Rodzina de Presles/Tom III/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rodzina de Presles |
Data wyd. | 1884-1885 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Amours de province |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gontran nie pragnął bynajmniej powrócić przed upływem kilku dni do Tulonu, gdzie bez wszelkiego wątpienia, awantura poprzedniego wieczoru musiała niemało narobić wrzawy.
Jak większość ludzi, których sumienie nie jest zbyt czystem, lękał się ściągnąć na siebie uwagę ogólną nad miarę.
Opuściwszy pokój Dyanny, wszedł przeto do swego i zasiadłszy przed biurkiem, napisał następujących parę wierszy:
»Piszę do Ciebie oficyalnie w imieniu mego ojca i siostry a zarazem i w mojem, ażeby Ci wyrazić naszą nadzieję, że zechcesz nam zrobić przyjemność przybyciem jutro na obiad do zamku Presles.
»Czuję się cokolwiek cierpiącym dziś rano i nie mogąc, ku wielkiemu memu zmartwieniu pojechać zobaczyć się z Tobą, obieram drogę przesłania ci tego, listu przez mego lokaja.
»Godzina, w której rodzina moja zasiada do stołu jest niezmienną, bo niepodobieństwem jest czynić jakieś zmiany w trybie życia i nawyknieniach starca. Siadamy zatem punkt o szóstej do stołu.
»Zanim będę miał przyjemność uściśnienia pańskiej rękę, wierzaj mi pan, że Ci jestem całkowicie oddanym.
Ukończywszy ten list i włożywszy go w kopertę, wicehrabia wydał swemu służącemu rozkaz, by siadł; na konia natychmiast i popędził do Tulonu, tam odnalazł pana Polart, bądź to w hotelu marynaki królewkiej, bądź w klubie, wreszcie, żeby nie wracał nie odszukawszy go i oddawszy mu w ręce listu, któryśmy tu przytoczyli.
Lokaj powrócił we trzy godziny, przywożąc następny bilecik:
»Dzięki za uprzejme zaproszenie, którego Pan byłeś tłómaczem, kochany wicehrabio. Spodziewałem się tego po Panu i szanownej rodzinie, z którą mam honor być związanym odległym węzłem powinnowactwa.
»Jutro pięć minut przed szóstą, będę miał zaszczyt stawić się w zamku Presles.
»Do jutra zatem, kochany mój wicehrabio. Całkiem Ci oddany, jak wiesz.
Dzień przeszedł nie przynosząc z sobą najmniejszego zdarzenia dla żadnej z naszych osobistości.
Generał, któremu od wczoraj gęsty mrok zaciemnił zupełnie, jeśli już nie rozum, to przynajmniej pamięć, zdawało się, że popadł całkowicie w dzieciństwo i Dyanna poczynała niepokoić się na seryo, bo nigdy ataki ojca nie były tak długo trwającymi.
Blanka smutna i głęboko zniechęcona mimo swobodnego, wesołego usposobienia, właściwego jej wiekowi, urażoną była na siostrę, trzymała się zdała i oddawała swemu zmartwieniu z nieco romantycznym uporem.
Jerzy wyjechał był od samego rana do wili Labardès, Nie powrócił ztamtąd aż na obiad, który był milczący i ponury, mimo niezwykłej na nim obecności Gontrana.
Nie bez zakłopotania, łatwego do pojęcia, zawiadomiła Dyanna swego męża o tem co zaszło rano między nią a jej bratem i o dziwnem zaproszeniu do którego zmusiła ją konieczność.
— Moja kochana Dyanno, — zawołał Jerzy, wysłuchawszy opowiadania żony z rodzajem zdumienia, — zdawało ci się, że powinnaś uledz bezrozumnym wymogom i nie śmiem ganić cię z tego powodu, bo sam może na twojem miejscu byłbym tak samo postąpił, ale mówię ci to z najgłębszą i najszczerszą boleścią, że ten nieszczęsny Gontran niezadługo shańbi nazwisko, które nosi!
— Niestety! — westchnęła pani Herbert, — i ja się tego lękam tak jak ty, mój przyjacielu, a obawa ta sprawia mi cierpień niemało.
