Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część druga/Księga pierwsza/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Cimourdain.

Cimourdain było to wcielenie sumienia czystego, lecz posępnego. Nosił w sobie absolut. Był księdzem, a to wiele znaczy. Człowiek, równie jak niebo, mieć może ciemność pogody; dość, żeby coś w nim noc sprawiło. Kto był księdzem, jest nim zawsze.
To, co w nas noc sprawia, może też pozostawić w nas gwiazdy. Cimourdain pełen był cnót i prawd, ale świecących w ciemnościach.
Historya jego byłą krótka. Był proboszczem wiejskim i nauczycielem w znacznym domu, potem odebrał spadek niewielki i zapewnił sobie niezależność.
Uporczywość przeważała w nim wszystko inne. Używał rozmyślania tak, jak się używa kleszczów; nie przyznawał sobie prawa porzucenia jakiejś myśli, dopóki z nią nie doszedł do końca; myślał z zaciętością. Znał wszystkie języki europejskie, a potrochu i inne; człowiek ten uczył się ciągle, co mu pomagało do zachowywania czystości.
Jako ksiądz, zachował swoje śluby przez dumę, przypadek, czy też przez wzniosłość duszy; nie zdołał jednak zachować wiary. Nauka obaliła w nim wiarę, dogmat w nim zamarł. Wtedy, badając siebie samego, uczuł się jakby pozbawiony jakiegoś członka; a nie mogąc wyrugować z siebie księdza, pracował nad przerobieniem człowieka, lecz pracował nad tem bardzo surowo; odebrano mu rodzinę, adoptował ojczyznę; odmówiono mu kobiety, poślubił ludzkość. Niezmierna to pełnia, ale w rzeczy samej próżnia.
Rodzice jego, włościanie, sposobiąc go na księdza, pragnęli wydźwignąć go z ludu; on do ludu powrócił.
A powrócił namiętnie. Na cierpiących spoglądał ze straszliwą tkliwością. Z księdza stał się filozofem, z filozofa ascetą. Jeszcze żył Ludwik XV-ty, kiedy Cimourdain czuł się już niewyraźnie republikaninem. Jakiej rzeczy pospolitej? może rzeczypospolitej Platona, a może rzeczypospolitej Drakona.
Ponieważ mu zabroniono kochać, więc zaczął nienawidzieć.
W 1789 katastrofa nadeszła i znalazła go przygotowanym. Comourdain rzucił się z logiką w to rozległe odnowienie ludzkie, to jest, przy hartownym jego umyśle, był nieubłagany: logika nie roztkliwia się. Żył życiem wielkich lat rewolucyjnych, a wszystkie te tchnienia: 89-ty, upadek Bastylii 90-ty, 4 sierpnia, koniec feudalizmu; 91-y Varennes; 92-gi, jutrzenka Rzeczypospolitej budziły w nim dreszcze. Widział dźwigającą się rewolucyę, a nie był z tych ludzi, którzyby ulęknąć się mogli tego olbrzyma. Przeciwnie, ów rozrost wszystkiego natchnął go życiem, i sam, jakkolwiek stary (miał lat pięćdziesiąt, ale ksiądz prędzej się starzeje niż inny człowiek), zaczął rosnąć także. Patrzył na wypadki z każdym rokiem olbrzymiejące i sam olbrzymiał razem z niemi. Obawiał się z początku, aby Rewolucya nie poroniła, i badał ją. Miała za sobą rozum i prawo, pragnął więc, żeby miała także i powodzenie: w miarę, jak rozsiewała trwogę, on czuł się spokojniejszy. Chciał, ażeby ta Minerwa, uwieńczona gwiazdami przyszłości, była także Palladą i miała za puklerz maskę z wężami. Pragnął, aby jej oko mogło w potrzebie rzucić szatanom błysk piekielny i oddać im grozę za grozę.
Tak doczekał roku 93-go.
Rok 93-ci, to wojna Europy przeciw Francyi i Francyi przeciw Paryżowi. A cóż jest rewolucya? To zwycięztwo Paryża nad Francyą! Ztąd ogrom tej strasznej chwili, 93-go, potężniejszej od reszty stulecia.
