Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rilla ze Złotego Brzegu |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Księgarnia Czesława Kozłowskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Salezjańska Szkoła Rzemiosł |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Rilla of Ingleside |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pewnego ponurego ranka w lutym Gertruda Oliver zbudziła się z drżeniem i pośpiesznie wbiegła do pokoju Rilli.
— Rillo, boję się... jestem przerażona, jak dziecko. Miałam znowu jeden z moich dziwnych snów. Wiem, że coś nieprzyjemnego nas czeka.
— Jakiż to był sen? — zapytała Rilla.
— Stałam znowu na stopniach werandy, tak, jak wówczas we śnie owym przed zabawą w Latarni Morskiej, a na niebie ukazała się wielka chmura, która szła od wschodu. Widziałam, że się zbliża i gdy zawisła już nade mną, zaczęłam drżeć z przejmującego chłodu. Nagle powstała burza, ale taka straszna, błyskawice oślepiały mnie, a pioruny huczały mi w uszach. Zawróciłam z przestrachem usiłując schronić się przed tym żywiołem i nagle ujrzałam na schodach mężczyznę, oficera w francuskim uniformie, który stanął przede mną na progu. Mundur jego przesiąknięty był krwią, płynącą z rany na piersiach, twarz miał bladą, a oczy błyszczące. „Nie przejdą“, rzekł przyciszonym gorącym szeptem, który dosłyszałam wyraźnie mimo huku piorunów. Potem się przebudziłam. Rillo, boję się — wiosna nie przyniesie nam ofensywy, którą radowaliśmy się tak bardzo, przyniesie nam wzamian jakiś straszny cios, który spotka Francję. Jestem tego pewna. Niemcy będą chcieli zgnębić Francuzów.
— Ale on przecież pani powiedział, że nie przejdą, — zauważyła Rilla z powagą. Nigdy nie śmiała się ze snów Gertrudy, co zawsze czynił doktór.
— Nie wiem, czy to było proroctwo, czy sen ten wyśnił mi się pod wpływem rozpaczy. Rillo, przestrach trzyma mnie jeszcze w swym lodowym uścisku. Będziemy musieli zdobyć się wkrótce na największą odwagę.
Doktór Blythe śmiał się znowu przy śniadaniu, lecz potem nigdy już nie uśmiechał się nawet, słysząc o snach panny Oliver, w dniu tym bowiem nadeszły wiadomości o ofensywie pod Verdun i w ciągu następnych tygodni wszyscy na Złotym Brzegu żyli pod znakiem przerażenia. Bywały takie dni, kiedy czekano z rozpaczą końca, a Niemcy krok za krokiem podchodzili bliżej do granicy francuskiej.
Zuzanna krzątała się po kuchni, lecz myśli jej błądziły wśród pagórków otaczających Verdun.
— Pani doktorowo, — zauważyła, wsuwając któregoś wieczoru głowę przez uchylone drzwi sypialni pani Blythe, — chyba jakiś Francuz powiesił się w Jaskrowym Lesie.[1]
A gdy się obudziła nazajutrz o świcie, zastanawiając się wciąż jeszcze nad tem, postanowiła przestudjować dokładnie mapę okolic Verdun, aby móc łatwiej orientować się w sytuacji wojennej.
— Gdy Niemcy zajmą Verdun, Francuzi zupełnie upadną na duchu, — mówiła z goryczą panna Oliver.
— Ależ oni Verdun nie zajmą, — upierała się Zuzanna, która tego dnia nie mogła jeść obiadu z obawy, że proroctwa panny Oliver się spełnią. — Przedewszystkiem wyśniło się pani, że tak nie będzie, że ów francuski oficer powiedział „nie przejdą“. Oświadczam pani, kochana panno Oliver, że gdy przeczytałam gazetę i przypomniałam sobie ten pani sen, to poprostu zlodowaciałam ze strachu. Przypomniały mi się czasy biblijne, kiedy ludzie pod wpływem snów stawali się prorokami.
