Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga czwarta/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Omyłka.

Tymczasem, w tym samym dniu przed świtem, w ciemnościach niewyraźnych lasu, działy się takie rzeczy na drodze z Javené do Lecousse:
W Bocagè każda droga idzie jarem; szczególniej droga z Javené do Parigné przez Lecousse idzie pośród dwóch spadzistych i wysokich brzegów. Prócz tego jest kręta. Jest to raczej wąwóz niż droga. Wychodzi ona z Vitr éi onego czasu miała zaszczyt trząść karetę pani Sevigné[1]. Z prawej i z lewej strony droga ta jest jakby ogrodzona żywopłotami. Niepodobna znaleźć lepszego miejsca na zasadzkę.
W owym dniu, na godzinę przedtem jak Michalina Fléchard na drugim końcu lasu przybyła do pierwszej wioski, gdzie miała grobowe widzenie wozu eskortowanego przez żandarmów, w gęstych krzakach, na drodze w Javené za mostem na Couesnon krzątali się ludzie niewidzialni. Gałęzie wszystko zakryły. Ludzie ci byli wieśniakami o krótkich kożuszkach, jakie w szóstym wieku nosili królowie bretońscy, a w ośmnastym chłopi. Ci ludzie byli uzbrojeni, jedni w strzelby, drudzy w siekiery. Ci, co mieli siekiery, przygotowali na polance stos z suchych gałęzi i z okrąglaków, pod które dość było tylko podłożyć ogień. Ci, co mieli strzelby, uszykowali się po obu stronach drogi w postawie wyczekującej. Ktoby mógł przejrzeć przez gęste liście, zobaczyłby wszędy palce przyłożone do kurków, a lufy zatknięte w przedziałach, jakie tworzą gałęzie poplątane jedne z drugiemi. Ci ludzie stali na czatach. Wszystkie strzelby zwrócone były na drogę którą rozwidniały brzaski dzienne.
W mroku krzaków rozmawiały ciche głosy.
— Czy jesteś tego pewnym?
— Przynajmniej tak mówią.
— Więc ma tędy przechodzić?
— Mówią, że jest w tych stronach.
— Nie trzeba jej przepuścić.
— Trzeba ją spalić.
— Potośmy tu przyszli z trzech wiosek.
— Tak, ale eskorta?
— Zabijemy eskortę.
— Czy tylko pewno przechodzić ma tą drogą?
— Tak powiadają.
—Więc w takim razie idzie z Vitré?
— Czemużby nie?
— Bo mówiono, że idzie z Fougères.
— Mniejsza o to zkąd idzie, czy z Fougères czy z Vitré, zawsze idzie od dyabła.
— Prawda.
— I trzeba, żeby do niego wróciła.
— Naturalnie.
— Więc do Parigné idzie?
— Zdaje się.
— Nie pójdzie tam.
— Nie.
— Nie, nie, nie pójdzie!
— Baczność!
Wistocie roztropność nakazywała przerwać rozmowę, bo już trochę dniało.
Nagle ludzie ukryci w zasadzce wstrzymali oddech; usłyszano turkot kół i stąpania koni. Wieśniący wyjrzeli przez gałęzie i zobaczyli niewyraźnie w głębokiej drodze długi wóz, eskortę konną i coś na wozie. Zbliżało się to do nich.
— Mamy ich nareszcie! — rzekł chłop, który zdawał się być dowódcą.
— Tak jest — dodał jeden z wysianych na zwiady — jest wóz z eskortą.
— Ilu ludzi w eskorcie?
— Dwunastu.
— Mówiono, że jest dwudziestu.
— Dwunastu, czy dwudziestu, zabijmy wszystkich.
— Zaczekajmy, aż się zbliżą na strzał.
Wkrótce potem na zakręcie drogi ukazały się wóz i eskorta.
— Niech żyje król! — krzyknął dowódca chłopów.
Sto strzałów rozległo się współcześnie.
Gdy dym prochu się rozproszył, eskorta także była rozproszona. Siedmiu jeźdźców padło, pięciu uciekło. Wieśniacy pobiegli do wozu.
— Masz tobie! — zawołał dowódca chłopów — nie gilotyna! To drabina!
Wistocie całym ładunkiem wozu była długa drabina.
Dwa konie ranione, padły; woźnica był zabity, ale nieumyślnie.
— Mniejsza o to — rzekł dowódca — eskortowana drabina jest także podejrzaną. Szło to w stronę Parigné, a więc z pewnością miało służyć dla szturmu do wieży Tourgue.
— Spalmy drabinę — krzyknęli wieśniacy.
I spalili drabinę.
Co do ponurego wozu, na który czekali, szedł on inną drogą i był już o dwie mile dalej w wiosce, gdzie Michalina Fléchard widziała, jak przechodził o wschodzie słońca.





  1. W siedmnastym wieku. Sławna listami, które pisywała do swojej córki i których styl ma niezrównany powab.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.