Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część druga/Księga pierwsza/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok dziewięćdziesiąty trzeci |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Granowski i Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Quatrevingt-treize |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bylże człowiek taki człowiekiem? Sługa rodu ludzkiego, mógłże czuć jakie przywiązanie? Nie za wieleż był duszą, żeby być sercem? Ogromne to objęcie, ogarniające wszystko i wszystkich, mogłoż się dla kogoś jednego otworzyć? Mógłże Cimourdain kochać? Powiedzmy: Tak.
Młodym będąc i nauczycielem w domu prawie książęcym, miał ucznia, który był synem i dziedzicem tego domu, i kochał go. Tak łatwo kochać dziecię! Czegóż się dziecku nie przebacza? Niech sobie będzie czem chce, takie jest małe, że mu się jego wysokie stanowisko społeczne wybacza. Niewolnik przebacza mu jego władanie. Negr zgrzybiały ubóstwia białego moruska. Cimourdain czuł namiętność do swego ucznia Wiek dziecinny ma coś tak nieokreślonego, że wszelką miłość można dlań wyczerpać. Wszystko, czem Cimourdain mógł kochać, zwaliło się niejako na to dziecię, na tę słodką niewinną istotę; rzuciło się jak na swoją zdobycz to serce, skazane na samotność. Kochał wszelkiemi czułościami odrazu, jak ojciec, brat, jak przyjaciel, jak stwórca. Był to syn jego, syn nie z ciała, ale z ducha jego. Nie był ojcem i nie jego było to dzieło; ale był nauczycielem i dziecię to było jego arcydziełem. Z tego magnata małego zrobił człowieka, kto wie? — może wielkiego nawet człowieka. Marzy się o takich rzeczach. Rodzina nic nie wiedziała — bo czyż potrzeba prosić o pozwolenie stworzenia inteligencyi, woli i prawości — a on młodemu wicehrabiemu, uczniowi swemu, udzielał wszystkiego, co postępowego w sobie nosił; zaszczepiał na nim groźny jad własnej cnoty; po wstrzykiwał w jego żyły swe przekonania, swe sumienie, swój ideał; do mózgu arystokraty wprowadził duszę ludu.
Umysł żywi; inteligencya jest piersią.
Jest podobieństwo między kobietą karmiącą, która oddaje swe mleko, a nauczycielem, dającym myśl swoją. Nauczyciel bywa niekiedy więcej ojcem niżsam ojciec, jest więcej karmicielką, więcej matką niż matka sama.
Takie to głębokie ojcowstwo duchowe wiązało Cimourdain’a z jego wychowańcem. Rozczulał się na sam widok tego dziecka.
Dodajmy i to: łatwo było zastąpić ojca, bo go dziecię już nie miało, było sierotą; jego ojciec już nie żył, nie żyła jego matka. Nie było komu nad niem czuwać, prócz babki ociemniałej i nieobecnego dziadka stryjecznego. Babka umarła; dziad stryjeczny, naczelnik rodziny, wielki pan, zajmujący się orężem, spełniający urzędy dworskie, uciekał od starego zamczyska rodzinnego, żył w Wersalu, przebywał przy armii, a sierotę zostawiał samego w pustelniczym zamku. Nauczyciel był więc temu chłopięciu wszystkiem, w najobszerniejszem słowa znaczeniu.
Dodajmy i to jeszcze; Cimourdain był przy urodzinach tego dziecka, które wychowywał. Dziecię to, maleńka sierotka, zachorowało ciężko. W tem niebezpieczeństwie śmiertelnem Cimourdain czuwał nad niem dzień i noc; doktór pielęgnuje, ale czuwający nad chorym ocala go, i Cimourdain ocalił dziecię. Wychowaniec jego nietylko wychowanie mu był winien, nietylko naukę, wiedzę, ale nadto zawdzięczał mu przyjście do zdrowia i zdrowie samo; nietylko winien mu był pojęcia, ale i życie. Uwielbiamy zazwyczaj to, co kochamy; Cimourdain uwielbiał to dziecię.
Nastąpiła naturalna w życiu rozłąka. Skończywszy edukacyę dziecka, potem już młodzieńca, Cimourdain musiał się z nim rozłączyć. Z jakiemże okrucieństwem zimnem i bezwiednem odbywają się takie rozłączenia! Jakże spokojnie rodziny oddalają nauczyciela, zostawiającego myśl swoją w dziecku, albo karmicielkę, która mu wnętrzności swoje oddała! Otrzymawszy zapłatę i uwolnienie, zeszedł Cimourdain z wyżyn światowych do poziomego świata; zamknęła się za nim ściana, oddzielająca wielkich od małych. Młody pan, wielki oficer z prawa urodzenia i odrazu kapitanem mianowany, udał się do jakiegoś garnizonu; nauczyciel pokorny, a ksiądz już na dnie serca swego nieuległy, zstąpił natychmiast do tego poziomu kościelnego, który się duchowieństwem niższem nazywa. Cimourdain stracił z oczu swego wychowańca.
Nadeszła rewolucya; wspomnienie o istocie, z której zrobił człowieka, drzemało w nim ciągle ukryte, ale niezatarte niezmiernością spraw publicznych.
Pięknie to wymodelować posąg i nadać mu życie; ale wymodelować inteligencyę i przeniknąć ją prawdą, to piękniejsze jeszcze. Cimourdain był Pigmalionem duszy.
Duch może mieć potomstwo.
Wychowaniec ten, dziecię to, ten sierota, jedyną był istotą na ziemi, którą on kochał.
Ale czy mimo takiego przywiązania, człowiek taki mógł przestać być niezłomnym?
Zobaczymy.