włoch. Aczkolwiek codzienne wiadomości przynosiły nam wiele zadowolenia, to jednak nie byliśmy tak uradowani, aby wywiesić flagę. Verdun martwiło nas jeszcze ciągle, jak twierdziła panna Gertruda. Bylibyśmy w lepszych humorach, gdyby te wszystkie zwycięstwa odbywały się na Zachodnim Froncie. — Kiedy wreszcie Anglicy wystąpią? — westchnęła Gertruda pewnego ranka. — Czekamy już tak długo.
„Największem zdarzeniem bieżących tygodni był przemarsz wyszkolonego batalionu przez naszą okolicę przed wysłaniem go na front. Wojsko maszerowało z Charlottetown do Lowbridge, potem dokoła Portu i przez Górne Glen do dworca St. Mary. Wszyscy wylegli, aby żołnierzy zobaczyć, z wyjątkiem starej ciotki Fanny Clow i pana Pryora, który ostatnio wogóle nigdzie się nie ukazywał.
„Przykry i żałosny był widok tych maszerujących żołnierzy. Byli między nimi zupełnie młodzi chłopcy i mężczyźni w starszym wieku. Ujrzeliśmy wśród nich Ludwika Mac Allistera z za Portu, miał dopiero lat szesnaście, lecz przysiągł, że skończył osiemnaście, aby go tylko przyjęto na ochotnika. Był tam również Angus Mackenzie, z Górnego Glen, mający już lat pięćdziesiąt pięć, lecz utrzymujący, że skończył dopiero czterdzieści cztery. Byli również dwaj Południowo-Afrykańscy weterani z Lowbridge i trzech osiemnastoletnich Baxterów z za Portu. Wszyscy wznosili na ich cześć okrzyki, a krzyczał również Foster Booth, który mimo czterdziestu lat kroczył ramię w ramię ze swym synem Karolem mającym dopiero lat dwadzieścia. Matka Karola umarła przy jego urodzeniu, a gdy Karol zaciągnął się do wojska, ojciec jego orzekł, że musi pójść z nim również i obydwaj teraz maszerowali na wojnę. Na stacji Wtorek stracił zupełnie głowę. Biegał dookoła wyjeżdżających, jakby chciał przesłać za ich pośrednictwem jakąś ważną wiadomość Jimowi. Pan Meredith żegnał żołnierzy serdeczną przemową, a Rita Crawford recytowała „Kobziarza“. Żołnierze śmieli się i powtarzali za nią jedną strofkę: — Pójdziemy, pójdziemy, nie stracimy wiary, — ja zaś ze swej strony byłam dumna, że to mój najdroższy brat napisał ten wiersz, który prawie wszyscy w Glen umieli napamięć. Potem spoglądałam na zielone góry i dziwiłam się, że niemal ci wszyscy żołnierze byli tymi samymi chłopcami, z którymi niegdyś bawiłam się, jak byli jeszcze dziećmi. Coś widocznie nagle zrodziło się w ich duszach, coś oderwało ich od ziemi ojczystej, szli na zew Srokatego Kobziarza.
„Fred Arnold był również w tym batalionie, a mnie widok jego sprawiał szczególną przykrość, gdyż orientowałam się, że idzie na wojnę przeze mnie, zabierając z sobą głębokie rozczarowanie. Niestety nie mogłam mu pomóc.
„Ostatniego wieczoru Fred przyszedł na Złoty Brzeg, powiedział mi, że mnie kocha, i prosił, abym mu przyrzekła, że zostanę jego żoną, gdy wróci. Był straszliwie poważny, a ja czułam się tak okropnie, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie mogłam mu złożyć tego przyrzeczenia, a zdawałam sobie sprawę, że okrucieństwem z mojej strony było wysyłać Freda na front bez iskierki nadziei w duszy. Płakałam, jak dziecko, lecz przypuszczam, że posiadam jednak w swem usposobieniu coś bezdusznego, bo wśród tego płaczu i w chwili największej rozpaczy Freda poczęłam się zastanawiać nad długością jego nosa. Właściwie takich bredni nie powinnam notować w swoim pamiętniku. Jest to jednak najszczersza prawda. Gdyby nos Freda był piękny, jak jego oczy i usta, to możeby sprawa przybrała całkiem inny obrót. Jestem stanowczo dziewczyną bez serca.
