Rodzina de Presles/Tom II/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rodzina de Presles |
Data wyd. | 1884-1885 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Amours de province |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dość już późno było następnego poranka, a Dyanna nie ukazała się jeszcze ani też nie zadzwoniła. Pani Presles, cokolwiek zaniepokojona, skierowała się ku apartamentom córki... otworzyła drzwi po cichu i weszła bez szelestu aż do jej sypialni.
Dyanna, ubrana całkowicie, rozciągnięta była na łóżku, z twarzą tak bladą jak twarz umarłej, z powiekami okrążonemi szerokiemi sinawemi obwódkami i spała tym snem twardym, który poprzedzają bezsenne noce.
Na małym stoliczku między dwoma lichtarzami, w których świeco wypalone były do szczętu, leżała koperta, zapieczętowana czarnym lakiem i zaadresowana do Jerzego Herbert.
Pani de Presles podeszła do łóżka... uklękła przy niem i przycisnęła usta do czystego czoła córki.
Dyanna zbudziła się natychmiast i wraz z otwarciem oczu, odzyskała całkowitą przytomność umysłu.
— Moja droga matko, — rzekła, odpłaciwszy pieszczotą pocałunek matki i sięgając ręką do stolika, — oto jest ten list... zawiera on moje przeznaczenie... Weź go... Daruj mi, że ci go oddaję zapieczętowany; ale czytanie go byłoby dla ciebie nową boleścią a dla mnie nowym wstydem.... Dość już wszakże, że wzrok Jerzego zatrzyma się na tych wierszach, które ręka moja kreśliła ze wstrętem i które paliły mi widokiem swym oczy.... Nakoniec, ofiara jest dokonaną.... niechajże teraz Bóg rozstrzyga....
— Droga córko, — spytała pani Presles, — czy ty cierpisz?
— Nie... matko.... Doznają teraz tego głębokiego spokoju, który następuje po wszelkiem nieodwołalnie powziętem postanowieniu.... Dusza moja i ciało są zdrętwiałe... Oczekiwać będę mego wyroku bez obawy.
— Czy nie zejdziesz do nas dziś rano?
— Pozwól mi, matko moja, zostać w moim pokoju i pozostać w nim samą, aż do chwili, w której mi los mój zwiastujesz.... Wszakże to dziś rozstrzygnie się wszystko, nieprawdaż?...
— Tak, dzisiaj... za kilka godzin....
Dyanna przemogła się na uśmiech.
— Widzisz matko, — rzekła następnie, — że przynajmniej nie będzie mi potrzeba zapasu cierpliwości skoro oczekiwanie będzie tak krótkiem....
Hrabina nie mogła nalegać.... Uścisnęła ponownie córkę i wyszła z jej pokoju unosząc z sobą list nieszczęsny.
W chwilą potem kładła w kopertę ćwiartkę papieru. na której nakreśliła te tylko jedyne słowo:
»Przybywaj pan«.
Na kopercie położyła nazwisko Jerzego.
śniadanie zgromadziło u stołu generała, hrabinę i Gontrana:
— Moje dziecko, zrobisz mi małą przysługę, nieprawda? Młody chłopak skrzywił się nieco w obawie, aby żądana przysługa nie popsuła mu czasem osobistych jego projektów.
Hrabina mówiła dalej.
— Chodzi o to, abyś siadł na koń i natychmiast powiózł ten bilecik do Jerzego.
Gontran odetchnął. Willa Herbert leżała tak, że nie potrzebował bynajmniej zbaczać z drogi, jadąc do Tulonu.... Odpowiedział więc wielce uprzejmie i w kilka minut po śniadaniu opuszczał już dziedziniec.
Jerzy, który od dnia poprzedniego już oczekiwał z trawiącym niepokojem przybycia posłańca z zamku Presles, wybiegł naprzeciw Gontrona.
Ten zszedł z konia z całem poczuciem swego dostojeństwa wysłużonego dyplomaty.
— Mój drogi Gontranie, — pytał żywo Jerzy, — czy masz co dla mnie?...
