Rodzina de Presles/Tom III/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rodzina de Presles |
Data wyd. | 1884-1885 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Amours de province |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Generał oczekiwał Dyanny niecierpliwie, spieszno mu było bowiem zakomunikować jej oświadczenie Marcelego, uczynione w imieniu Raula.
Pan de Presłes szczerze lubił Raula; słyszeliśmy, jak się sam do tego przyznawał.
Natura tak prawa i otwarta młodzieńca, pozyskała sobie w zupełności wszystkie jego sympatye. To też nie dziw, że miłość jego dla Blanki, gorącego miała w generale protektora, rozrzewniał go widok uczucia tych dwojga dzieci, rozgrzewał jego serce i całem też sercem pragnął on ich połączenia, do którego nie widział, dodajmy to, żadnej przeszkody.
Wrażenie przykre, które wywarły na nim zwierzenia Raulą, w kwestyi jakiejś dziwnej nieżyczliwości dlań Dyanny, zatarło się wprędce w jego umyśle.
— To niepodobna, — mówił sobie, — to niepodobna zupełnie, żeby moja córka miała nienawidzić tego poczciwego chłopca.... Bo i za cóż nienawidziłaby go? Nie znała go przed jego przybyciem w te strony z baronem Labardès a przecież, gdyby dać wiarę temu co mówi Raul, to od pierwszej zaraz chwili ujrzenia go okazała mu swą odrazę. Nie, raz jeszcze: to niepodobna! Raul, jak każdy zakochany, który lęka się zawsze napotkania jakichś przeszkód na swej drodze, wziął własne urojenia za rzeczywistość!... młode serce chętnie stwarza sobie chimery bezpodstawne.... Tak, tak, to nic innego, bo gdyby było inaczej, trzebaby przypuści, że Dyanna jest szaloną chyba, a przecież nigdy chyba Bóg nie stworzył trzeźwiejszego i bardziej prawego umysłu, lepszego serca.
Tak uspokojony własnem rozumowaniem, starzec nie wątpił bynajmniej o radości, jaką wieść o oświadczeniu się Raula sprawić musi jego córce.
Takiemi były jego poglądy w chwili, gdy drzwi się otwarły i Dyanna weszła do biblioteki.
Ojciec i córka nie widzieli się jeszcze dnia tego.
Pan de Presles podniósł się z fotelu i podszedł kilka kroków naprzeciw Dyanny.
— Kochane dziecko, jak mi się miewasz? zawsze jestem szczęśliwy, kiedy cię widzę, ale dziś więcej jeszcze niż kiedykolwiek....
I uścisnął po dwakroć rękę pani Herbert z szczególniejszem jakiemś uczuciem.
— Cóż to się stało, ojcze? — spytała Dyanna żywo. — Widzę na ustach twoich uśmiech dobrej wróżby i zdajesz mi się z czegoś uradowanym....
— Bo też uradowanym jestem istotnie.
— Czy mogę spytać cię z czego to?
— Bez wątpienia.
— A zatem pytam....
— Mam ci udzielić dobrej wiadomości....
— Dobrej wiadomości, mnie!... — powtórzyła Dyanna.
A po cichu dodała z głębokim smutkiem:
— Zkądżeby przychodziła dobra wiadomość, wiadomość, któraby mnie ucieszyć mogła?... Alboż tu na ziemi jest jeszcze dla mnie szczęście?...
Generał, nie dostrzegłszy wyrazu goryczy, który się odbił w rysach córki, ciągnął dalej:
— Nie chcę cię dłużej pozostawiać w niepewności, bo nie odgadłabyś nigdy... chodzi tu o coś, co ty najbardziej w świecie kochasz...
— W takim razie, mój ojcze, chodzi tu o ciebie, o Jerzego, lub o Blankę....
— Zgadłaś, — odpowiedział generał z uśmiechem, ale wyłącza się twego ojca i męża z tej sprawy... chodzi tu o Blankę, o Blankę wyłącznie.
— Chodzi o Blankę! — szepnęła pani Herbert, drżąc mimowolnie i cała krew jej z twarzy zbiegła do serca.
— Tak, o Blankę....