Nic tragiczniejszego nad ten widok Europy, uderzającej na Francyę, i Francyi, uderzającej na Paryż. Dramat ten dorósł epopei.
Litość miewał odrębną, tylko dla nędzarzy. Poświęcał się wobec cierpienia, które wstręt wzbudza. Nic nie sprawiło mu obrzydzenia. Był to jego rodzaj dobroci. Był odrażający i zarazem bosko miłosierny. Szukał ran, ażeby je całować. Piękne uczynki, wstrętnie wyglądające, najtrudniej się spełniają. Pewnego dnia w szpitalu Hôtel-Dieu umierać miał człowiek duszony wrzodem na gardle, wrzodem cuchnącym, strasznym, może zaraźliwym, który należało wypróżnić natychmiast. Cimourdain tam był; przyłożył usta do wrzodu, wyssał go, spluwając w miarę, jak usta mu się napełniały; oczyścił wrzód i ocalił człowieka.
Czyn ten miłościwy uczynił go popularnym w posępnych dzielnicach Paryża do tego stopnia, że czynił, co chciał z tymi, którzy cierpią, płaczą i grożą. W epoce wściekłości przeciwko skupującym zapasy, wściekłości tak obfitych w omyłki, Cimourdain jednem słowem przeszkodził rabunkowi statku, naładowanego mydłem w porcie Ś-go Mikołaja, i rozproszył rozhukane tłumy, zatrzymujące wozy w rogatkach Ś-go Łazarza.
On to również w dwa dni po 10 sierpnia poprowadził lud do obalania posągów królów. Padając, niektóre zabijały; na placu Vendôme, kobieta, Regina Violet, zgniecioną została przez Ludwika XIV-go, którego ściągała sznurem, na szyję mu zarzuconym. Ów posąg Ludwika XIV-go stał na miejscu przez lat sto; wzniesiono go 12-go sierpnia 1692, obalono 12-go sierpnia 1792. Na placu Zgody niejaki Guinguerlot, który nazwał niszczycieli hołotą, zabity został przy podstawie pomnika Ludwika XV-go. Posąg rozbito na drobne kawałki. Później bito z niego soldy. Ręka tylko ocalała; ta sama ręka, którą Ludwik XV-ty wyciągał z gestem cesarza rzymskiego. Na żądanie Cimourdaina lud dał, a deputacya zaniosła te rękę Latudowi, człowiekowi, od lat trzydziestu siedmiu w Bastylii pogrzebanemu. Kiedy Latude z obrożą na szyi, z łańcuchem u pasa, gnił żywcem na dnie więzienia z rozkazu tego króla, którego posąg panował nad Paryżem, czy pomyślał kiedy, że to więzienie rozsypie się, że ten posąg runie, że on wyjdzie z grobu, do którego monarchia wstąpi? że on, więzień, będzie posiadaczem tej ręki, która podpisała jego niewole, i że z tego króla pozostanie tylko ta ręka śpiżowa!
Cimourdain był z liczby tych ludzi, którzy mają w sobie głos i słuchają go. Wyglądają jak roztargnieni, wistocie zaś są uważni.
Cimourdain umiał wszystko, a nie wiedział nic. Umiał wszystko, co jest nauką, nie znał niczego, co jest życiem. Ztąd jego nieugiętość. Miał oczy zawiązane, jak Temida Homera. Miał ślepą pewność strzały, która widzi tylko cel i dąży do niego. W rewolucyi niema drogi straszniejszej nad linię prostą. Cimourdain szedł fatalnie przed siebie.
Cimourdain wierzył, że w genezach społecznych punkt krańcowy jest gruntem niewzruszonym; błąd to właściwy umysłom, zastępującym rozum logiką. Przeszedł Konwencyę, przeszedł Komunę, należał do Biskupstwa.
