Rodzina de Presles/Tom II/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
MATKA I CÓRKA.

Nazajutrz wieczorem Dyanna z matką przechadzały się zwolna pod sklepieniem zieleni w alei wielkich, starych drzew kasztanowych. Hrabina w obu swych dłoniach trzymała rękę córki i rzadkie tylko słowa, przerywane długiem milczeniem, zamieniały się z cicha między dwoma kobietami.
Widocznie pani Presles usiłowała zdobyć potrzebną odwagę do rozpoczęcia trudnej znać rozmowy.
Nagle zatrzymała się i przyciągnąwszy Dyannę ku sobie tak, że opasała ją wpół swemi ramiony ozwała się, dotykając ustami bledziutkiej jej twarzyczki:
— Uwłaczałabym macierzyńskim moim obowiązkom, ukochane moje dziecię, gdybym nie zrobiła ostatecznego wysiłku na to, by ci zapewnić szczęście, które od ciebie ucieka....
— Szczęście!... — szepnęła Dyanna... — wiesz dobrze, matko, że ja już nie mogę być szczęśliwą....
— Wiem, że tak sądzisz, ale wiem także, że może się mylisz, tak sądząc....
Dziewczyna wstrząsnęła smutnie głową.
Pani de Presles ciągnęła dalej.
— Musisz wysłuchać mnie, moje dziecko... musisz wybaczyć, że dotykam przedmiotu tak bolesnego dla mnie, że tknąć muszę ran krwawiących twego serca.... Ale wierzaj mi, że tak postępując, postępuję tylko na wzór tych chirurgów, którzy czasami rozkrwawiają rany po to, by je uleczyć i zagoić....
— Niestety! — pomyślała Dyanna — moje rany są nieuleczonemi!...
Potem, głośno już odpowiedziała:
— Cokolwiekbyś czyniła, matko moja ukochana, to będzie dobrem.... Powiedz mi więc, co mi masz do powiedzenia.... Jestem gotowa wysłuchać wszystko i będę się starała na wszystko odpowiedzieć....
— Kochasz Jerzego, nieprawdaż moja córko?...
— Czy ja go kocham!... — wyszepnęła młoda dziewczyna, — o! tak!...
— Bardzo?
— Z całej duszy i stokroć więcej niż życie moje!
— Wierzysz w jego miłość?
— Tak samo jak w moją własną.
— Pojmujesz przeto co on cierpieć musi wobec twej odmowy, wobec tego, żeś mu odebrała wszelką nadzieję w przyszłości!...
— Aby ją pojąć, dość mi porównać ją z moją własną....
— Masz przeto zupełną świadomość tego, że nieodwołalne twoje postanowienie stanowi nietylko twoje nieszczęście ale i nieszczęście Jerzego?
— To nie moje postanowienie jest przyczyną naszego nieszczęścia wspólnego, moja matko, to fatalność!..
— A więc sądzisz, że masz prawo skazywać człowieka, który cię kocha na cierpienia bez końca?... na wieczną a niezasłużoną boleść?...
— Alboż ja zasłużyłam na to co cierpię, matko moja?...
— Nie, sto razy nie, biedna ofiaro! Ale dla czegóż skazywać tak was oboje na straszną karę za zbrodnię, której ani jedno ani drugie nie jest winno?...
— Pytasz mnie o to, matko... a przecież wiesz to dobrze! Alboż ja mogę zmienić coś w tem co istnieje?... Czyliż Bóg sam miałby moc zmazania okropnej plamy, która na zawsze łamie me życie?.. Czyliż możliwem jest, abym została żoną Jerzego?...
— Tak, dziecko moje, to jest możliwem....