— Tak... tak mam coś dla ciebie, mój drogi....
— Co takiego?
— List.
— Od panny Dyanny?...
— Niezupełnie.
— Od kogóż więc?... od kogo?... Mów prędzej, moje kochane dziecko, mów prędzej!
— Uspokój no twe nerwy, mój drogi Jerzy.... List, który polecono mi wręczyć tobie, jest od samej — że pani hrabiny de Presles... a że cię nie chcę wystawiać na tortury niepewności, wywiązuje się z mego posłannictwa, oddając ci go bezzwłocznie....
Jerzy pochwycił kopertę, którą Gontran wyciąga! ko niemu. Rozerwał ją i chciwie jednym rzutem oka odczytał owo jedyne słowo nakreślone przez hrabinę.
Po czytaniu tem nastąpił wybuch radości, łatwej do zrozumienia, bo skoro pani Presles pisała — przybywaj! — znaczyło to jasno tyleż co: Wszystko dobrze idzie!...
Jerzy począł dzwonić gwałtownie na służących, którzy stawili się na to wezwame, zawołał;
— Konie!... konie natychmiast!...
Gontran śmiał się, patrząc na niego.
— A! mój dobry Jerzy, — rzekł skoro byli już sami, — o ile się zdaje, musiałem być zwiastunem radosnej wieści....
— Drogi Gontranie, — odparł Jerzy, — nie pojmiesz nigdy, jakie niezmierne przyniosłeś mi w tej chwili szczęście. Przed chwilą byłem najbardziej skłopotanym, zmartwionym człowiekiem na całym świecie... Teraz jestem najszczęśliwszym!...
— Patrzajcież jaki to śliczny wynalazek to plamo! Tyle radości zawiera laki maleńki skrawek papieru! A kiedyż ślub?...
— Niezadługo, mam nadzieję.
— Niesłychanie się cieszę, że to ja pierwszy przyniosłem ci tę nowinę.
— Tak, drogi Gontranie, to ty... i nigdy nie będę ci mógł okazać dostatecznie mej wdzięczności ta to....
— A jednak nic chyba nie byłoby łatwiejszego, mój miły przyszły szwagierku, gdybyś zechciał....
— Cóżby ci na to trzeba było uczynić?
— A, Boże mój, po prostu pożyczyć mi z jakie tysiąc franków, których mi nagląco potrzeba....
Jerzy pobiegł do swego biurka. Wyjął z niego sumę żądaną i podał ją Gontranowi.
— Dzięki serdeczne! — zawołał młody chłopak, kładąc do kieszeni rulon pięćdziesięciu dukatów. — Chciałbym mieć z pół tuzina sióstr, mój drogi, abyś się z niemi wszystkiemi mógł ożenić! Jestem pewien, że uszczęśliwiłbyś je wszystkie....
W tej chwili wszedł lokaj z oznajmieniem, że powóz już gotowy.
Jerzy i Gontran rozstali się, pierwszy zwrócił się drogą ku zamkowi Presles, drugi zwrócił się w stronę Tulonu.
Pani de Presles przyjęła młodzieńca, zamknęła się z nim i rozmowa ich trwała blizko godzinę Po upływie tego czasu rozstali się. Hrabina powiedziała Jerzemu, którego twarz promieniała szczęściem:
— Czekać na ciebie będziemy, mój synu, jutro o szóstej godzinie....
— Do jutra, pani... do jutra, matko... — odpowiedział Prowansalczyk, całując piękne ręce Kreolki.
Ta, skoro powóz Jerzego wyjechał z dziedzińca, poszła na górę do pokoju Dyanny.
Młoda dziewczyna, słysząc kroki matki, podniosła się i wsparta na łokciu, oczekiwała matki z dławiącym niepokojem, który płomiennem pismem malował się w jej rysach, naprzekór temu, co mówiła rano o swym spokoju i rezygnacyi.
Miała wszakże dość panowania nad sobą, aby nie spytać ani jednem słówkiem. Wargi jej pozostały nieme, ale wzrok za to pytał hrabinę z niewypowiedzianą wymową.