— Wiem... wiem, — rzekła Gertruda, spacerując niespokojnie po pokoju. — I ja chcę wierzyć w spełnienie mego snu, lecz ilekroć przychodzą przykre wiadomości, upadam na duchu. Wtedy powtarzam sobie, że to moje przywidzenie, że stałam się histeryczką i tak dalej.
— Nie jestem wprawdzie tak wykształcona, jak pani i pan doktór, ale mam wrażenie, że nie powinniśmy martwić się o Verdun, w razie, gdyby nawet Hunnowie bitwę wygrali, — utrzymywała Zuzanna. — Joffre powiada, że odcinek ten nie posiada specjalnego strategicznego znaczenia.
— Zbyt często to powtarzają, — odparła Gertruda. — W każdym razie żadna przegrana bitwa nie prowadzi do zwycięstwa.
W maju napisał Władek do domu, że został odznaczony medalem Odwagi. Nie pisał za co otrzymał to odznaczenie, lecz inni chłopcy uważali, że Glen powinno być zawiadomione o bohaterstwie Władka.
„W każdej innej wojnie“, — pisał Jurek Meredith, „miałoby to znaczenie Krzyża Zwycięstwa, lecz w tej wojnie bohaterstwa zdarzają się tak często, że trudno, aby Krzyżem Zwycięstwa wszystkich dekorować“.
— Powinien był dostać Krzyż Zwycięstwa, — mówiła z oburzeniem Zuzanna. Nie wiedziała dokładnie kogo winić za to, więc miała pretensje niemal do wszystkich angielskich generałów.
Rilla nie posiadała się z radości. Więc to jej kochany Władek zdobył się na takie bohaterstwo, Władek, któremu przesłano do Redmond białe piórko w kopercie, Władek, który wybiegł z okopów, aby ratować rannego towarzysza pod gradem kul. Och, widziała teraz dokładnie jego bladą uduchowioną twarz i płonące spojrzenie, gdy spełniał ten bohaterski czyn! Cóż za rozkosz być siostrą takiego bohatera! A on nawet nie napisał dokładnie o tem. List jego był pełen innych wiadomości, pełen intymnych zwierzeń, które tylko obydwoje znali i które tak kochali za dawnych dni pogody i wesela.
„Myślałem o narcyzach kwitnących na Złotym Brzegu“, pisał. „Na pewno rozkwitły zupełnie i wznoszą swe główki ku błękitnemu niebu. Czy i w tym roku są takie piękne, jak zwykle, Rillo? Zdaje mi się ciągle, że muszą być znaczone krwią, jak nasze bagnety. A każde westchnienie wiosny plamić będzie fioletem Dolinę Tęczy.
„Dzisiaj jest pierwsza kwadra księżyca, jasna, srebrzysta, zawieszona nad polem śmierci. Czy zobaczysz ją także nad polami porośniętemi zbożem?
„Napisałem krótki wiersz, Rillo. Pisałem go pewnego wieczoru w okopach przy świetle wątłego ogarka, właściwie myślałem o nim wówczas i nie wiem nawet, kiedy go przelałem na papier. Dawniej miewałem takie chwile natchnienia, ale nigdy nie było ono tak realne, jak teraz. Dlatego pewno wysłałem mój wiersz do londyńskiego „Spectatora“. Wydrukowali go i przysłali mi dzisiaj egzemplarz. Sądzę, że ci się będzie podobał. Jest to jedyny wiersz, który napisałem na froncie“.
Wiersz był krótki, ale prześliczny. Po miesiącu imię Władka stało się sławne prawie na całym świecie. Wszystkie pisma przedrukowały jego wiersz, a oddziały Czerwonego Krzyża starały się o to, aby był recytowany na wszystkich propagandowych zebraniach. Matki i siostry płakały czytając go, młodzi chłopcy pod wpływem tej poezji nabierali entuzjazmu i całe niemal społeczeństwo uważało ten krótki wierszyk za symbol bólu i łez, które owładnęły Europę. Kanadyjski chłopak w wojennych okopach napisał pierwszy poetycki utwór o wojnie. „Kobziarz“ Władysława Blythe stał się niejako utworem klasycznym od chwili, kiedy został wydrukowany.
