Rodzina de Presles/Tom II/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.
CIĄG DALSZY ROZWIĄZANIA DRUGIEGO POMYSŁU GONTRANA.

Na zmięszane te w jeden chaos pytania odpowiedział baron:
— To jest, moi panowie, że gdyby nie niespodziane przybycie pana de Presles, który okazał niezmierną odwagę tu przed chwilą w walce na pięści z zuchwałym opryszkiem, byłbym w tej chwili ofiarą złodziejstwa, popełnionego z włamaniem się i wtargnieniem....
Gontran słuchał nie bez zdumienia łatwego do pojęcia, tego tak nieoczekiwanego wytłómaczenia jego postępowania.
— Cóż się stało ze złodziejem? — spytał jeden z ciekawych.
— Wszedł przez okno i uciekł tąż samą drogą. Może jeszcze gdzie się ukrywa pośród zabudowań hotelowych. Proszę mieć mały dziedziniec na oku i niech natychmiast pójdzie kto po straż, żeby zarządziła poszukiwania i po komisarza policyi, który skonstatuje uszkodzenie mebla i spisze zeznanie pana wicehrabiego de Presles i moje....
Dwie czy trzy osoby wybiegły coprędzej z salonu z niezmiernym pośpiechem.
Reszta zamierzała zbliżyć się, aby się przypatrzeć dokładniej zrządzonej szkodzie i dowodom nieodpartym zbrodniczego zamachu.
Pan de Polart zatrzymał ich skinieniem.
— Niech każdy pozostanie gdzie stoi, najważniejsza rzecz, aby sprawiedliwość za swem przybyciem na miejsce zbrodni znalazła rzeczy w tym właśnie stanie, w jakim pozostawił je złoczyńca.
Życzenie wyrażone przez barona było rozsądnem. Nikt też nie miał zamiaru mu się sprzeciwiać, Gontran uspokojony nieco, ale przybity wszystkiemi kolejno po sobie następującemi emocyami, rzucił się na krzesło.
Po upływie niespełna kwadransa, posłyszano na bruku ulicy i na schodach odgłos kolb broni.
W tej samej chwili ukazał się w salonie komisarz policyi, przybrany w swą szarfę, w towarzystwie swego pisarza i honorowej eskorty, złożonej z kapra la i czterech piechurów.
Posłano przyzwać żandarmów, ale ponieważ koszary ich były dość odlegle od hotelu »Marynarki Królewskie«, przeto nie przybyli oni jeszcze.
Komisarz policyi przystąpił natychmiast do śledztwa.
— Więc to pan zajmujesz ten apartament? — spytał barona Polart.
— Tak panie, to ja.
— Gdzież jest mebel wyłamany?
— To biurko.
— Cóż ono zawiera?
— Znaczne sumy pieniędzy i ważniejsze nad te jeszcze papiery....
— Czy pieniądze te i papiery lub część ich została panu zabraną?...
— Nie, panie, dzięki nadejściu mego przyjaciela, pana wicehrabiego de Presles...
— Czy pan wicehrabia de Presles znajduje się tu jeszcze?
— Jestem, panie... — odpowiedział Gontran słabym głosem i zaledwie podnosząc się z miejsca.
— Racz mi pan opowiedzieć fakta, których byłeś świadkiem.
Tak zainterpelowany wprost Gontran, zawahał się i rzucił rozpaczliwe spojrzenie w stronę barona Polart.
Ten ostatni wmięszał się.
— Panie komisarzu, — rzekł, — mój przyjaciel walczył dość długo na pięście ze złoczyńcą.... Dzięki Bogu nie odniósł żadnej ważniejszej rany, ale ta walka zmęczyła go okropnie, wyczerpała całkowicie.... Sama twarz jego, jak pan się możesz przekonać, jest dowodem tego zupełnego wyczerpania sił....
— To prawda; jednakże, aby być powiadomionym o głównych szczegółach, nieodzownie mi jest wysłuchać pana de Presles....