— Nigdy!... nigdy, moja matko! — zawołała Dyanna w uniesieniu, — nigdy! Pytałaś mnie przed chwilą, czy mam prawo łamać serce Jerzego? czy mam prawo skazywać go na wieczne cierpienie? Ależ tem mniej jeszcze mam prawo oszukiwać uczciwe, prawe jego serce! odwzajemnić szlachetną miłość jego najnikczemniejszą zdradą! A moje nieszczęście, wiem ja to dobrze, jest nieszczęściem, ale bynajmniej nie występkiem; niemniej jednak ja niosę na czole cierniowy wieniec hańby! Czyliż tego wieńca człowiek, który mnie kocha ma się prawo spodziewać odemnie?... Gdybym podzieliła go z nim, ja, dziś niewinna i męczennica, jutro byłabym zbrodniarką, byłabym nikczemną! Odpowiedz mi, matko moja, czyż to nie prawda?...
— Ani zbrodniarką, ani nikczemną! — odparła pani de Presles. — Ale nie chcę ja bynajmniej przemódz tej prawości twej szlachetnej dumy, którą w jej przesadzie nawet podziwiać muszę! Przychodzę powiedzieć ci tylko, żeś nie rozpatrzyła tej sprawy wszechstronne....
— To prawda, ja patrzałam na nią z jednej tylko strony.... Alboż ma ich ona więcej?... Nie wiem o tem....
— A więc do mnie należy odkryć je przed tobą...
— Mów, moja matko, słucham cię....
— Posuwasz odwagę twoją do heroizmu, — ciągnęła dalej hrabina, — i z góry pewną jestem, że nie mogłabym cię przełamać, zajmując się tobą tylko.... Będę przeto bronić wyłącznie sprawy Jerzego, a ponieważ umysł twój jest równie sprawiedliwym jak czystem jest twoje serce, jestem z góry pewną niemal, że mnie zrozumiesz....
— Nigdy przynajmniej, — odszepnęła Dyanna, — głos sympatyczniejszy nie bronił szlachetniejszej sprawy....
— Wzbraniasz się poślubić tego, który cię kocha, a głównym argumentem twoim przeciw możliwości tego związku jest to, że zostając żoną Jerzego wniosłabyś mu w wianie hańbę nieznaną, zdradziłabyś go, oszukała jego wiarę.... Wszakże tak utrzymujesz, nieprawdaż, moje dziecko?...
— Tak, moja matko, tak właśnie....
— A więc, jedno słowo odmieni postać całej sprawy....
— A to słowo?... — spytała młoda dziewczyna, której bicie serca rozsadzało piersi... — to słowo?....
— Powiem ci je: — Gdyby Jerzy poślubił cię, wiedząc prawdę?...
Gdyby nie ciemność głęboka, możnaby było widzieć płomienny rumieniec, który zalał twarz Dyanny.
Ukryła głowę w obu dłoniach, jak gdyby purpurowa ta zasłona, co przysłoniła twarz jej, mogła stanowić dla ciekawego oka wskazówkę tego, co się działo w głębi jej duszy.
— Prawdę! — powtórzyła głosem, który wzruszenie czyniło zaledwie dosłyszalnym, — ależ on jej nie zna, on jej nigdy znać nie będzie. O! moja matko, powiedz mi, że on jej nie zna....
— On o niczem nie wie, moje dziecko... ale wszystkiego może się dowiedzieć.
— Dowiedzieć wszystkiego! O! mój Boże! Brak więc było jeszcze tej tortury do mojej męczarni! Ale tę tajemnicę okropną, tę ohydną tajemnicę, któżby mu ją odkrył?...
— Ty, Dyanno.
Nagłym ruchem młode dziewczę wyrwało się z objęć matki, która je otaczała swym uściskiem... cofnęła się szybko z nieopisanem przerażeniem.
Przez kilka sekund nic nie było słychać prócz wietrzyku, co szemrał wśród liści — i serca panny de Presles uderzającego przyspieszonem biciem.
Nakoniec przerwała tę ciszę.
— Źle posłyszałam... — rzekła, — źle posłyszałam, nieprawdaż, moja matko?
— Nie, moje dziecko, dobrze słyszałaś...
— A więc ja, ja miałabym powiedzieć Jerzemu?... ja?... A! moja matko!...
Dyanna wymówiła te słowa z nieopisanym wyrazem goryczy i wymówki.