Generał przerwał sobie nagle i zawołał:
— Ale po co blednąć zaraz, po co tak drżeć, skoro tu chodzi o dobrą przecież wiadomość.
— Co chcesz, ojcze, — odpowiedziała Dyanna, przywołując gwałtem na usta uśmiech, który z nich gdzieś uciekał — co chcesz?... Wiem dobrze, że to słabość, słabość posunięta do śmieszności, ale nic pod tym względem zmienić nie mogę; sama zapowiedź jakiegoś wypadku, jakiegobądź, dotyczącego mojej ukochanej Blanki, sprawia mi wzruszenie, wobec którego jestem bezsilną. Zresztą widzisz, ojcze, że to już przeszło, skoro to co mi masz zwiastować jest szczęściem.
Pan de Presles uścisnął w swych dłoniach ręce Dyanny i rozpoczął ponownie:
— Czy nie jesteś tego zdania ty, coś poślubiła człowieka, którego kochałaś, że największą radością najwyższem szczęściem kobiety na tym świecie jest związek taki, który skojarzyły nietylko konwenanse pozycyi i majątku, ale przedewszystkiem uczucia serca i ducha pokrewieństwo?...
— Bez wątpienia... — wybąknęła Dyanna z nerwową niecierpliwością, — miłość w małżeństwie to niebo.... Ale do czegóż tem zmierzasz, mój ojcze?
— Troszeczkę cierpliwości, proszę cię, — prowadził rzecz swoją dalej generał. — Jakkolwiek daleką obrałem drogę, niebawem dojdę do celu.... Związki podobne do tego, jaki tu wspomniałem, są rzadkie niezmiernie i trzeba Bogu dziękować, gdy one przedstawią się komu z tych, których kochamy....
— Mój ojcze, kończ na miłość boską!
— A więc małżeństwo takie, które wedle mnie przedstawia wszelkie szanse doskonałego, niezakłóconego szczęścia przedstawia się właśnie w tej chwili, kochanej naszej Blance....
Serce Dyanny przestało bić nagle.
— Proszono cię o jej rękę? — wymówiła szeptem.
— Tak.
— Dzisiaj?...
— Przed godziną zaledwie.
— Któż to?
— Marceli de Labardès.
— Dla siebie?
— Dla swego przybranego syna, dla dziedzica a raczej spadkobiercy całego jego majątku, dla Raula Simeuse....
Dyanna poczuła zawrót głowy, poczuła, że szal jakiś straszny ż serca idzie do jej mózgu... pojęła, że z ust jej wpół otwartych miał się wyrwać krzyk rozpaczy i zgrozy; ale pokonawszy siłą woli ten poryw zdołała zapanować nad swem wrażeniem i spytała:
— Co mu odpowiedziałeś, ojcze?
— Że związek proponowany spełniłby wszystkie moje życzenia, że jednak, — ponieważ ty zastępujesz wobec Blanki miejsce matki i że skutkiem tego nadałem ci do Blanki macierzyńskie prawa, — przedewszystkiem należało postarać się o uzyskanie twego przyzwolenia.
— Miałeś zupełną słuszność, mój ojcze, — odpowiedziała Dyanna z dziwną egzaltacyą. — Zatem zezwolenie moje na ten związek, postawione i uważane jest jako rzecz nieodbicie konieczna?
— Toż dałem tego dowód.
— I gdybym ja odmówiła tego zezwolenia, ty zrzekłbyś się, ojcze, proponowanego małżeństwa?
— Zrzekłbym się go, ale z głębokim żalem, z prawdziwą boleścią....
— A więc, mój ojcze, przebacz mi, że ci muszę sprawić tę przykrość tak wielką, ale małżeństwo to jest niepodobnem....
Generał nie mógł zapanować nad nagłem zdumieniem.
— Niepodobnem! — powtórzył — powiedziałaś, że niepodobnem?
— Tak, mój ojcze.
— Dla czego?
Dyanny usta poruszyły się by odpowiedzieć:
— Bo ojciec Raula jest nikczemnikiem, a ten nikczemnik jest zarazem ojcem Blanki.
Ale w chwili wymówienia już słów tych, zbrakło jej do ich wypowiedzenia odwagi, palący rumieniec zalał twarz jej, spuściła głowę i zamilkła.