Zgromadzenie nazwane Biskupstwem, z powodu, iż odbywało posiedzenia w sali starego pałacu biskupiego, było raczej powikłaniem ludzi, aniżeli zgromadzeniem. Zbierali się tam, tak samo jak w Komunie, ci widzowie milczący a potężni, którzy mieli przy sobie, jak mówi Gerat, „tyłe pistoletów ile kieszeni.“ Biskupstwo dziwną było gmatwaniną, kosmopolityczną i paryzką. Jedno drugiego nie wyłącza, Paryż bowiem jest miejscem, w którem bije serce ludów. Tam to palił się wielki żar plebejuszowski. W porównaniu z Biskupstwem Konwencya była chłodną, Komuna prawie letnią Biskupstwo było jedną formacyą rewolucyjną, na podobieństwo formacyj wulkanicznych; w Biskupstwie znajdowało się wszystko: nieuctwo, głupota, uczciwość, bohaterstwo, gniew i policya. Brunświk[1] miał tam swoich ajentów. Byli tam ludzie godni Sparty i godni galer. Większa część szalona była i uczciwa. Żyronda wymówiła przez usta Isnarda, chwilowego prezydenta Konwencyi, potworne słowa: „Strzeżcie się, Paryżanie! Z miasta waszego nie pozostanie kamień na kamieniu, a kiedyś szukać będą, gdzie był Paryż.“ Słowa te stworzyły Biskupstwo. Ludzie i, jak wyżej powiedzieliśmy, ludzie wszystkich narodów, uczuli potrzebę przytulenia się do Paryża. Cimourdain należał do tej gromadki.
A gromadka owa działała przeciwko reakcjonistom. Zrodziła ją publiczna potrzeba gwałtu, która stanowi straszną i tajemniczą stronę rewolucyi. Silne tą siłą, Biskupstwo wyznaczyło sobie natychmiast swój udział. We wstrząśnieniach paryzkich Komuna strzelała z armat, Biskupstwo dzwoniło na gwałt.
Cimourdain mniemał w swej naiwności nieubłaganej, że wszystko jest słuszne, co służy prawdzie; to go czyniło zdolnym do panowania nad stronnictwami krańcowemi. Łotry czuli, że był uczciwym, i byli zadowoleni. Pochlebia to zbrodniom, gdy cnota nad niemi przewodzi; kłopocze je to, ale podoba się. Palloy, budowniczy, który wyzyskał rozwalenie Bastylii, sprzedając gruzy na swoją korzyść, i który wezwany do wytynkowania więzienia, przez gorliwość pokrył mury kratami, łańcuchami i obrożami; Gonchon, podejrzany mówca z przedmieścia Świętego Antoniego, którego pokwitowania znaleziono później; Fournier, Amerykanin, który wymierzył do Lafayetta strzał z pistoletu, zapłacony, jak mówiono, przez samego Lafayetta; Henriot, który wyszedł z Bicetre[2] i był lokajem szkockim, złodziejem i szpiegiem zanim został generałem i celował z dział do Konwencyi; la Reynie, dawniej wielki wikary z Chartres, który zamienił brewiarz na „Ojca Duchesne“[3]: — wszyscy ci ludzie trzymani byli w karbach przeze Cimourdain’a, a w pewnych chwilach, gdy chodziło o powstrzymanie najgorszych, dość było, ażeby czuli nad sobą tę prostotę ducha, straszliwą swem przekonaniem. Takim postrachem był Saint-Just dla Schneidera[4]. Jednocześnie większość Biskupstwa, złożona szczególniej z biedaków i z ludzi gwałtownych a dobrych, wierzyła w Cimourdaina i szła za nim. Jako wikarego lub adjutanta (jak kto chce), miał przy sobie drugiego księdza republikanina, Danjou, którego lud lubił za wzrost wysoki i przezwał proboszczem Sześć-Stóp. Cimourdain mógł poprowadzić gdzie chciał tego dzielnego przewódcę, którego nazywano „generałem Piką,“ i owego śmiałego Truchona, przezwanego Wielkim Mikołajem, który chcąc ocalić panią de Lamballe[5], podał jej rękę i pomagał przeskakiwać przez trupy — czemu przeszkodził dziki żart cyrulika Chalot’a.