— Moje dziecko, widzę że mnie oskarżasz! — odparła łagodnie pani Presles — a przecież za chwilę przekonasz się, że mam słuszność... przekonasz, że żądam od ciebie uczynku szlachetnego i wielkiego, najwspaniałomyślniejszej ze wszystkich ofiar.
— Nie rozumiem cię matko.
— Czy ty sądzisz, że byłoby sprawiedliwem skazywać na śmierć człowieka, nie oznajmiwszy mu poprzednio motywów wyroku.. nie pozostawiwszy mu sposobu bronienia się przeciw zawartym tam zarzutom i ratowania swej głowy?
— Nie, to nie byłoby sprawiedliwe. Ale jakiż związek między tą sytuacyą a naszą?..
— Związek jak najściślejszy. Jerzy ma prawo znać motywy postanowienia, które go zabija... tak, zabija go... bo ja dobrze widziałam wczoraj, że rozpacz jego jest nieuleczalną, będzie śmiertelną!... Trzeba aby miał możność rozgrzeszenia się z występku, którego nie popełniłaś... trzeba aby miał możność położenia na dwu szalach z jednej strony swojej miłości, z drugiej swego nieszczęścia, a jeśli miłość przeważy, trzeba aby miał moc powiedzenia; — Kocham cię więcej niż kiedykolwiek! Ból twój i nieszczęście zwiększają tylko mój szacunek dla ciebie, cierpienia twoje łączą nas silniej jeszcze zamiast rozdzielać!... Jestem twoim, bądź ty moją!
— O! moja matko! — zawołała Dyanna! — czy to byłoby możliwe i czy sądzisz, że onby tak powiedział?
— Nie znaszże go dostatecznie, aby być tego pewną. Ja sądzę, że obrażałabym go, wątpiąc o nim...
Młoda dziewczyna pogrążyła się w głębokiem zamyśleniu, które trwało długo.
— Może i masz słuszność, moja matko, — rzekła wreszcie. — Tak i ja jak ty myślę, że Jerzy miałby tę najwyższą odwagę, tę litość prawdziwie bożą, którą ty w nim przypuszczasz.... Ale na to trzebaby mówić, a ja pierwej umarłabym chyba, niżby pierwsze słowo tej spowiedzi przeszło przez moje usta....
— Na to by mówić brak ci siły, rozumiem... ale na to by pisać, potrzeba ci tylko woli.
— Pisać, — powtórzyła Dyanna po dwa razy, — pisać.... To prawda, że można pisać....
I ponownie zapadła w długie rozmyślanie, z którego wyszła dopiero otrząsnąwszy się nagle cała.
Sądziłbyś, że stanęło przed nią widmo i w istocie było to widmo, widmo powątpiewania i nieufności.
— Co ci jest? — spytała ją pani Presles.
— A jeśli myliłybyśmy się obie? — wyszeptała Dyanna, — jeśli dowiadując się przejęty zostanie zgrozą i odepchnie mnie od siebie?... W cóż ja obrócę się wówczas, sama własną wystawiwszy na jaw hańbę i nie zbierając z tej ofiary owoców?... Nie... nie... raczej umrzeć, unosząc z sobą do grobu tajemnicę!... Przynajmniej Jerzy zachowa w pamięci obraz mój nieskalanym. Płakać będzie po umarłej, matko moja, a nie by żywą miał opuścić. Tak będzie lepiej, to coś więcej warte!...
— Dyanno, kochane moje dziecko, — zawołała hrabina, — to duma twoja przemawia w tej chwili przez ciebie i każę zamilknąć miłości. Jeśli przenosisz grób nad nadzieję, choćby niepewną nawet, przeżycie całego życia z Jerzym, szczęśliwym tobą, to znaczy, że nie kochasz, żeś nie kochała nigdy....
— Wielki Boże! — wybąknęła Dyanna, wznosząc ku niebu załamane ręce, jakby Boga wzywała na świadka, — matka moja nie wierzy w tę miłość, co mnie zabija! Toż to to sarno, co przeczyć stosowi męczennika!...
