Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga trzecia/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Łoskot ustał.
Janek wciąż był zamyślony.
W jaki sposób rozkładają się pojęcia w takich małych mózgach i składają się znów? Jaki jest tajemniczy powód czynności tych niejasnych pamięci, tak niedawnych jeszcze? W tej główce dziecinnej a zamyślonej zbudziła się jakaś mieszanina pojęć o Bozi, modlitwie, rękach złożonych, z jakiegoś czułego uśmiechu, który się miało kiedyś nad sobą, a niema się go już teraz — i Janek wyszeptał: — Mama.
— Mama — rzekł Alanek.
— Mama — powtórzyła Jurcia.
A potem Janek zaczął skakać, co zobaczywszy Alan, także skakać zaczął. Naśladował on wszystkie ruchy i wszystkie gęsta swego braciszka; mniej już Jurcia. Trzy lata naśladują cztery lata; ale dwadzieścia miesięcy zachowują swoją niezależność.
Jurcia, siedząc ciągle, wypowiadała od czasu do czasu jakie słówko, unikając widocznie frazesów.
Była to myślicielka, mówiła poważnemi sentencyami jednowyrazowemi.
Jednak po niejakim czasie przykład i na nią podziałał, próbowała więc robić to samo, co braciszkowie. I oto trzy pary małych, bosych nożyn zaczęły tańczyć, biegać i chwiać się w kurzawie starej posadzki z dębu wygładzonego, wobec poważnego spojrzenia popiersi marmurowych, na które Jurcia zwracała od czasu do czasu zaniepokojone oko, szepcząc — Lala!
W sposobie wyrażania się Jurci „lala“ oznaczało wszystko, co było do człowieka podobne, a nie były o nim jednak. Dzieciom nie inaczej przedstawia się istota, jak w postaci zjawiska.
Jurcia chwiała się raczej niż chodziła, idąc za braćmi, ale też najchętniej posuwała się a czworakach.
Janek zbliżył się do okna, podniósł głowę, potem nagle ją spuścił i uciekł za mur, rozpoczynający framugę okienną. Spostrzegł kogoś, kto patrzył na niego. Był to żołnierz, jeden z tych, co obozowali na płaskowzgórzu, który, korzystając z zawieszenia broni, a może i przekraczając je trochę, odważył się przyjść aż na brzeg parowu, zkąd można było zapuścić wzrok do wnętrza biblioteki. Alan widząc, że Janek się chowa, przytulił się także do niego, a Jurcia schowała się za nimi. Pozostali tak w milczeniu, nieruchomi, a Jurcia położyła paluszek na usta. Po kilku chwilach ośmielił się Janek i wysunął głowę ku oknu, żołnierz stał tam jeszcze. Cofnął więc Janek głowę coprędzej i wszyscy troje stali, nie śmiejąc ust otworzyć. Trwało to dosyć długo. Znudziła się nakoniec Jurcia tym strachem i ośmieliła się wyjrzeć, żołnierza już nie było. Zaczęli więc znów biegać i bawić się.
Chociaż Alanek podziwiał i naśladował Janka, miał jednak i coś oryginalnego w sobie: udawało mu się robić odkrycia. Braciszek i siostrzyczka zobaczyli, jak zaczął nagle galopować zapamiętale, ciągnąc za sobą mały wózek, który gdzieś tam wynalazł.
Powozik ten dla lalki był tam oddawna, pokryty kurzem, zapomniany, w towarzystwie ksiąg genialnych i popiersi mędrców. Może to była jedna z zabawek, któremi się zajmował Gauvain, gdy dzieckiem był jeszcze.

Ąlanek użył sznurka za bacik i bardzo był pyszny, trzaskając z niego. Takimi są wynalazcy. Kiedy się komu nie uda odkryć Ameryki, to odkryje wózek; zawsze się tak dzieje.
Trzeba było jednak dopuścić innych do współudziału. Janek chciał się zaprządz do wózka, a Jurcia chciała w siąść do niego.
Usiłowała się w nim usadowić. Janek został koniem, Alan — stangretem. Ale stangret nie umiał dobrze radzić, więc go musiał koń uczyć.
Janek krzyczał do Alanka:
— Mów: Wio!
— Wio! — powtórzył Alanek.
Wywrócił się powóz. Jurcia wyleciała. Takie aniołki krzyczą: Jurcia zaczęła wrzeszczeć.
Potem zbierało się jej jakby na płacz.
— Nie trzeba płakać — mówił Janek — ty już duża.
— Duzia — rzekła Jurcia.
I oto wielkość jej pocieszyła ją w jej upadku.
Gzyms pod oknami był bardzo szeroki; nazbierało się na nim dużo kurzu, zrywającego się z płaskowzgórza porosłego krzakami; deszcze zrobiły ziemię z tego kurzu, wiatr ponanosił tam nasion i jedno nasionko jerzyny uznało za właściwe osiąść na tej odrobinie ziemi. Krzak ten z gatunku jerzyn trwałych, dzięki porze sierpniowej, był pokryty zupełnie jagodami, z któremi jedna gałązka wchodziła oknem do sali i zwisła aż do podłogi.
Po odkryciu sznurka, po odkryciu wózka, odkrył Alanek tę jerzynę. Przybliżył się do niej.
Uszczknął jedną jagodę i zjadł.
— Chcę jeść — rzekł Janek.
I Jurcia także podsunęła się tam żwawo na rękach i kolanach.
Jak się zabrali we troje do tej gałązki jerzynowej, tak obrali ją ze wszystkich jagód i pozjadali je. Napili się niemi i pomorusali. Trzy małe serafinki, pomalowane purpurą jerzyny, wyglądały jak troje faunów. Gniewałoby to Dante’a, ale zachwyciłoby Wergiliusza. Śmiałby się do rozpuku.
Czasem jerzyna kłóła im palce. Było to naturalne.
Jurcia wyciągnęła do Janka swój paluszek, na którym perliła się kropelka krwi, i pokazując jerzynę, rzekła: — Kuku.
Alanek ukłół się także, popatrzył na jerzynę z nieufnością i rzekł:
— To robak.
— Nie — odparł Janek — to kijek.
— Kijek taki zły — rzekł Alan.
I teraz znów Jurcia miała ochotę płakać, ale zaczęła się śmiać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.