[257]
Chayyam, czemu zawodzisz i jęczysz żałośnie
Przeto, że grzechy małe popełniasz i wielkie?
Kto nie grzeszył, nie pozna nigdy łaski Boga,
Bowiem grzechy nam tylko przebaczyć On może.
Litość miej nad mem sercem skalanem, o Boże,
Litość miej nad tą piersią pełną trosk i bólu:
Przebacz nogom, co same spieszą do winiarni,
Przebacz ręce, że chwyta kielich pełny trunku.
Jak jestem — Wola twoja stworzyła mię wolnym —
Niemal sto lat — o Panie — stoisz przy mnie ciągle —
Po stu latach jednakże chciałbym się dowiedzieć,
Co w istocie mocniejsze: czyli grzech czy łaska.
Nim jeszcze nowy księżyc zabłysnął na niebie.
Znalazłem się w ostatnią dobę Ramazanu
Sam jeden — w magazynie starego garncarza,
Gdzie na ścianach wisiały rozmaite garnki.
I rzecz niewiarygodna — u glinianych garnków,
Jedne milczą, zaś inne gadają wyraźnie
Nareszcie jeden garnek krzyknął niecierpliwie:
Czem jest garncarz? czem garnek? kto na to odpowie?
Jeden mówi: Zaiste — nie napróżno Stwórca
Z gliny ciemnej mą istność wydobył na światło,
Chociażby nawet formę i byt mi nadawszy,
Miał mię znów kiedyś rozbić na proch i czerepy.
[258]
Drugi zasię w milczącej ozwie się przestrzeni —
Dziecko jedynie własny garnek swój potłucze!
Czyliż na nowo rozbić ma na drobne szczęty
Ten, który nas w miłosnem stworzył upojeniu?
Potem długie milczenie. I naraz z goryczą
Jakiś wykoślawiony rzecze garnek stary:
Wy mną gardzicie przeto, żem brzydki i krzywy —
Czy garncarzowi ręka drżała, gdy mnie tworzył?
Inny zaś ciężko wzdycha przy swem każdem słowie:
Od długiego pragnienia moja pierś wyschnięta —
Ale mógłbym zaiste znowu dojść do mocy,
Gdyby mnie napełniono sokiem winogradu.
Ach, że to wiosna już omdlewa i zamiera —
Młodość — słodka miłości krynica — zasycha —
Słowik co śród gałęzi śpiewał w czarach nocy —
Kto wie, skąd tu przyleciał — i dokąd odlata..
Sądziłem niegdyś, że w godzin niewiele
Wszystkie rozwiążę zagadnienia świata —
Gdy jednak życie swoje badam całe:
Uważ — minęło — i nic nie znalazłem!
Ten co stworzył Chayyama — nie pytał go wcale
O cierpienia — sam stoję na ziemi zdumiony —
I sam rozwiązać muszę, nie pojmując sprawy,
Po com tu zstąpił — czemu trwam — i znów precz idę?
(A. Lange).
[260]
Bolesny urodzenia mojego był świt —
Życiu dałeś na miano: głód — i noc — i zgrzyt!
Dzisiaj z buntem odchodzę. Powiedz że mi raz,
Jaki cel miał początek mój, koniec i byt?
Zagadki życia dróg nie zgadnę ja ni ty.
Tym, co by przejść je mógł nie będę ja ni ty.
Darmoby każdy rad za opon przejrzeć mgły —
Nim je odwieje Bóg, przeminę ja i ty.
O, gdybym był miał wolę o całe życie wstecz,
Byłbym się nigdy nie dał uczynić jako rzecz!
Nigdybym się nie rodził — i nigdy nie był żył —
I nigdy z tego świata nie musiał odejść precz.
W mroku brodzące rzesze myślicieli
I ci, co w światłach wielkich cnót gorzeli:
Wszyscy prawili światu jednę baśń.
Aż jako inni twardym snem posnęli.
Cóż mi ze wszystkiej udręki żywota? — Nic.
Com z pod wysiłków mych wydobył młota? — Nic.
Cóż warte mi, żem świecił, gdy dotleję?
Cóż wart Dżemszida dzban, gdy się zdruzgota? Nic.
[261]
Od wiary do zwątpienia tylko jeden krok.
Od prawdy do obłudy — tylko jeden krok.
Kieruj tedy swe kroki uciechy ścieżyną —
Wszakci żywot nasz cały — jeden spieszny krok.
Że też najbardziej chamski duch źre nieraz chleb
Z najbielszej mąki, skarby miewa lada kiep —
A taki eunuch patrzy sobie bez przeszkody
W oczy turczynki, coby ci zmroczyły łeb!
Niech kto idzie i tak niech z prorokiem poczyna.
Omar się kłania, ciekaw jaka w tem przyczyna,
Że mu kwaśnego mleka nie bronisz, a zato
Odmawiać miałby sobie słodkiej kropli wina?
Zasię prorok te słowa prześle do Omara:
Głupi, kto się rozsądniej zapytać nie stara.
Wszakże mędrca nie tyczy mój zakaz. Jedynie
Durniowi od winiarni po wiek wieków wara.
Wino jest wrogiem wiary, sumienia i Boga.
Wojna winu i zemsta! Zemsta sercu droga.
Jam wierny, przeto piję w imię boskie wino.
Wszakże wolno i godnie pić krew swego wroga.
Szył Omar namiot wiedzy dzień i noc jak wiecie.
Niedługo złość potwarców z kurzem go rozmiecie,
A gdy pod sierpem doli nić zetlała pryśnie —
Śmierć go kupi za bezcen na życia tandecie.
O namietniku![2] ciało twe także namiotem,
W którym Duch-Sułtan krótkim popasa przelotem —
Gdy odejdzie, wnet pachoł zjawia się ponury
I zwija namiot z płócien upiornym łopotem.
(M. Wolska i M. Pawlikowski).