<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
TARG.

Fakta, które opowiedzieliśmy czytelnikowi w ciągu poprzednich rozdziałów, miały miejsce około połowy października 1830 roku.
Miesiące biegły. Gontran był wciąż mieszkańcem willi Herbert... W sposobie życia nic on zgoła nie zmienił; trzy czwarte części czasu poświęcał tulońskim swym przyjaciołom i nurzał się z rokoszą we wszelkiego rodzaju kałach i najohydniejszych rozpustach.
Jerzego uważał nietyle za swego mentora, ile raczej za bankiera i bezustannie tylko prosił go o pieniądze, które otrzymywał zawsze. Jerzy acz z niechęcią zaspakajał zawsze jego wymagania... a czynił to nie przez słabość bynajmniej, ale dla tego, że pojmował to wybornie, iż skoro raz zamknąłby przed nim swą kieskę, niezawodnie marnotrawnik zwróciłby się do innych i pozaciągał długi lichwiarskie, o których zawiadomionoby niezadługo generała, co oczywiście wprędce otwarłoby mu oczy i odarło ze złudzeń, które Jerzy usiłował w nim obudzić i które podtrzymywał w toku dalszej korespondencyi.
Pan Presles pisywał od czasu do czasu i jak się zdało nie wątpił o nawróceniu się syna.
Pod koniec lutego 1831 roku, doniósł on o szczęśliwem rozwiązaniu pani de Presles, która wydała na świat córeczkę, obdarzoną na chrzcie imieniem Blanki.
List ten generała był dziwny jakiś. Nie było w nim bynajmniej owej serdecznej, żywej a głębokiej radości, która zazwyczaj przejmuje serca starców przy takich narodzinach, nieoczekiwanego już dziecięcia. Przeciwnie, wiersz jego każdy był wyrazem niezmiernego smutku.
Jerzego zdziwił niesłychanie ten smutek, którego daremnie doszukiwał się powodów. Nakoniec wytłómaczył to sobie w ten sposób, że generał obawiał się aby Gontran i Dianna nie przyjęli niechętnie narodzin tej spóźnionej dziedziczki, która w przyszłości miała uszczuplić ich fortunę.
Sam z siebie nie byłby Jerzy nigdy wpadł na tę myśl ohydną, której szlachetne jego serce nie było całkiem w stanie pojąć, ale nikczemny ten rachunek na przyszłą spuściznę roztoczył przed nim Gontran.... Może więc generał odgadywał, co się działo w sercu jego syna...
Jerzy przyjął to tłómaczenie, w braku innego, któreby mogło wydać mu się prawdopodobniejszem.
W dniu, w którym nadszedł list, o którym mówimy, Gontran nie omieszkał okazać całej irytacyi, w jaką wprawiła go ta wiadomość i to w sposób wielce energiczny.
— Otóżto tak okradziono człowieka! — zawołał. — To nikczemność po prostu.... Czemuż nie miałbym tego powiedzieć, kiedy tak myślę?... Powiedziałbym to wprost w twarz memu ojcu!...
Jerzy próbował uspokoić go i dowieść do jakiego stopnia gniew ten był nieuzasadnionym....
— Mój kochany, — odpowiedział mu Gontran, — na szatana, bądźmyż logiczni! Posłuchaj mnie, a pewien jestem, że przechylisz się do mego zdania... Gdyby tak ktoś obcy wszedł do domu mego ojca, wyłamał zamki i ukradł mu milion, wszakże miałbym prawo skarżyć się na niego i krzyczeć, nieprawdaż?...
— No, nie ma wątpienia, — odparł Jerzy.
— A więc ta nieszczęsna dziewczyna, ta przeklęta i znienawidzona co się urodziła a którą ja, nie przystanę nigdy na to, bym miał nazywać moją siostrą, jestże ona czem innem dla mnie jak obcą tak samo, a skoro przychodzi mi zabrać trzecią część majątku, cóż robi innego, jeśli nie kradnie?... Co mi możesz odpowiedzieć na to?...
— Nic. Cóż chcesz, abym odpowiedział człowiekowi, który zaprzecza istnieniu rodziny i wypiera się węzłów krwi?