— Uspokój się, moja córko ukochana i zrozum myśl moją. Co powiedziałam, powtarzam.... Gdybyś miała jedną jedyną tylko szansę ocalenia twej miłości od rozbicia, które jej zagraża, jeśli na tę jedną szansę, na tę jedną kartę nie postawisz bodaj całego twego życia bez zawahania się, bez żalu, bez powątpiewać wszelakich, nie kochasz, nie kochałaś nigdy....
— Masz słuszność, matko moja, — odpowiedziała młoda dziewczyna po chwili milczenia, — tak, miłość jest zazdrosnym bogiem, który domaga się ofiar.... Tak, jak rzekłaś, życie moje całe postawię na tą jedną pozostającą mi kartę... i więcej niż życie, cały wstyd mój niewieści i dumą moją niechaj będą gry tej stawką.... Jeśli ją wygram, czuję w sobie dość miłości i siły aby uszczęśliwić człowieka, który mimo wszystko zechciał mnie wziąć taką jaką jestem.... Jeśli przegram... nie usiłuj zwyciężać mego postanowienia, matko moja, jeśli przegram utracisz córkę....
— Dyanno... moje dziecko... moja córko ukochana, — zawołała pani Presles z przerażeniem, — co ty mówisz?... Czyż chciałabyś umrzeć?...
Słaby uśmiech okrążył usta pięknej Prowansalki.
— Nie obawiaj się niczego, matko, — odpowiedziała, — ja nie mówię o śmierci....
— A o czomże mówisz?
— O klasztorze, którego krata odłącza dziecko od matki równie dobrze jak grób! To serce i tę duszę, którą wzgardziłby Jerzy, złożyć Bogu w ofierze, a On je przyjmie.... Nie mogąc być szczęśliwą kobietą pośród świata, będę w głębi murów klasztornych ubogą zakonnicą, pokorną i uległą bez miary, usiłującą zapomnieć o ziemi a myśleć tylko o niebie.... Nie odpowiadaj mi nic matko... życie moje jest w tej chwili na rozłamie tych dwu dróg... Bóg je sam popchnie w tę lub ową stronę, wedle swej woli.. Jakkolwiekbądż postanowi On o mnie, wola Jego będzie mi świętą.... Nic w świecie nie będzie w stanie przeszkodzić mi do pójścia za Jego rozkazem.... Oprę się twoim prośbom... oprę się nawet łzom twoim....
Pani Presles objęła córkę uściskiem gorączkowym jakimś, konwulsyjnym.
— Drogie, ukochane moje dziecko, — mówiła jej pośród pocałunków, — odtrąć od siebie, odtrąć jak najdalej te myśli ponure. Zdaje się na sąd Boży i przyjmuję go bez lęku, bo pewną z góry jestem, żeśmy powinny mieć nadzieję....
— Obyś się nie myliła, matko... — odpowiedziała Dyanna z prostotą. — Spieszno mi rozegrać tę grę ostateczną, która stanowić ma o moim losie... Chodźmy do zamku, matko....
— Co będziesz robić?...
— Pisać ten list okropny.
— Dziś wieczór?...
— Powiedz: dziś w nocy, matko, bo potrzeba mi będzie niemało godzin i łez niemało nim znajdę każde potrzebne doń słowo... nim słowa te zgromadzę w zdania....
Nerwowy dreszcz wstrząsnął calem ciałem młodej dziewczyny tak, że aż uderzyły o siebie jej zęby.
Ale było to tylko chwilowe.
— Dam ci ten list, — ciągnęła dalej Dyanna po chwilowej przerwie. — Czy to ty sama, matko podejmujesz się mu go. przesłać?
— Ja mu go wręczę sama... nie wyjdzie on z rąk moich jak na to, by się dostać w ręce Jerzego.
— Dziękuję ci, moja matko, tak to będzie dobrze.... A teraz wracajmy, bo, powtarzam ci to, nie wystarczy mi chyba ta noc cała....



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.