Komuna pilnowała Konwencyi, Biskupstwo pilnowało Komuny; Cimourdain, umysł prawy i brzydzący się intrygą, zerwał niejedną nić tajemniczą w ręku Pache’a[6], którego Beurnoville nazywał „czarnym człowiekiem.“ Cimourdain w Biskupstwie był z każdym na stopie równości. Radzili go się Dobsent i Momoro. Mówił po hiszpańsku z Guzmanem; po włosku z Pio’em, po angielsku z Arthurem, po flamandzku z Pereyrą, po niemiecku z austryakiem Proly, bękartem książęcym. Tworzył zgodę wśród rozterek. Wynikało ztąd położenie ciemne a silne. Lękał się go Hebert[7].
W tych czasach i wśród tych grup tragicznych Cimourdain posiadał potęgę ludzi nieubłaganych. Był to człowiek bez grzechu, który się uważał za nieomylnego. Nikt nie widział go płaczącego. Była to cnota nieprzystępna i lodowata — człowiek przerażająco sprawiedliwy.
Dla księdza środek w rewolucyi nie istnieje Ksiądz mógł się oddać awanturze tak nadzwyczajnej z pobudek najniższych lub najwyższych, musiał być podłym lub szczytnym. Cimourdain był szczytnym, ale szczytnym w odosobnieniu, na pochyłości poszarpanej, wśród sinych niegościnności odblasków; szczytnym w otoczeniu przepaści. Wyniosłe góry mszą tę złowieszczą dziewiczość.
Takim był Cimourdain.
Dzisiaj nikt nie zna jego nazwiska. Historya miewa także straszne ilości niewiadome.





  1. Książę brunświcki, naczelny wódz wojsk monarchicznych i emigrantów, walczących z Francyą.
  2. Więzienie wówczas, dziś szpital.
  3. Pisemko demagogiczne, wydawane przez Heberta.
  4. Schneider Jerzy, demagog, ur. 1756 r. w Wipfeld, w biskupstwie würzburskiem, był księdzem katolickim. Mianowano go właśnie kaznodzieją przy dworze sztutgardzkim, kiedy wybuchła Rewolucya francuska. Udał się do Francyi i tam jako oskarżyciel publiczny przy trybunale rewolucyjnym, stał się w Alzacyi najczynniejszym agentem demagogii. Jeździł z miasta do miasta, wiodąc za sobą sędziów, kata i gilotynę. Saint-Just i Lebas oburzeni jego nadużyciami, skazali go na śmierć (1794).
  5. Z domu sabaudzkiego Carignan, wdowa po ks. Lamballe. Była przyjaciółką i towarzyszką królowej Maryi-Antoniny. Rozdzielona z nią, uwięzioną i zamordowaną została. Lud się pastwił nad jej ciałem.
  6. Pache Jan-Mikołaj, ur. w 1740, był przed Rewolucyą nauczycielem dzieci księcia de Castries, a następnie urzędnikiem przy marynarce. Popierany przez Rolanda, został w r. 1792 ministrem wojny, ale wkrótce usunął się z tego stanowiska, a w 1793 mianowano go merem Paryża. Po upadku Dantona opuścił władzę i był więziony aż do śmierci Robespierra. Umarł w 1823 r.
  7. Jeden z największych demagogów i zbrodniarzy rewolucyjnych. Od jego imienia nazywano Hebertystami gromadę podobnych mu ludzi, do której należeli Chaumette, Rousin, Momero, Wincent, Clootz i t. d. Wszyscy oni zgilotynowani zostali d. 24 marca 1794. Hebert wydawał pismo: „Père Duchesne,“ na którego gratis rozrzucone egzemplarze w jednym tylko roku 1794 otrzymał od ministra Bouchotte’a z funduszów skarbowych 130.000 franków. Oprócz tego pisma ogłasza! jeszcze Hebert broszury w tym samym duchu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.