— Węzłów krwi, mój kochany Jerzy! Frazesy! frazesy i nic więcej! Tobie do licha to łatwe i wygodne gadać tak, tobie, co jesteś jedynakiem. Ale chciałbym ja widzieć jaką zrobiłbyś minę, gdyby tak pewnego dnia przyszedł ci kto powiedzieć, że ci spadł z nieba brat lub siostra, dotychczas nieznani tobie....
— Ten dzień, kochane moje dziecko, uważałbym za najpiękniejszy dzień mego życia....
— Albo nie mówisz tego co myślisz, albo też jesteś wyjątkiem w porządku ludzkich stworzeń!...
— Mówię co myślę a na szczęście nie ja to jestem wyjątkiem ale ty!...
Rozprawy tego rodzaju ponawiały się niemal codziennie. Łatwo pojąć, że ich nie będziem przekazywać potomności... dość to już, kto wie nawet czy nie za wiele, żeśmy przytoczyli tu jedną z nich.
Zima cała przeszła.
W końcu kwietnia generał zapowiedział swój powrót na dzień następny i oznaczył godzinę przybycia.
Miał więc Jerzy napowrót zobaczyć znów Diannę. Radość promieniała mu z oczu i z czoła.
— Mój kochany Gontranie, — powiedział do chłopca, — wiem jak mało słuchasz rad moich i wiem również, że najlepszym sposobem odwrócenia cię od czego, jest zachęcanie cię do zrobienia tego. Jednakże błagam cię, błagam cię w imię mojej dla ciebie serdeczności, w imię życzliwości, której niepodobieństwem jest abyś nie czuł dla mnie, pozwól wierzyć twej rodzinie, żem ja nie skłamał twierdząc o odmianie zaszłej w twych pojęciach i sposobie postępowania.... Nie odsłaniajże oczu twemu ojcu, który nie pojmując mojej dla ciebie słabości uważałby mnie za twego wspólnika.... Pomyśl, żem ja za ciebie ręczył i że prosząc ojca aby ci przebaczył i zapomniał, dałem słowo, że cię uznaję godnym tego przebaczenia... Pomyśl nakoniec, że byłeś mi powierzony i że generał miał prawo liczyć na moje przyrzeczenie, iż czuwać będę nad tobą.... Ja robiłem co mogłem, ty to wiesz i sumienie moje nic mi nie wyrzuca.... Ale byłem bezsilnym zupełnie i tę to bezsilność moją proszę cię, byś ukrył przed twym ojcem....
— Mój kochany Jerzy, — odpowiedział chłopak z miną nieco ironiczną, — nabądźże wreszcie zwyczaju wyrażania twej myśli jasno, prosto i szczerze..... Ja przetłómaczę na język zwyczajny tę mówkę, którą tu miałeś do mnie przed chwilą.... Wiesz coś powiedział, a oto co obciąłeś powiedzieć: »Mój Gontranku, wiesz, że jestem okropnie zakochany w twojej siostrze.... W otrzymaniu jej ręki liczę bardzo na wdzięczność, którą pozyskały mi starania moje, uwieńczone zupełnem powodzeniem około sprowadzenia ciebie na kwieciste ścieżki cnoty. Jeżeli ty mi nie przyjdziesz w pomoc budującem zachowaniem, jeśli odkryją, żeś ty szalał tu przez całą zimę i że zamiast przyrzeczonego jagnięcia wilka przyczajonego zastają, wtedy żegnaj wdzięczności, a co za tem idzie, żegnaj małżeństwo....« Czyliż nie tak mój drogi przyjacielu i czyż nie jestem wiernym i sumiennym tłómaczem?...
— A gdyby i tak było, — spytał Jerzy z niejaką goryczą, — czy miałbyś prawo wyrzucać mi uczucie, o którem mówisz?...
— O! ani trochę! Chodziło mi poprostu tylko o skonstatowanie przenikliwości mego umysłu. Teraz, kiedy już się rozumiemy może będziem mogli się pogodzić.... Zależeć to będzie tylko wyłącznie od ciebie....
— Nie rozumiem cię....
