Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga trzecia/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Właśnie w tej samej chwili Janek, zadowolony z wypadku badań swych nad stonogą, podniósł głowę i rzekł:
— To samica.
Rozśmieszył go śmiech Jurci, a śmiech Janka Alana znów rozśmieszył i utworzyło się małe zgromadzenie, siedzące na ziemi.
Stonoga jednak zniknęła. Skorzystała ze śmiechu Jurci, żeby się schować w szparę w podłodze.
Nadeszły inne wypadki.
Najprzód zaczęły przelatywać jaskółki.
Gniazda swe miały one prawdopodobnie pod okapem dachu. Przelatywały tuż przed oknami, zaniepokojone nieco temi dziećmi, opisując wielkie łuki w powietrzu i wydając właściwe im łagodne odgłosy wiosenne. Spostrzegły to dzieci i zapomniały o stonodze.
Jurcia wskazała paluszkiem na jaskółki i zawołała: — Ptapta!
Połajał ją za to Janek.
— Nie trzeba mówić ptapta, trzeba mówić: ptaszki.
— Tasi — rzekła Jurcia.
I wszyscy troje przyglądali się jaskółkom.
Potem przybyła pszczoła.
Pszczoła to coś niezmiernie do duszy podobnego. Przelatuje z kwiatka na kwiatek, jak dusza z gwiazdy na gwiazdę, i zbiera słodycz, jak dusza zbiera światło.
Ta pszczoła wpadła z wielkim hałasem, głośno brzęcząc i jakby chcąc powiedzieć: Otóż jestem; oglądałam właśnie róże, a teraz przychodzę przypatrzeć się dzieciom. Co wy tu robicie?
Pszczółka to jak gosposia: łaje i śpiewa zarazem:
Dopóki tam pszczółka bawiła, dzieci nie spuszczały jej z oka.
Pszczółka zwiedziła całą bibliotekę, przepatrzyła wszystkie zakąty; latała sobie jakby była we własnym ulu; skrzydlata i melodyjna, zwiedziła wszystkie szafy jedną po drugiej, przyglądając się przez oszklenie tytułom dzieł, jakby była kiedyś duchem.
Ukończywszy swój przegląd, odleciała.
— Poleciała do domu — zauważył Janek.
— To robak — rzekł Alanek.
— Nie, to mucha — odparł Jasio.
— Musia — dodała Jurcia.
Teraz Alanek dostrzegł na ziemi kawałek sznurka z węzłem na jednym końcu; wziął drugi jego koniec za pomocą palca wielkiego i wskazującego, zaczął nim wywijać w powietrzu i patrzył na to młynkowanie sznurka z głęboką uwagą.
Jurcia ze swej strony stała się znów czworonożnem zwierzątkiem i podróżując po podłodze tu i owdzie, odkryła jakiś szanowny wiekiem fotel wypolstrowairy, zjedzony przez robaki i z którego różnemi dziurami wyłaziło włosie. Zatrzymała się przy tym fotelu, rozprzestrzeniła dziury paluszkiem i z zestrzeloną bacznością wyciągała włosy.
Nagle podniosła palec, co miało znaczyć: — Słuchajcie.
Dwaj bracia także obrócili głowy.
Daleki i nieokreślony łoskot rozległ się zewnątrz; prawdopodobnie obóz oblegających wykonywał jakiś ruch strategiczny w lesie. Konie rżały, biły bębny, toczyły się wozy, żelaztwo szczękało, trąby wojskowe brzmiały, nawołując i odpowiadając sobie; zmieszanie rażących uszy odgłosów zlewających się we właściwą sobie harmonię. Dzieci słuchały z wielkiem zajęciem.
— To Bozia tak robi — rzekł Janek.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.