— Bądź pewna, — ciągnął dalej Jerzy, — że brat twój nie wyznał ci wszystkiego, między nim a tym baronem Polart musi być coś innego niż dług karciany....
— Mój Boże, przestraszasz mnie, Jerzy! Cóżby więc być mogło?
— Nieszczęściem nie wiem tego; ale podejrzy — wam i lękam się jakiejś tajonej nikczemności, która później nagle wyjdzie na jaw, a której niesława spa — dnie na nas wszystkich.
— A! — odpowiedziała Dyanna, — oby Bóg miał litość nad nami, a choć to życzenie może się wydać świętokradzkiem, niechaj dozwoli niebo, by zanim się stenie to, co przepowiadasz, oczy mego ojca zamknęły się i nie mogły już patrzeć na tak bolesny widok.
— Tak, oby cię Bóg wysłuchał! — dodał Jerzy niemal po cichu, — i oby zechciał oszczędzić szlachetnego starca. Kto wie, czy to sparaliżowanie umysłu, które z każdym dniem większe czyni spustoszenia, nie jest najwyższym darem Opatrzności?
— Jerzy, Jerzy, — spytała żywo pani Herbert, — sądzisz więc, że pamięć i inteligencya ojca mego już się nie zbudzą do życia?
— Nie umiałbym w tej mierze nawet wyprowadzać żadnych wniosków; ale może należałoby nam pragnąć, by tak się stało. Niestety! moja biedna kochana Dyanno, do tego rodzaju bezbożnych życzeń zmusza cię brat twój! O! niechaj przeklętym będzie dzień, w którym Gontran ujrzał światło dzienne.
Dyanna zlekka położyła rękę na ustach swego męża.
— Nie, — rzekła mu, — mój drogi Jerzy, nie złorzecz! Z pewnością Gontran jest ciężko winnym, ale nie powinniśmy zapominać, że jest synem najlepszej naszej ukochanej matki... tego anioła, co powrócił do nieba!...
— Bodajby tam z góry ona czuwać mogła nad swem dzieckiem, — odpowiedział Jerzy, — i położyła baryerę między nim a przepaściami wstydu i hańby, w które się ma stoczyć!
Dyanna nic nie odpowiedziała. Weszła do swego oratoryum i tam ukląkłszy u stóp Chrystusa z kości słoniowej, który występował z tła purpurowego aksamitu, modliła się długo, nietylko za Gontrana, ale i za siebie również.
∗
∗ ∗ |
Gontran spędził część popołudnia na wydawaniu rozkazów i nadzorowaniu przysposobień.
Przez dziwną, próżność, która może nie była całkiem wolną od niejakiego obrachunku, Gontranowi zależało dziwnie na olśnieniu swego gościa na zaimponowaniu mu roztoczeniem przed jego oczyma przepychu arystokratycznego zbytku, który nietylko wykazuje wielki majątek, ale i ród wielki.
Zazwyczaj obiady w zamku Presles, kiedy rędzina była tylko sama, odbywały się z największą prostotą.
Porcelana japońska w niebieskie desenie zastawiała stół i jeden lokaj obsługiwał wszystkich; Tego dnia Gontran zawezwał całą służbę męzką hrabiego. Lokaje, stangreci, groom, wszystko było wygalonowane i przystrojone w liberyę barw domu Presles’ôw.
Naczynia wyjęto z dębowych rzeźbionych kredensów, gdzie Zazwyczaj spoczywała po za kryształowemi szybami.
Toż samo było z deserowym przepysznym serwisem z sewrskiej porcelany, którym król Ludwik XV obdarował dziada generała.
Każdy z talerzy tego serwisu wart był co najmniej dwadzieścia pięć luidorów.
Co do samegoż obiadu, Gontran polecił był kucharzowi, by przeszedł Samego siebie, piwnicżemu zaś by zeszedł do piwnicy i wybrał co najstarsze, co najlepsze butelki wina.