Rilla przepisała go do swego pamiętnika na samym początku opisanych zdarzeń z ubiegłego tygodnia.
„Straszny to był tydzień“, pisała, „i chociaż minął już i wiemy wszyscy, że to była pomyłka, to jednak nie możemy się otrząsnąć z okropnego wrażenia. Jestem pewna, że nigdy nie potrafiłabym się tak zachować, jak panna Oliver.
„Akuratnie tydzień temu panna Gertruda otrzymała list od matki pana Granta z Charlottetown. Pani Grant donosiła jej, że otrzymała depeszę z wiadomością, iż major Robert Grant zabity został przed kilku dniami.
— Och, biedna Gertruda! W pierwszej chwili była zrozpaczona. Na drugi dzień jednak odzyskała równowagę i poszła do szkoły. Nie płakała, nie uroniła ani jednej łzy, ale z twarzy jej wiała rozpacz.
— Muszę wrócić do pracy, — mówiła. — To jest jedynym moim obowiązkiem teraz.
„Jabym się nigdy na to nie zdobyła.
„W słowach jej nie przejawiała się gorycz z wyjątkiem tego razu, kiedy Zuzanna wspomniała coś o nadchodzącej wiośnie. Wówczas Gertruda zapytała:
— Czy naprawdę tego roku będzie wiosna?
„Potem wybuchnęła śmiechem, takim strasznym smutnym śmiechem, jak ktoś, kto się śmieje, spoglądając na śmierć.
„ — Widzicie, jaka jestem samolubna. Dlatego, że ja, Gertruda Oliver, utraciłam przyjaciela, to i wiosna nie powinna nadejść w tym roku. Nie dlatego, że tyle ludzi ginie, tylko dlatego, że on jeden został zabity.
„ — Nie należy tak się poddawać smutkowi, kochanie, — pocieszała ją mama łagodnie. — Wszyscy mniej więcej czujemy tak samo.
„A wtedy wtrąciła się do rozmowy ta okropna kuzynka Zofja. Siedziała pochylona nad skarpetką, jak „czarownica nad ogniem“, jak zwykle mówił o niej Władek.
— Nie trzeba być przesadną, panno Oliver, — rzekła, — nie można się poddawać wszystkiemu. Są takie, które utraciły mężów. To jest dopiero cios. Są również takie, które utraciły synów. Przecież pani, ani męża, ani syna nie zabito.
— Nie, — odparła Gertruda jeszcze z większą goryczą. — To prawda, że nie straciłam męża, straciłam tylko człowieka, który miał być moim mężem. Nie straciłam syna, lecz synów i córki, które miały mi się urodzić i które teraz na pewno nie urodzą się nigdy.
— Przyzwoita kobieta nie mówi w ten sposób, — oburzyła się kuzynka Zofja, a Gertruda wybuchnęła takim śmiechem, że kuzynka Zofja przeraziła się poprostu. Gdy biedna Gertruda nie mogąc już znieść dłużej tej rozmowy, wybiegła z pokoju, kuzynka Zofja zapytała mamę, czy przypadkiem pannie Oliver nie rzuciło się na umysł.
„ — Bardzo cierpiałam po stracie dwóch moich mężów. — rzekła. — Ale przecież nie robiłam takich historyj.
„Sądzę, że nie robiła! Ci biedni mężowie na pewno z radością umierali.
„Słyszałam jak Gertruda przez całą noc chodziła po pokoju. Wprawdzie byłam już do tego przyzwyczajona, ale nigdy tak długo nie spacerowała, jak tej nocy. W pewnej chwili usłyszałam jej głuchy szloch. Nie mogłam spać i nie mogłam jej pomóc. Myślałam, że ta noc już nigdy się nie skończy. Skończyła się jednak, a potem nastała „radość dnia“, jak opisuje Biblja. Radość ta jednak nie nastała z samego rana, lecz dopiero po południu. Zadzwonił telefon i ja go odebrałam. Telefonowała stara pani Grant z Charlettetown komunikując, że poprzednia wiadomość była omyłką. Robert wcale nie został zabity. Był tylko lekko ranny w ramię i leżał w szpitalu. Nie wiadomo jakim cudem zaszła ta pomyłka, ale widocznie to jakiś inny Robert Grant został zabity.