— Szczegóły te ja znam równie dobrze jak on, opowiadał mi je bowiem przed chwilą.... Jeśli pan przeto zechcesz wysłuchać mnie w jego obecności, ja opowiem za niego, a w razie gdybym miał popełnić jakąś małą omyłką, on ją może poprawić natychmiast.
Komisarz skinął głową na znak zgody.
— Muszę panu tedy powiedzieć naprzód, — rozpoczął baron, — że wicehrabia de Presles zrobił mi ten zaszczyt, że przyjął moje zaproszenie na śniadanie, które tego dnia właśnie dawałem dla grona moich przyjaciół, w jednej z miejscowych restauracyi... Śniadanie to przeciągnęło się do nocy.... Wicehrabia był nieco zmęczony. Zaproponowałem mu więc, żeby poszedł odpocząć nieco do mnie, ja zaś tymczasem pożegnam moich gości... Wyszedł też. Przybył do hotelu, wziął klucz od mego mieszkania i wszedł na górę. Kiedy stanął już w przedpokoju, wydało mu się, że słyszy jakiś szmer dziwny, który zdawał się dochodzić go od strony salonu. Otworzył śmiało drzwi i znalazł się wobec jakiegoś człowieka, który w zupełnej niemal ciemności zajęty był wyłamywaniem biurka i któremu zajęcie to tak dalece się powiodło, że w chwili, kiedy pan de Presles drzwi otworzył, zamek biurka odskakiwał właśnie.... Wszakże dokładniem to wszystko opowiedział kochany wicehrabio? wszakże to tak mi opowiadałeś?...
— Tak, — wybąknął Gontran, — wszystko jest dokładnie i wiernie opowiedziane... tak się rzecz miała właśnie....
Baron mówił dalej:
— Pochwycony tak niespodzianie na gorącym uczynku, złodziej odwrócił się i stanął oko w oko z wicehrabią, na którego rzucił się natychmiast jak tygrys podnosząc broń, wyłamywania biurka....
Komisarz policyi i spytał:
— Jakaż to była?...
— Sztylet szczególniejszego i ciekawego kształtu...
— Cóż się stało z tym sztyletem?
— Oto jest, — ozwał się pan Polart pochylając się i podnosząc z dywanu sztylet wenecki, który wziął za ostrze i rękojeścią podał komisarzowi.
Gontran poczuł dreszcz, co go przebiegł od stóp do głowy i zimny pot, taki jaki występuje na czoło konającego, zmaczał mu włosy.
Ten sztylet, który pan Polart wręczał komisarzowi policyi, należał, jak wiemy, do niego; stanowił on część zbrojowni jego sypialni; znało go ze dwadzieścia osób i mógł on stać się przeciw niemu straszliwą bronią, gdyby kiedy przyszła ochota baronowi zadenuncyowania tego, którego uniewinniał w tej chwili.
Urzędnik przyjrzał się bacznie i starannie sztyletowi.
— Nie jestem ja wielkim znawcą w tym przedmiocie, — rzekł wreszcie, — ale zdaje mi się, że ten sztylet musi mieć znaczną wartość....
— Bez wątpienia, — odpowiedział baron, — jest to broń starożytna, w bardzo pięknym stylu, która wartą jest conajmniej dziesięć do piętnastu luidorów...
— Jakimże sposobem mogła się znaleźć w ręku prostego rabusia?
— Prawdopodobnie skradł ją gdzie u jakiego rusznikarza albo gdzie w składzie antykwarskim.... Gotów jestem założyć się, że sam nie domyślał się wartości....
— To wielce prawdopodobne, w samej rzeczy...
— Panie komisarzu, czy mogę opowiadać dalej?
— Możesz pan i proszę o to bardzo....