Dyanna, przechodząc wypadkiem przez salę jadalną w chwili kiedy wicehrabia nadzorował wszystkich tych przygotowań, nie mogła powstrzymać się od wzruszenia ramionami i powiedzenia mu:
— Widząc cię, kochany mój Gontranie, tak zaaferowanego, wiesz, że możnaby pomyśleć, że będziem dziś podejmowali wielkiego pana lub przynajmniej uczciwego człowieka!...
Rumieniec oblókł czoło wicehrabiego.
— No a kto ci dał dowód, — odrzekł, — że pan de Polart nie jest jednym i drugim?...
Dyanna ponownie przybrała wyraz niezmiernej pogardy, odpowiadając:
— O! bądź spokojny, nasi lokaje nawet poznają się na tem.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— To, że z pewnością mieć będą tyle zdrowego rozumu i taktu, że zdziwią się zobaczywszy u stołu swoich panów łotrzyka, którego nie chcieliby widzieć u swego stołu!
Gontrana tem mocniej drażniły te słowa siostry, że uczuł całą ich słuszność.
— Powtarzam ci, — rzekł cierpko, — że nie masz litości....
— A ty, — odpowiedziała Dyanna, wychodząc, — a ty, mój bracie, nie masz godności!...
— A! — pomyślał Gontran sam pozostawszy, — gdybym kiedykolwiek mógł odpłacić ci wszystkie te upokorzenia, któremi mnie raczysz, poprzysięgam ci, kochana moja siostro, że nie zostałabyś moją wierzycielką i że coprędzej dług mój bym uiścił!...
Po kilku minutach wszakże, wicehrabia zapomniał już o swoim gniewie i urazie do siostry, a poświęcił się cały na nowo przygotowaniom, których nadzorował.....
Kiedy już rzeczy wedle jego uznania w zupełnym były porządku, przywołał swego lokaja.
— Janie, — rzekł mu, — posłuchaj mnie uważnie....
— Słucham, panie wicehrabio.
— I powtórz twoim towarzyszom to, co ci tu powiem....
— Dobrze, panie.
— Osoba, która dziś będzie na obiedzie w zamku, jest to jeden z moich serdecznych przyjaciół, pan baron Polart, do którego wczoraj list odnosiłeś... bardzo mi na nim zależy.
— A! i mnie, panie wicehrabio! — zawołał lokaj z naiwnym zapałem.
— A zkądże pochodzi twój entuzyazm, proszę cię? — spytał Gontran z uśmiechem zadowolnienia, bo w umyśle jęgo opinia tego służącego przeciwważała zdaniu Dyanny.
— Ten pan to mi jest dopiero pan co się zowie! — odpowiedział Jan. — Kiedy mu oddałem list pana wicehrabiego, podarował mi dubeltowego czterdziesto frankowego luidora.
— Nie dziwi mnie to bynajmniej z jego strony. Chciałem polecić Ci właśnie, abyś dla niego miał jak największe względy.
— Pan wicehrabia może być spokojny.
— Nazywać go będziesz panem baronem.
— Dobrze, panie.
— Podczas obiadu będziesz się zajmował nim wyłącznie.... Będziesz ciągle stał za jego krzesłom i nalewał mu win najlepszych.
— Pan wicehrabia liczyć może na to, że kieliszki pana barona nigdy nie będą próżne.
— Wybornie. Gdyby wypadkiem pan de Polart nocować miał w zamku, musisz dopilnować, aby pokój dla niego urządzony był jak się należy.... Dasz mu ten apartament w lewem skrzydle... pokój i salon wybity dywanami Bèauvais.... Już wiesz który!
— Doskonale, panie wicehrabio.
— Znasz już szczodrobliwość mego przyjaciela, otrzymałeś tego dowody. Nie potrzebuję ci mówić, że nie zada on jej z pewnością kłamu.... Masz tu, Janie, luidora, którego dołączam do tego, który otrzymałeś od pana barona wczoraj.
Lokaj dziękował okropnie i wyszedł z sali jadalnej.
Gontran spojrzał na wspaniały zegar ozdabiający jedną ze ścian sali.
Wskazywał kwadrans na szóstą.
— No, — powiedział sobie młody człowiek, — teraz czas już wyjść naprzeciw barona.