[153]ROTMISTRZ JACEK CHOLEWA.
I.
Na Starem Mieście, koło Pijarów,
Gdzie hymny Bogu lud wierny śpiewa,
Mieszka inwalid z pod trzech sztandarów:
Ułański rotmistrz, Jacek Cholewa.
Jacek Cholewa, rotmistrz ułański,
Dziad, co na ciele blizn ma z dwadzieście,
Wiódł po obozach żywot cygański,
A dziś rej wodzi na Starem Mieście.
Miejski matuzal, miejskie pacholę
Na wylot znają Cholewę Jacka:
Wąs zawiesisty, krycha na czole,
Mina wesoła i zawadjacka.
On na balikach tańczy najszczerzéj,
On w starej Farze najgłośniej śpiewa —
Gdzie od dzisiejszej odstał młodzieży
Ułański rotmistrz, Jacek Cholewa!
[154]II.
Gdzie błysła buntu zorza wspaniała,
Gdzie zrywał naród łańcuch tyrański,
Tam się za wolność krew polska lała
I był tam Jacek, rotmistrz ułański.
Jak tylu innych, co w turmach giną,
Lub na żer wiatrom dali swe prochy,
Bił się za Polskę, za swą jedyną!
Bił się za Węgry! bił się za Włochy!
Wiodła Cholewę swobody nuta,
Taka czarowna, taka junacka!
Walczył z Chłopickim, słuchał Kossuta —
I Garibaldi znał pana Jacka!
O, warto w boju nałożyć głową,
By reszta braci wskrzesła szczęśliwa!
Wolność! o, złote, potężne słowo!
Wolność! Niech żyje! Eljen! Evviva!
III.
Na Starem Mieście, koło Pijarów,
Po nabożeństwie w świątyni Pańskiéj
Zbiera kamratów z pod trzech sztandarów
Jacek Cholewa, rotmistrz ułański.
Ze starych źrenic skrzy zapał szczery,
Z ust mknie, jak piorun, za słowem słowo —
Gwarzą ułany i grenadjery
W świętą rocznicę listopadową!
[155]
Rzucanych losem na obce brzegi,
Niesionych burzą, jak liście z drzewa,
Znałyż ich, znały sybirskie śniegi,
Konstantynopol, Paryż, Genewa!
Tam wzrok wygnańców rwał się do góry,
Zali z ojczyzny nie lecą gońce:
Zerwał kajdany ptak białopióry
I ponad Polską błysnęło słońce!
IV.
Zawsze pan Jacek był kawalerem:
Żona? dzieciaki? djabli to po tem!
Dobrze mu było z siwym ogierem,
Z szablą ułańską, z białym namiotem!
Dumne Węgierki, ogniste Włoszki
Rotmistrz Cholewa badał ciekawie:
Tu kochał troszki i tutaj troszki,
Ale naprawdę — to raz: w Warszawie!
Anielskież serce biło w jej łonie!
Cudnaż to była mieszczańska dziewa!
Tak, jak przed świętą w złotej koronie
Korzył się przed nią rotmistrz Cholewa.
Z rozciętem pletnią kozacką czołem
W sybirskich śniegach w grób ją złożono —
I jest dziś w górze białym aniołem,
Co się za Polskę modli skrwawioną!
[156]V.
Pan Jacek mówi: „Krew, cośmy leli,
Nie jest straconą, ni zmarnowaną;
Z niej się narodzą pułki mścicieli
Na odkupienia jutrznię różaną!
My zmrok gasili swą krwią czerwoną,
Myśmy dla obcych budzili słońce —
Ockną się ludy i wstydem spłoną,
Że w więzach giną ich praw obrońce!
Ale, gdy z grobu ma powstać Ona,
Wprzód własne winy zmazać nam trzeba,
I zapomnianych objąć w ramiona
I dać im światła! i dać im chleba!
Wyszlachetnieni w latach ofiary
My się nad życia wznieśmy zawiłość —
I niech się złocą polskie sztandary
Godłem Chrystusa: Równość i Miłość!
VI.
Na Starem Mieście, koło Pijarów,
Gdzie hymny Bogu lud wierny śpiewa,
Siedzi inwalid z pod trzech sztandarów,
Ułański rotmistrz, Jacek Cholewa.
Gaśnie krąg słońca bladszy a bladszy,
(A kiedyż własny świt nasz obaczym?)
Na Stare Miasto Bóg z nieba patrzy
I błogosławi sercom prostaczym.
[157]
W okienkach Jacka światło migota,
Uliczna gwara mrze i omdlewa,
Ułański rotmistrz wąs siwy mota
I ulubioną piosenkę śpiewa.
Po biednych stancjach słuchają dzieci
Rycerskich gawęd bywałych ludzi,
A cudna piosnka płynie a leci
I w polskich sercach otuchę budzi:
„Jeszcze Polska nie zginęła,
Kiedy my żyjemy,
Co nam obca przemoc wzięła,
Szablą odbijemy!...”