— Mówiłem zatem, — podjął pan Polart, — że złodziej rzucił się z dziką zajadłością na wicehrabiego de Presles. Byłoby już po nim, gdyby nie był miał tyle przytomności umysłu, że uskoczył w bok i chwycił, niemal w locie, że tak powiem, rękę, która trzymała sztylet.... Obezwładniony w ten sposób w swej morderczej napaści, złoczyńca usiłował powalić pana de Presles. Przypuszczał widocznie, że upadając będzie zmuszony puścić pochwyconą rękę i że wtedy będzie go mógł ugodzić gdzie zechce. Rachunek ten na nieszczęście był słusznym, bo wicehrabia, mimo swej siły i energii, słabnął już pod razami, które nędzny morderca wymierzał mu lewą ręką w twarz i piersi... Krótko mówiąc, miał już uledz po zaciętej kilkuminutowej walce, kiedy nakoniec, a niechaj Niebu będą za to dzięki! przybyłem ja w sam czas właśnie na jego pomoc.... Wobec tej nieoczekiwanej nowej siły, tego nowego przeciwnika, zjawiającego się tak nagle, złodziej dał pokój walce, której rezultat był łatwym do przewidzenia. Rzucił sztylet już mu niepotrzebny i uciekł, jednym skokiem wyskoczywszy przez okno.... Pobiegłem za nim sądząc, że muszę go zobaczyć rozbitego i pokrwawionego na bruku dziedzińca. Zapomniałem zupełnie o dachu szopy, z którego on skoczył zdrów i cały na ziemię i zniknął mi z oczu... Począłem krzyczeć: złodziej, łapcie złodzieja!... zbiegli się wszyscy... Wydałem rozkaz zarekwirowania siły zbrojnej i zawiadomienia pana coprędzej o tem co się stało... Obecnie wiesz pan wszystko, tak dobrze jak pan de Presles i ja...
Po kilkakroć podczas tej dramatycznej opowieści barona dreszcz przeszedł zbitych w gromadkę słuchaczów.
Rzecz oczywista, że nikomu, nie wyjmując komisarza policyi, nie przyszło na myśl nawet, podawać w wątpliwość prawdę opowiadania barona Polart.
Po chwili milczenia komisarz zapytał:
— Pan możesz mi niezawodnie dać dokładny rysopis złodzieja, nieprawdaż
— Z pewnością....
— Czy to był człowiek młody?
— Wydało mi się, że ma lat czterdzieści do czterdziestu pięciu.
— Wzrostu?...
— Więcej niż średniego, tak coś z pięć stóp ośm cali, około tego mniej więcej, jeśli się nie mylę, budowa atlety, ramiona szerokie jak u mnie....
— Jak był ubrany?
— W bluzę z szarego płótna, spodnie niebieskie, sukienną czapkę z lakierowanym daszkiem. Czapka ta była naciśnięta na oczy....
— Włosy?
— Siwiejące i przystrzyżone krótko.
— Broda?
— Całkowita, dość długa i mocno czarna.
— Nie zauważyłeś pan jakiego szczególnego znaku?
— Jeden tylko, ale charakterystyczny.
— Jakiż to?
— Bliznę głęboką i sinawą, idącą od kąta lewego oka aż do początku wąsów i tym sposobem przecinającą policzek na dwie połowy, mniej więcej równe...
Komisarz policyi zrobił gest, oznaczający uzna nie zupełne.
— Trudnoby dać dokładniejszy rysopis! — mruknął.
Potem, zwracając się do wicehrabiego de Presles, dodał:
— Pańskie wspomnienia są prawdopodobnie bezwzględnie równe z tem, co pan tu słyszysz?...
— Najzupełniej, — odpowiedział Gontran, — nie mam ani słowa do dodania lub zmienienia w tem, co panu powiedział pan baron Polart... Byłbym powiedział toż samo najzupełniej....
— Przewybornie, — zadecydował urzędnik. — Nie pozostaje mi nic nad zredagowanie protokołu, który panowie podpiszecie obadwaj,... Następnie zabierzemy się do przeszukania tylnege dziedzińca. Siła zbrojna strzeże w tej chwili wszystkich wyjść i może uda nam się znaleźć jeszcze tego zuchwałego łotra, którego zbrodnicze zamysły nie powiodły się, dzięki widocznej łasce Opatrzności....



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.