Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga druga/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Co robi Wilkołak?

Podczas gdy margrabia zajmował się wyłomem i wieżą, Wilkołak zajmował się mostem. Zawieszona zewnątrz pod oknami drugiego piętra drabina ratunkowa już od początku oblężenia zdjęta została z rozkazu margrabiego; Wilkołak umieścił ją w sali bibliotecznej. Tę to zapewne drabinę chciał Gauvain zastąpić inną. Okna w sali pierwszego piętra, zwanej salą straży, osłonięte były potrójną armaturą sztab żelaznych, wpuszczonych w kamienne futra okiennic; zatem ani wejść, ani wyjść nie można było tamtędy.
W oknach biblioteki krat nie było; ale też znajdowały się one bardzo wysoko.
Wilkołak, przybrawszy sobie trzech ludzi, równie jak on zdolnych do wszystkiego i gotowych na wszystko: Hoisnard’a, zwanego Złoty-Konar, i dwóch braci, zwanych Piki Drewniane, wziął krytą latarnię, otworzył drzwi żelazne i rozpatrzył drobiazgowo wszystkie trzy piętra zameczku mostowego. Hoisnard Złoty-Konar, równie jak Wilkołak był nieubłagany, republikanie bowiem zabili mu brata.
Wilkołak przepatrzył starannie piętro wyższe, obfitujące w siano i słomę, i piętro niższe, do którego kazał przynieść kilka szmermeli, i powkładał je do beczek ze smołą; przy tych zaś beczkach ze smołą kazał poukładać pęki suchych gałęzi i zapewnił się o dobrym stanie nasiarkowanego lontu, którego jeden koniec był przy moście, a drugi w wieży. Porozlewał plastrami smołę po podłodze, pod beczkami, pod pękami faszyny i zatopił w jednej z takich kałuż lont nasiarkowany. Z kolei kazał ustawić w sali bibliotecznej, pod którą były beczki ze smołą, a nad którą było siano i słoma, trzy kolebki z trojgiem dzieci, Jasiem, Alankiem i Jurcią, pogrążonemi w śnie głębokim. Żeby nie rozbudzić dzieci, przeniesiono z niemi kolebki jak najostrożniej.
Wieśniacze te kolebki były to raczej koszyki z wiciny, bardzo nizkie, stawiane na ziemi, co pozwala dzieciom wychodzić z nich bez niczyjej pomocy. Przy każdej kolebce kazał Wilkołak postawić miseczkę z zupą i z łyżką drewnianą. Zdjęta z haków drabina ratunkowa leżała na podłodze, pod ścianą; pod przeciwną ścianą kazał ustawić trzy kolebki końcami do siebie. Przypuszczając zaś, że przeciąg powietrza mógłby także być pożyteczny, pootwierał naoścież wszystkie sześć okien w sali bibliotecznej. Noc była letnia, niebo szafirowe. Pomocnikom swym, Pikom Drewnianym, kazał pootwierać także okna w salach niższego i wyższego piętra. Zauważył na fasadzie wschodniej od strony budynku wielki bluszcz stary i zeschły, koloru hubki, pokrywający całą jedną stronę mostu od dołu do góry. Okna trzech pięter wyglądały w nim jak oprawione; pomyślał sobie, że i ten bluszcz nic nie zaszkodzi. Raz jeszcze Wilkołak rzucił okiem na wszystko, po czem wszyscy czterej ludzie opuścili zameczek, a przeszli do głównego budynku. Wilkołak zamknął za sobą na dwa spusty ciężkie drzwi żelazne, bacznie się przypatrywał zamkowi przerażająco ogromnemu, z zadowoleniem kiwnął głową, przyjrzawszy się nasiarkowanemu lontowi, który przechodził otworem pod drzwiami, zrobionym przez Wilkołaka, i jedyną już teraz tworzył komunikacyę między mostem a wieżą. Lont ten wychodził z komnaty okrągłej, ciągnął się pod drzwiami żelaznemi, piął się pod sklepieniem, zstępował po schodach parteru mostowego, biegł wężykowato po schodach kształtu ślimaka, czołgał się po podłodze korytarzem pierwszego piętra do sali prowadzącym i kończył się w smole na pęku suchej faszyny. Wilkołak obliczył, że potrzeba będzie około kwadransa na to, aby ten sznur zatlony wewnątrz wieży, doprowadził ogień do smoły pod biblioteką. Przygotowawszy wszystko i rozpatrzywszy jak należało, odniósł klucz od drzwi margrabiemu, który go do kieszeni swej schował.
Ważnem było pilnowanie wszelkiego między oblegającymi ruchu. Wilkołak stanął na wedecie ze swoją ligawką u pasa, w budce strażniczej, na platformie, na szczycie wieży. Czuwając z oczami zwróconemi to na las, to na płaskowzgórze, miał pod ręką w zagłębieniu, prowadzącem do lukarny swej budki strażniczej, naczynie z prochem i płócienny worek z kalibrowemi kulami, oraz stare dzienniki, które darł i robił naboje.
Wstające słońce oświetliło ośm batalionów w lesie; ludzie ci mieli szable u boku, ładownice na grzbiecie, karabinki z bagnetami i gotowi byli do szturmu. Na płaskowzgórzu stała baterya dział ze skrzyniami, zawierającemi naboje armatnie i puszki z kartaczami. W fortecy było dziewiętnastu ludzi nabijających karabiny, fuzye, sztućce i pistolety, i troje dzieci, uśpionych w trzech kolebkach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.