— Bądź spokojny, ja się wytłómaczę. Czegóż żądasz odemnie?... Abym grał rolę, najgorszą rolę z mego repertuaru, rolę w najnudniejszej i najbardziej męczącej ze wszystkich komedyi, komedyi powrotu na drogę cnoty i posłuszeństwa. Dla ciebie mój Jerzy, wszystkobym zrobił; jeśli wszakże miałbym zadawać sobie tyle trudu, niechciałbym aby to miało być na darmo. Posłuchajże przeto jednego punktu moich wyznań: Przed dwoma przeszło miesiącami grałem w Tulonie, przegrałem, a że nie miałem dosyć pieniędzy na opłacenie mej przegranej, wystawiłem moim partnerom obligi z terminem trzymiesięcznym.... Rozumiesz wybornie, że jeżeli przed upływem dwu tygodni nie wycofam tych biletów, zgłoszą się po ich wypłatę do zamku Presles... przedłożą je memu ojcu i jeden fakt ten zwali całą naszą komedyę.... Lepiej więc jej nie rozpoczynać niż pozwolić na to aby się zawaliła i zakończyła tak okropnie... Powiedz mi tak szczerze, z ręką na sercu, mój Jerzy, czy i ty tak sądzisz?
Przez chwil kilka Prowansalczyk przechadzał się tam i na powrót po pokoju szybkim, wzburzonym krokiem. Zmarszczki, co nagle rozsiadły się na jego czole, rysy gwałtownej ulegle zmianie, wyrażały pogardę a raczej wstręt najkompletniejszy.
Gontran spoglądał na niego z pod oka, pogwizdując z cicha jakąś aryetkę Formozy.
Nakoniec Jerzy zatrzymał się przed młodym chłopcem z rękoma skrzyżowanemi na piersiach i popatrzał mu prosto w twarz w milczeniu.
Mimo zwykłą swą efronteryę, Gontran nie mógł wytrzymać tego spojrzenia.
— Mój kochany, — spytał z wymuszoną ironią, — czy wypadkiem policya nie poleciła ci spisać mego rysopisu?
— Biedne dziecko! — pomyślał Jerzy. — Lękam się bardzo, że nadejdzie dzień taki, w którym istotnie policya zajmie się tobą....
Potem głośno już spytał:
— A więc podpisałeś owe obligi?
— Tak, mój Jerzy, podpisałem niestety!...
— I obligi te płatne są za dwa tygodnie?
— To ci powiedziałem właśnie przed chwilą....
— Na jakąż to sumę?
— Cóż cię to obchodzi?
Jerzy zmarszczył brwi ponownie i powtórzył:
— Na jakąż to sumę?
— O to drobnostka....
— Cyfry?
— Czy ci bardzo zależy na dowiedzeniu się jej?...
— Bardzo.
— Czy miałbyś może, mój kochany, uprzejmą intencyę pożyczenia mi pieniędzy na spłacenie tego długu?
— Może....
— A! jakżeby to było łaskawie z twej strony!
— Cyfra więc? — powtórzył Jerzy ponownie.
— Pięć tysięcy franków — odpowiedział od niechcenia młody chłopiec, tak od niechcenia jakby wymawiał: pięć franków.
Prowansalczyk rozpoczął ponownie swą przechadzkę wzdłuż i wszerz pokoju i znowu zapanowała cisza. I na ten raz przecież przerwał ją Jerzy, stając tak samo przed młodym chłopcem, jak stał przed chwilą.
— Gontranie, — powiedział mu, — dałeś mi poprzednio przykład zbawienny, który naśladować będę. Dowiodłeś mi, że należy rzeczy nazywać po imieniu i myśl swą ukazywać całkiem nagą, bez obsłonek, Miałeś najzupełniejszą słuszność i zobaczysz, że ja przynajmniej korzystam zawsze o ile mogę tylko z nauk, które mi bywają udzielane. Grać więc będę z tobą w odkryte karty....
— Nie możesz mi większej zrobić przyjemności, drogi mój Jerzy, — przerwał mu Gontran.