Pani de Presles osiadła na brzegu łóżka córki. Ujęła w dłonie głowę Dyanny i okryła pocałunkami jej oczy i włosy.
— Droga, ukochana moja córko, — ozwała się następnie, — nie myliłam się, przepowiadając ci szczęście. Bądźże teraz szczęśliwy, szczęśliwy w całej pełni... bez wszelkiej myśli, coby ci to szczęście zatruć mogło, bez wyrzutów sumienia, żalu, bez obawy... możesz nią bowiem być teraz....
— Co!... — zawołała Dyanna, drżąca ze wzruszenia, — col... Jerzy kocha mnie jeszcze... chce mnie jeszcze wziąść za żonę?
— Kocha cię więcej niż kiedykolwiek!... Jedyną jego ambicją, najgorętszem pragnieniem jest dojście do tego szczęścia....
— A przecież, czytał?...
— Tak... — odpowiedziała hrabina głosem, któremu usiłowała nadać brzmienie pewności.
— Do końca?
— Tak, do końca.
— A przez czas tego czytania, tyś patrzała na niego, moja matko?...
— Bez wątpienia...
— I co widziałaś na jego twarzy?
— To, co byłabym mogła zobaczyć w jego sercu... boleść i litość...
— Ale ani nienawiści, ani pogardy?
— Ni jednego ni drugiego, moje dziecko... nic nad głębokie współczucie dla twych cierpień niezasłużonych....
— Poprzysięgasz mi to, matko?...
— Przysięgam....
— A skoro to okropne czytanie się skończyło... kiedy już wiedział całą prawdę, co powiedział wówczas?...
— Powiedział to, kochana córko...: — »Niechaj przeszłość będzie snem przykrym, niczem więcej!... niechaj Dyanna usiłuje o niej zapomnieć, jak ja zapominam.... Nigdy żadne wymówione przezemnie słowo nie otworzy ran jej na świeżo... Niechajże żadne z jej strony słowo nie zmusi mnie do przypomnienia sobie o tem, co w tej godzinie zaciera się w duszy mojej i płonie w ogniu miłości, jak się zacierają i płoną te wiersze, które trawi płomień«. — Kiedy to mówił podpalił list twój, który zamienił się w popiół.
Następnie dodał jeszcze:
»— Teraz wszystko skończone, nic już nie wiem nad to... że kocham Dyannę stokroć więcej niż moje życie i że w niej jest radość moja, moje szczęście, moja przyszłość....«
Zaledwie pani Presles słów tych domówiła, kiedy młoda dziewczyna zerwała się już z łóżka i zawołała rozpromieniona, upojona, szczęśliwa:
— Ot matko moja! jakżeś ty znała dobrze to szlachetne serce! Kiedy ja powątpiewałam, tyś ani na chwilę nie utraciła twej wiary w niego! Ocaliłaś mnie, matko moja! dwukrotnie winną ci jestem życie! Na kolana więc! i dziękujmy Bogu!
Modlitwa Dyanny, wylew jej wdzięczności dla Wszechmiłosiernego, niby wonny dym kadzideł, uniosła się w niebo.
Kiedy powstała, łzy spływały jeszcze po jej policzkach; ale tym razem były to łzy radości.
