Rycerze mroku/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rycerze mroku |
Podtytuł | Powieść sensacyjna |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Popularnej |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia „Siła” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zgodnie z przewidywaniami detektywa obudził się Welski nazajutrz z silnym bólem głowy, ogłupiały nieco i długo zbierał myśli w pewien porządek, zanim uświadomił sobie i przypomniał wszystkie szczegóły wczorajszej przygody. Pomijając nawet, oszołomienie spowodowane ciosem, otrzymanym w czasie zdradzieckiej napaści, rewelacje Dena o wrogach, testamencie, jakiejś dokoła jego osoby toczącej się walce i tak mogły w głowie pomięszać nie mało. Gdy wczoraj powrócił — Balas aż jęknął ze zdumienia i jął się gorliwie krzątać. Zapomniał widocznie na chwilę i o swej do towarzysza urazie a może poczytywał, że to co go spotkało jest słuszną karą losów i sprawiedliwie, ten cios na głowę Welskiego spada, choć nie z jego ręki pochodził. Lecz trudno było tak pozostawić gościa. Kładł kompresy na głowę, wspólnie z małżonką ułożył do łóżka — a po swojemu wytłomaczył napad, twierdząc, iż to spowodowała go zazdrość o Mańkę. Zły był nawet na „Felka Malowanego”, co śmiał tak bezczelnie się rzucać na pupila, pod jego znajdującego się opieką i raz po raz pocieszał:
— Już ja jemu, cholerze, odpłace... wincej takich śtuk nie wyrychtuje!
Mimo tych jednak pozornych dowodów troskliwości, nie dowierzał już Welskiemu, doszedł do przekonania, że do „obrozumienia nie przyńdzie“ — i sam nie wiedział, co dalej z nim począć.
Welski nie ponawiał wczorajszej rozmowy, bo nie miał powodu jej ponawiać. Choć łudził się, co do przyjacielskich intencyj swego gospodarza i sądził nadal, że ten nie odmówiłby mu swego poparcia — nie domyślając się, jaka to burza gniewu o mało nie rozpętała się nad jego głową i co naprawdę Wawrzon myślał o nim — lecz obecnie, nie miał potrzeby zwracania się do niego o pomoc. Za parę godzin miał odwiedzić detektywa... Wprawdzie jeszcze nie rozumiał, jaki to na jego korzyść uczyniono zapis — ale był pewien, że nie pozostawi go Den w tem dwuznacznem środowisku i rękę poda do nowego życia. W takich warunkach przyjmowanie pożyczki od Balasa, przyjmowanie pieniędzy, pochodzących z mętnego źródła, stawało się zbytecznem — i zamierzał on, unikając wszelkiej rozmowy, wprost opuścić Wawrzona, zawiadamiając go, jeno później, o tem listownie.
Leżał, snując te weselsze zamiary na przyszłość a spojrzawszy na ścienny zegar — stwierdził, że jest dziesiąta rano. Za godzinę mógł udać się do Dena. Mimo dotkliwego, bólu, już miał unieść głowę od poduszki i począć się ubierać — gdy rozległ się stuk do wejściowych drzwi, a z za nich się ozwał wesoły kobiecy głos:
— To ja! otwórzcie!
Poznał ją wnet — w odwiedziny przybywała Mary. Przymknął oczy, udał, że głęboko zasnął, nie pragnąc się wdawać w rozmowę i sądząc, że ten jego pozorny sen, skróci jej bytność, bo wszak przy niej nie mógł się ubierać.
Wpadła z wielkim impetem do pokoju, znać było, że jest w znakomitym humorze i przynosi wieści niezwykłe.
— Wawrzon — wołała niemal od progu — klasa, że cię zastaję! Zaraz zacznę opowiadać, tylko dawaj papierosa! Ale, co to?
Wskazała na otomanę, na której leżał Welski z obwiązaną głową, odwrócony do ściany i rzekłbyś pogrążony w śnie głębokim.
— Co mu się stało?
— Ano, śpi! odparł Balas z flegmą.
— Widzę, że śpi. Ale czemu ten bandaż, czy go kto zranił?
Wawrzon jął wyjaśniać:
— Trochę go pocharatał ten pentak.. no Felek... i ja se kombinuje, bez ciebie, bez zazdrość... Ale nic jemu nie bendzie... mały melon na łbie, rozlizie sie migiem... Swój, toby już gorzałę pił i tańcował, a taki jenteligent, to zara umiera....
— Przezemnie? — zawołała żywo — przezemnie, powiadasz, czepia go się ten łobuziak? Możliwe! Słuchaj Wawrzon, musisz z tem raz koniec zrobić!
— To sie wi!
Podeszła blizko do kanapy, pochyliła się nad leżącym i patrzyła nań z jakiemś serdecznem oddaniem.
— Biedactwo! — szepnęła cicho.