Przez długą chwilę czekał pan de Presles na odpowiedź córki.
Gdy jednak odpowiedzi tej nie było, podjął znów:
— Zobaczmyż, moje kochane dziecko, zastanów się... toż kochasz Blankę nad wszystko w świecie, nieprawdaż?
— Tak... nad wszystko w świecie... — powtórzyła Dyanna, zaledwie dosłyszalnym głosem.
— Skoro tak jest, nie możesz przecież myśleć na prawdę o poświęceniu jej szczęścia i jej przyszłości, twojemu uprzedzeniu, twojemu nieuzasadnionemu wstrętowi, niewyrozumowanej antypatyi, którą masz dla pana de Simeuse!...
— A! — wymówiła z cicha pani Herbert, — powiedziano ci więc, że ja nienawidzę Raula?
— Bez wątpienia.
— A któż ci to powiedział, ojcze?
— Wszyscy, twój mąż, Marceli, sam Raul nakoniec... czyżby się omylili? czy ty nie doznajesz odrazy, ni nienawiści do tego młodzieńca?
Dyanna zawahała się.
Dwie drogi stawały przed nią.
Pierwszą było przyznanie się przed ojcem do całej prawdy i odkrycie przed nim tego, czego nie wiedział jeszcze ze szczegółów okropnej nocy 10-go maja 1830 roku.
Drugą było wzięcie na siebie i uznanie za rzecz istotną i niezaprzeczoną tej nienawiści dziwnej, nieuzasadnionej a głębokiej, o którą ją posądzali wszyscy.
Używszy tego sposobu zyskiwała przynajmniej na czasie i odraczała okropne wyznanie, o którem myśl sama raniła w niej boleśnie wszystkie święte uczucia wstydu żony i matki.
Wybór jej nie był wątpliwym, zdecydowała się na ostatnią drogę.
— A więc tak, — rzekła, — nie mogę tego ukryć i daremnie usiłowałabym ukrywać to przed sobą samą... doznaję dla pana de Simeuse uczucia nieprzezwyciężonej odrazy.... Na sam jego widok serce mi cierpnie. Zdaje mi się, że widzę w nim nietylko mego wroga, ale wroga tych wszystkich, którzy mi są drodzy!... Nie pytaj mnie, ojcze, o powody tej niepojętej antypatyi do człowieka, który może i powinienby całkiem inne wywoływać we mnie wrażenie, nie umiałabym zdać ci z tego sprawy, bo one są dla mnie samej nieznane, niedocieczone.... Czy to jest instynkt jakiś cudowny, który mną kieruje, czy dziwna aberacya, co mnie zaślepia?... Nie wiem.... Przyszłość może nas o tem pouczy.
Pan de Presles słuchał Dyanny w niemem przerażeniu.
Słyszał wyraźnie, dokładnie jej słowa, a przecież nie był w stanie uwierzyć w rzeczywistość tych słów, które obijały się o jego ucho.
Nie poznawał swej córki.
Cóż się stało z tym jasnym rozumem, z tą wysoką inteligencyą, której dotąd nic nigdy nie zadało kłamu.
To widoczne, że, aby mówić tak jak mówiła teraz pani Herbert, musiała chyba być pod władzą jakiegoś szalu.... A jednak wydawała się spokojną i bladość jej twarzy wykluczała myśl wszelkiego chwilowego wzburzenia.
Pan de Presles wsparł łokcie na stole, stojącym obok niego.
Opuścił głowę na dłonie i przez kilka minut pozostał milczącym, pogrążony w bolesnem rozmyślaniu.
Kiedy podniósł głowę, Dyanna widzieć mogła, a serce ścisnęło jej się na ten widok, jak łzy wielkie ciężkie spływały po zbrużdżonych jego policzkach.
Łzy co spływają po dwudziestoletniej twarzy, mogą czasami być wzruszającemi, nigdy jednak nie są one przykrym widokiem.
Nadmiar młodości często wytryska łez źródłem.
Łzy spadające z oka starca sprawiają wprost przeciwne wrażenie.
Boleśnie jest, przykro patrzeć na nie.
Rzekłbyś, że wraz z temi ostatniemi perłami, co spadają z u więdły powiek, ucieka z serca i źródło życia!...