— Moje dziecko, — powiedziała jej wówczas pani de Presles, — posłuchaj mnie; jeśli chcesz by szczęście Jerzego i twoje było trwałem i aby żadna chmurka nie zaciemniła horyzontu waszej miłości, postępuj wedle rady, którą ci dziś udzielę: — Te słowa twego narzeczonego: — Niechaj nigdy ani jednem słowem nie próbuje przywieść mi na pamięć tego, co w tej chwili zaciera się całkowicie w mojem umyśle«, winny dla ciebie być regułą nietykalną twego postępowania... Jerzy chce zapomnieć o wszystkiem i zdoła zapomnieć, ale na to potrzeba, abyś ty sama utraciła zupełnie pamięć twego nieszczęścia.... Zrozum mnie dobrze: — Jeśli chcesz zapewnić mężowi twemu spokój, zamknij w najtajniejszej głębi twego serca twą wdzięczność dla niego i niechaj nic zgoła, ni to słowo, ni spojrzenie, nigdy mu jej nie okaże.... Ta wdzięczność raziłaby go niezawodnie. Jerzy cierpiałby czując, że go uważasz za bohatera, kiedy po prostu jest on tylko szczerze zakochanym. Sądzi on, że nie czyni żadnej dla ciebie ofiary, ponieważ dla niego po za tobą nie istnieje szczęście... Staraj się przeto nakazać spokój twej twarzy, twemu zachowaniu, głosowi, skoro będziecie jedno w obecności drugiego.... Rumieniec, pomieszanie, łzy, wszystkiego tego unikać ci trzeba.... Trzeba nakoniec, abyś dla Jerzego była tem, czem byłabyś, gdyby zbrodnia, którą opłakujemy, nie była miała miejsca.... Czy uczynisz to, moje dziecko?
— Starać się będę przynajmniej....
— Trzeba coś więcej niż starać się... trzeba przyrzec, że ci się to uda.... Pomyśl, że wszystko, o co cię proszę, to dla niego.
— Ta myśl doda mi siły, potrzebnej do zwalczenia samej siebie, odniesienia nad sobą zwycięstwa i zostania taką, jaką żądasz mnie mieć, matko....
— Skoro raz przeminą pierwsze chwile, zadanie to wyda ci się łatwem....
Dyanna spuściła oczy i spytała ze wzruszeniem.
— A Blanka?...
— Nic się nie zmieni, nic nie może się zmienić w jej stosunkach.... Blanka jest moją córką i moją córką pozostanie... aż do chwili, póki ja jestem z wami na ziemi.... Wówczas dopiero ty mnie zastąpisz i zostaniesz jej matką....
Dyannie wydarło się z piersi ciche westchnienie.
W miesiąc później, w kaplicy zamkowej Jerzy Herbert i Dyanna de Presles, otrzymywali błogosławieństwo kościoła z rąk arcybiskupa z Bordeaux, dość blizkiego krewnego generała, a cała arystokracya prowincyi brała udział w uroczystościach zaślubin tej pięknej pary, która wedle zdania ogółu stworzoną była dla siebie wzajem i przeto nie mogła w przyszłości nie być szczęśliwą.
Jedyny smutek tylko mącił Jerzemu harmonię tego wesela tak zupełnego: była to nieobecność Marcelego de Labardès, który bardzo cierpiący, skutkiem ran odebranych, bawił w tej chwili u wód w odległych stronach Francyi.
Życie młodego małżeństwa uregulowanem zostało w ten sposób, że zimę mieli spędzać zawsze razem z generałem i jego żoną w wspaniałym pałacu w Marsylii, należącym do rodziny Presles... lato zaś miało dzielić między zamkiem Presles a willą.
∗
∗ ∗ |
Doszliśmy przeto do miejsca, które służy niejako za antrakt między prologiem naszej opowieści a samymże dramatem.
Do tego dodać nam należy tylko kilka słów jeszcze.
Gontran, coraz więcej ulegający wpływom swych złych namiętności a przedewszystkiem wpływom złego towarzystwa, w które popadł i bez którego nie mógł się już obejść, popadł w okropne długi lichwiarskie, z których niektóre zagrażały nawet jego honorowi.
Wtedy to generał zdobył się na krok stanowczy i postanowił nakoniec okazać się nieubłaganym w przeprowadzeniu takowego.
— Syn, który plami moje imię, nie może zachować miejsca swego ani w sercu mojem, ani w moim domu! — powiedział on do Gontrana.... — Zamykam przed tobą oboje! Jedyny tylko jeszcze pozostaje dla ciebie sposób odzyskania tego miejsca. Masz lat ośmnaście, zaciągnij się do wojska. Zostań żołnierzem, staraj się uszanować mundur, który będziesz miał honor nosić. Zatrzyj przyszłością nieskalaną opłakaną twą przeszłość, a wtedy, ale tylko wtedy napowrót mogę dla ciebie stać się tem czem byłem....
