Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część pierwsza/Księga czwarta/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok dziewięćdziesiąty trzeci |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Granowski i Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Quatrevingt-treize |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Starzec pozostał nieruchomy. Nie myślał; dumał zaledwie. Dokoła niego wszystko było pogodą, uśpieniem, ufnością, samotnością. Było jeszcze widno na wzgórzu, lecz na równinie była już prawie noc a noc zupełna w lasach. Nikt nie znał jego nazwiska, był sam, stracony dla nieprzyjaciela, bez śladu za sobą, bo powierzchnia morza nic nie przechowuje, ukryty, nieznany, niepodejrzewany nawet. Poczuł jakiś rodzaj najwyższego uspokojenia. Jeszcze trochę, a byłby usnął.
Nagle powstał i wyprostował się.
Zbudziła się naraz jego uwaga; spojrzał na widnokrąg. Jakiś przedmiot przykuł wyłącznie do siebie jego wejrzenie.
To, czemu się przypatrywał, była to dzwonnica w Cormeray, którą miał przed sobą w głębi równiny. W dzwonnicy tej działo się w rzeczy samej coś nadzwyczajnego.
Kontur dzwonnicy wyraźnie się zarysowywał; widać było wieżę z kopułą ostrosłupową, a pomiędzy wieżą i kopułą klatkę dzwonu, kwadratową, bez ścian, bez daszków, otwartą ze wszystkich czterech stron dla oka, jak zwykle bywają dzwonnice bretońskie.
Owoż klatka ta ukazywała się naprzemian to otwarta, to zamknięta, a w równych przerwach; wysokie jej okno rysowało się raz zupełnie biało, drugi raz zupełnie czarno; raz przeświecało przez nią na wylot niebo, to znów nikło; raz była jasność, raz ciemność, a zamykanie to i otwieranie powtarzało się co sekundę, z miarowością młota, uderzającego w kowadło.
Starzec miał dzwonnicę Cormeray wprost przed sobą, w odległości około dwóch mil francuskich; spojrzał w prawo na dzwonnicę w Baguer-Pican, również sterczącą prosto na horyzoncie; klatka tej dzwonnicy otwierała się i zamykała tak samo, jak dzwonnicy w Cormeray.
Spojrzał w lewo na dzwonnicę w Tanis; klatka dzwonnicy w Tanis otwierała się i zamykała, jak klatka dzwonnicy w Baguer-Pican.
Powiódł kolejno okiem po wszystkich dzwonnicach na widnokręgu; z lewej strony dzwonnice w Courtils, Précey, Crollon i Croix-Avranchin; z prawej dzwonnice w Paz-sur-Cuesnon, Mordrey i w Pas naprzeciwko niego dzwonnica w Pontorson. Klatki wszystkich tych dzwonnic były naprzemian to białe, to czarne.
Co to znaczyło?
Znaczyło to, że wszystkie dzwony były rozkołysane.
Aby tak nagle ukazywać się i znikać, musiały być wściekle targane.
Cóż to więc było? oczywiście dzwoniono na gwałt.
Dzwoniono na gwałt, dzwoniono szalenie, dzwoniono wszędzie we wszystkich dzwonnicach, wszystkich parafiach, we wszystkich wioskach — a on nic nie słyszał.
Pochodziło to z oddalenia, którego dźwięki przebyć nie mogły, i od wiatru morskiego, wiejącego ze strony przeciwnej, który unosił cały ten rozgwar za granicę widnokręgu.