„Zawiesiłam słuchawkę i pobiegłam do Doliny Tęczy. Nie biegłam poprostu, lecz fruwałam, bo stopy moje prawie wcale nie dotykały ziemi. Spotkałam Gertrudę, wracającą ze szkoły i odrazu podzieliłam się z nią wiadomościami. Oczywiście mogłam się zdobyć na więcej rozsądku. Wstyd, żeby córka doktora mogła popełnić taki błąd! Ale tak szalałam z radości i podniecenia, że w żaden sposób nie mogłam się powstrzymać. Gertruda osunęła się na ziemię między złociste jaskry, jakby ugodzona celną kulą. Wytrzeźwiałam momentalnie przejęta lękiem. Byłam pewna, że ją dobiłam tą wiadomością. Przypomniałam sobie, że jej matka umarła nagle na serce, będąc jeszcze zupełnie młodą kobietą. Minuty wydawały mi się wiekiem, aż wreszcie przekonałam się, że serce jej bije jeszcze. Okropne to było przejście! Nigdy do owej chwili nie widziałam nikogo zemdlonego, a przecież z domu nie mogłam się spodziewać pomocy, bo wszyscy poszli na stację, aby powitać Di i Nan wracające z Redmond. Znałam się trochę na ratowaniu zemdlonych i postanowiłam zastosować te swoje wiadomości w praktyce. Na szczęście strumyk był blisko i po wielu trudach udało mi się przywrócić Gertrudę do życia. Nie powiedziała ani słowa, gdy otworzyła oczy. Prowadziłam ją ostrożnie przez łąkę, a gdy się wreszcie znalazła w swoim pokoju, rzekła z trudem: „Rob... żyje“. Potem padła na łóżko i bardzo długo płakała. Nigdy jej dotychczas nie widziałam płaczącej. Wszystkie łzy, które powstrzymywała przez ten tydzień, trysnęły wreszcie prawdziwą fontanną. Płakała prawie przez całą noc, lecz rano twarz już miała pogodną, a my wszyscy byliśmy szczęśliwi, aczkolwiek w duszach naszych trwał jeszcze lęk.
„Di i Nan przyjechały na kilka tygodni do domu. Potem wracają do pracy w Czerwonym Krzyżu do obozu ćwiczebnego w Kingsport. Zazdroszczę im. Ojciec twierdzi, że i ja przecież jestem pożyteczna społeczeństwu wychowując Jasia i poświęcając tyle czasu zajęciom w Młodym Czerwonym Krzyżu. Ale one mogły tam mieć bardzo ciekawe przygody.
„Kad się poddało. Przyniosło nam to chwilową ulgę, bo przecież martwiliśmy się już tak długo. Kuzynka Zofja była ponura, jak zwykle, chodziła po domu i mruczała, że Anglicy muszą i tak coś stracić.
— Ładnie tracą, — cieszyła się Zuzanna. — Gdy tracą coś, to zawsze potem muszą coś odzyskać! Trzeba także coś robić dla kraju, więc uporządkuję kartofle w ogrodzie, a ty mogłabyś wziąć nóż i pomóc mi, Zofjo Crawford. Rozerwałoby ci to trochę myśli i przestałabyś się martwić wojną.
„Zuzanna jest wspaniała i świetnie potrafi postępować z kuzynką Zofją.
„Co do Verdun, to walki trwają dalej, a my ciągle żyjemy między nadzieją i przerażeniem. Jestem jednak pewna, że sen panny Oliver jest proroctwem zwycięstwa Francji. „Nie przejdą“.