Gontran przerażony tą perspektywą, która się otwierała przed nim, a w którą nie mógł uwierzyć dotąd nigdy, płakał, błagał, padał przed ojcem na kolana, tysiączne czynił mu obietnice i przysięgi.
Pan de Presles zbyt często był dawniej wyprowadzanym w pole tak czynionemi obietnicami, by im mógł ufać teraz. Wysłuchał wszystkiego spokojnie, a potem wzruszył tylko pogardliwie ramionami.
Gontran nie uważał się przecież za pobitego i popróbował użyć swego wpływu na matkę, której słabość dla siebie znał dokładnie.
I w istocie udało mu się bez wielkiego trudu rozczulić ją... Przekonał ją, że żal jego był szczerym i że można zaufać pięknym jego postanowieniom...
nakoniec dokonał tego, że stanęła po jego stronie, zyskał w niej gorliwego sprzymierzeńca, który na jego prośby podjął się przemówić za nim do ojca.
Hrabina broniła złej sprawy młodego chłopaka z całą wymową swego macierzyńskiego serca i swego przekonania.
Postanowienie generała, jak to powiedzieliśmy, było niezłomne. Wzruszony był łzami żony i przykrością, którą miał jej sprawić; ale nie odmienił nic w tem co postanowił i odpowiedział pani Presles:
— Nie obstawaj przy twej prośbie, moja droga i nie nakłaniaj mnie do zmienienia mej decyzyi, ho nakłaniałabyś nadaremnie! Nie przychylę się do próśb twoich, bo to byłoby nienaprawionem dla nas nieszczęściem, bo wreszcie zmuszoną byłabyś przez całe dalsze twe życie przeklinać dzień ten, w którym uległem twym prośbom.... Gontran wyjedzie. To i tak zbyt łagodna dla niego kara!... i oby Bóg dał, żebym sobie nie musiał wyrzucać, że zbyt długo karę zwlekałem!... Bezpotrzebnem było starać się zwalczać dłużej postanowienie tak stanowcze i wyrażone w ten sposób.
Hrabina nie nastawała dłużej i Gontran rad nie rad zdecydował się, powiadając sobie, że przecież życie pułkowe miało swoje dobre strony.
W głębi zaś duszy dodał:
— Zresztą ojciec jest stary... kto wie, czy długo będę potrzebował czekać na tc, by zostać swobodnym i bogatym?...
Jeden z krewnych pana de Presles dowodził pułkiem ułanów, do niego wysłano Gontrana i generał nie omieszkał napisać do swego krewnego długiego listu, w którym prosił go, aby strzegł jego syna przed jego złemi instynktami i smutnemi nawyknieniami.
W kilka dni później, nasz młody utracyusz przybył do pułku, stojącego załogą w Maubeuge. Wypieszczonemi rękoma czyścił sobie konia, wyrzucał gnój ze stajen i zamiatał dziedzińce koszar lub bez najmniejszego zapału przysłuchiwał się wykładowi pierwszych zasad szkoły kawaleryi, których udzielał mu podoficer, o niezbyt arystokratycznych formach.
Wuj jego, pułkownik traktował go zresztą z wielką życzliwością; chcąc wszakże zastosować się do instrukcyi pana de Presles, wydał rozkaz formalny, aby Gontrana nie zwolniono z żadnej roboty, która życie prostego żołnierza czyni tak nieponętnem.
Trzeba dodać jeszcze, że młodzieniec nie był jeszcze i dwóch tygodni w pułku, a już zapoznał się z policyjnym aresztem i że wybrał sobie koleżeńskie stosunki z pomiędzy najgorszych żołnierzy, zwolenników szynku i awantur nocnych.
Pozostawmy teraz młodego kołnierza w jego garnizonie i powrócimy do Prowancyi, gdzie nas powołują niektóre fakta, wielce ważne dla toku naszego opowiadania.