„Gdy biedny Fred uświadomił sobie że z mego przyrzeczenia nic nie będzie, zmartwił się bardzo, lecz zachował się, jak gentleman. Gdyby okazał mi choć odrobinę impertynencji, może byłoby mi lżej znieść tę chwilę. Ale z drugiej strony przecież nigdy nie dawałam mu najmniejszej nadziei, że mnie choć odrobinę interesuje. W każdym razie postąpiłam podle. Jeżeli Fred Arnold z wojny nie wróci, wyrzuty sumienia będą mnie dręczyły przez całe życie.
„Powiedział mi na odchodnem, że jeżeli nie może mieć nadziei, iż go pokocham, to chciałby chociaż zabrać z sobą moją przyjaźń i prosił, abym go pocałowała na pożegnanie, zanim odejdzie — może na zawsze.
„Nie rozumiem dlaczego kiedyś wyobrażałam sobie, że sprawy miłosne są takie przyjemne i interesujące. Teraz uważam, że są poprostu okropne. Nie mogłam obdarzyć nawet biednego Freda przelotnym pocałunkiem, ze względu na moje przyrzeczenie dane Krzysiowi. Stanowczo jestem brutalna. Powiedziałam mu, że przyjaźń moją będzie miał zawsze, lecz, że nie mogę go pocałować, bo dałam słowo komuś innemu.
„A on na to: — Na pewno masz na myśli Krzysia Forda?
„Skinęłam głową. Nie mogłam odpowiedzieć słowami, bo przecież to była święta tajemnica moja i Krzysia.
„Gdy Fred wreszcie odszedł, pobiegłam do mego pokoju i płakałam tak długo, że mama przyszła na górę, aby się dowiedzieć, co mi się stało. Powiedziałam. Słuchała mego opowiadania, jakby ze zdziwieniem, które określić można byłoby nastepującemi słowami: — Czy to możliwe, że któryś z młodzieńców chciałby poślubić to dziecko? Jednakże rozumiała mnie dobrze, bo należy do tych, którzy „znają Józefa“ i jej zrozumienie sprawiło mi pewną ulgę. Matki są stanowczo najlepszemi przyjaciółkami.
— Ach, mateczko! — szlochałam. — Chciał mnie pocałować na pożegnanie... a ja nie mogłam i to gnębi mnie najbardziej”.
„ — Dlaczego go nie pocałowałaś?[1] — zapytała mama chłodno. — Chociażby ze względu na okoliczności mogłaś to uczynić.
„ — Nie mogłam, mateczko. Przyrzekłam Krzysiowi, gdy wyjeżdżał, że nigdy nie pocałuję nikogo do jego powrotu.
„Dla mamy wiadomość ta była zupełnie czemś nowem. Pochyliła się nade mną i zapytała drżącym głosem:
„ — Rillo, jesteś zaręczona z Krzysztofem Fordem?
„ — Ja... nie wiem, — zaszlochałam.
„ — Nie wiesz? — powtórzyła mama.
„Opowiedziałam jej znowu cała historję, a w miarę opowiadania wydawała mi się coraz głupsza, bo przecież nie miałam najmniejszych powodów podejrzewać, że Krzyś myślał o mnie na serjo. Odczułam w owej chwili straszne zawstydzenie.
„Mama siedziała przez chwilę w milczeniu. Potem usiadła na krawędzi mego łóżka i chwyciła mnie w ramiona.
„ — Nie płacz, Rillo ma Rillo. Nie powinnaś czynić sobie żadnych wyrzutów, ze względu na Freda. Jeżeli syn Ewy West prosił cię o zachowanie wierności, sądzę, że możesz się uważać za jego narzeczoną. Ale, dziecko i ja cię straciłam, wojna zbyt szybko uczyniła z ciebie kobietę.
„Nigdy nie będę zbyt dorosłą, aby nie czuć się dobrze w objęciach mamy. Mimo wszystko jednak serce bolało mnie bardzo, gdy w dwa dni potem ujrzałam Freda w szeregach.
„Cieszę się jednak ogromnie, że mama twierdzi, iż jestem zaręczona z Krzysiem“.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; poprawiono na podstawie wyd. 5 „Nasza Księgarnia” Warszawa 1989 w tłumaczeniu Janiny Zawiszy-Krasuckiej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.