— Tak jak to powiedziałeś — wybornie i posługując się twem własnem wyrażeniem, — podjął znów Jerzy, — potrzebnem mi jest, abyś odegrał rolą w pewnej komedyi.... Należy nam więc zawrzeć z sobą układ, targ po prostu.... Aktorzy nie mają zwyczaju bezpłatnie występować na scenicznych deskach.... Pojmuję to i rzecz to całkiem słuszna. Oddając się temuż co oni rzemiosłu musisz kazać sobie za to zapłacić i będziesz też zapłaconym.
Purpurowa chmura zranionej dumy oblokła łuną czoło Gontrana.
— Jerzy, — zawołał młody chłopak, — licz się z tem co mówisz! Mogę ci wybaczyć wiele, ale wszystko w końcu ma swoje granice!...
— Czyżby już razić cię miało nazywanie rzeczy po imieniu?... To dziwiłoby mnie, skoro przecież ja tylko wprowadzam w czyn własne twe rady.... Pocóż więc ta mina wyzywająca i to piorunujące spojrzenie?... Czy może zechcesz wyzwać mnie na pojedynek?... Dajże temu pokój, uspokój się! Mniej ty tem jesteś zirytowany niż się wydajesz i wysłuchać możesz wszystkiego, skoro zakończeniem wszystkich tych słów moich są pieniądze....
Prowansalczyk wymierzył cios swój tak silnie i tak celnie, że Gontran spuścił głowę i nic już nie odpowiedział.
Jerzy ciągnął dalej.
— Czego spodziewam się po tobie, ty to wiesz równie dobrze jak ja.... Nie potrzebuję ci wyszczególniać odcieni i finezyi tej roli, w której będziesz znakomitym, bylebyś zechciał tylko. Za cenę zresztą, którą na to przeznaczam jest się pewnym zawsze, że się może dostać pierwszorzędnych komedyantów.... Niechajże więc rodzice twoi będą uszczęśliwieni skoro już, nieszczęściem, nie mogą mieć nic więcej nad złudzenie szczęścia, a za dwa tygodnie, w wilię dnia wypłaty obligów, które podpisałeś, wręczę ci owe pięć tysięcy franków, których potrzebujesz do ich spłaty...
Błysk tryumfu rozświecił spuszczone oczy Gontrana.
— Czy tak dobrze? — spytał Jerzy, — i czy mogę liczyć tak na ciebie, jak ty na mnie?...
Młody chłopak podniósł głowę.
— Mój kochany, — począł tak swobodnym tonem, jakby chodziło o rzecz najnaturalniejszą w świecie, — spłacić rewersa to rzecz piękna... ale skoro je zapłacę, cóż zostanie dla mnie wówczas? Więc mój drogi, dorzucisz do tej sumy przyrzeczonej już maleńki bilecik tysiącfrankowy....
Nowe skrzywienie nieprzezwyciężonego wstrętu i niesmaku podniosło kąciki ust Prowansalczyka. Jednakże odpowiedział spokojnie:
— Dobrze, będziesz miał sześć tysięcy franków, których żądasz.
— Za dwa tygodnie?
— Tak.
— A więc zgadzamy się najzupełniej i będziesz ze mnie kontent.... Podaj mi więc rękę, mój kochany szwagrze....
Następnie dodał Gontran z cynizmem, który wzrastał w miarę jak coraz odważniej szedł po błotnistej drodze:
— O, bądź spokojny! sprawię się sumiennie i będziesz zadowolniony za swoje pieniądze. Generał będzie wołał zdumiony, że to cud chyba, tak z pewnością, jak ten poczciwiec Génin i matka moja wylewać będzie łzy radości!... A co moja siostrzyczka Dianna to już chyba uściska cię z wdzięczności!... A wszystko to za sześć tysięcy franków!... Przyznajże, że to nie drogo!...
Jerzy opuścił pokój nawpół zadławiony tyra nieprawdopodobnym bezwstydem.
— Patrzcie, — pomyślał Gontran sam pozostawszy, — istotnie mogę wszystko co chcę! Historya pieniężna minęła, jak liścik posłany na pocztę! Szczęściem, że nie miał ochoty sam je płacić! Sześć tysięcy franków, to przecież suma!... Z sześcioma tysiącami w kieszeni i moim sprytem, zajdę daleko!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.