— Ty sie nad nim tak nie lituj — szorstko oświadczył Balas, który obserwował tą całą scenę — fałszywy on pies, a na ciebie... gadać po prawdzie... to kicha!..
Dziewczyna drgnęła, jakby ją kto niebacznie udrasnął głęboko. Wyprostowała się i podeszła do Balasa.
— Nie rozumiem? Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to zaraz mów, tylko ciszej, bo go obudzisz!
Skinął głową, nachylił się i począł powtarzać treść wczorajszej rozmowy. Jakiś ogrom bolesnego rozczarowania przemknął w wyrazistych oczach dziewczyny, który wnet się zmienił błyskiem gniewu.
— To tak!.. Pragnie wyjechać...
Opamiętała się jednak wnet i znowu w nią wstąpiła otucha. A może z nią właśnie pragnie opuścić Warszawę, może nie mówił o tem Balasowi, nie chcąc, aby ten był wtajemniczony w ich zamiary? Trzeba raz jeszcze rozmówić się z nim szczerze, wszak i wtedy nie dał stanowczej odpowiedzi.
Usiadła, zapaliła papierosa i zaciągnąwszy się parokrotnie dymem, rzekła pozornie spokojnie.
— A czort go bierz! Nie jeden na świecie! Ale słuchaj Wawrek, ja w ważniejszej sprawie przychodzę! — Skinęła ręką, aby się zbliżył, a gdy zajął tuż koło niej miejsce, jęła przyciszonym głosem wykładać.
Mówiła mu o swojej wczorajszej wizycie u Bilukiewicza, opowiadała, jak jej się udało upić kasjera i wyciągnąć z niego wszystkie potrzebne wiadomości, jak, sam nie wiedząc kiedy, wygadał się jej i o trzystu tysiącach i o rozkładzie fabrycznego lokalu i o haśle, na które była zamkniętą kasa, wreszcie nadmieniła, że do stracenia niema ani chwili, bo dziś jest środa, a włamania należy dokonać z piątku na sobotę w nocy, a więc pojutrze.
— Morowa dziewucha! — zawołał, z radości klasnąwszy w dłonie Balas — a to ci morowa! Jak rany, strajlowała starego drania... A nie napuszczasz ty na wodę? — dodał, jakby tknięty wątpliwościami, z powodu aż zbytnio dokładnego „wywiadu“.
— Dla czego miałabym blagować? Wszystko ci powtórzyłam wiernie, nic nie dodając! Wszak już powiedziałam, że Bilukiewicz był pijany!
Welski nie spał. Z początku jednak, nie wiele zwracał uwagi na rozmowę, raz, że była prowadzoną szeptem, po drugie, że zamierzając lada chwila opuścić Balasa nie chciał nic wiedzieć o jego kombinacjach, by później nie stanąć przed ciężkiem zagadnieniem, czy go zdradzić i w ten sposób zapobiec jakiej złodziejskiej wyprawie, czy też milczeć i stać się mimowolnym uczestnikiem przestępstwa. Leżał, myśląc zgoła o czem innem i liczył sekundy niemal, rychło li zakończy się narada i będzie on mógł się ubrać i pospieszyć do Dena.
Lecz w miarę, jak pod wpływem śmiałego planu i nadzieji bogatego łupu ożywiała się rozmowa Balasa z Mary i padło w niej parękroć nazwisko Bilukiewicza, drgnął i nadstawił ucha. Jeśli jeszcze mu się zdawało, iż się przesłyszał — to ostatni głośno rzucony wykrzyknik przez Mary, nie mógł nasuwać żadnych nadal wątpliwości. Najwyraźniej mówili o kasjerze.
— Może i lepiej — prawiła teraz, wskazując w kierunku Welskiego — że nie wie! Oni go dobrze znają, rozmawiali o nim!
— O nim?
— Najwyraźniej, o jakimś testamencie!
Welski mało nie podskoczył na swem posłaniu, z trudem zachowując nadal spokój. W głowie błysnęła mu nagle myśl, aby udać, iż tylko co się obudził, wmięszać się do rozmowy i wyciągnąć od dziewczyny, co to mógł mówić Bilukiewicz o nim i o testamencie. Jednocześnie sądził, że nie ryzykuje wiele, bo w razie, jeśli on teraz się dowie o jakiej „wyprawie”, Den, posłyszawszy od niego tą wiadomość, rychło jej potrafi zapobiec. Jęknął tedy, niby z bólu, przeciągnął się i ziewnął.
— Nie spisz! — zagadnął go Balas.
— Obudziłem się przed chwilą — skłamał, myśląc, iż chytrze bardzo kłamie — słyszałem, żeście rozmawiali o jakimś Bilukiewiczu?
— A słyszałeś? — powtórzył Wawrzon, z podejrzliwym błyskiem w oczach.
— Tak, znałem kasjera podobnego nazwiska i właśnie chciałem się zapytać...
— Nic dziwnego, że znał — zawołała dziewczyna porywczo — toć oni zdaje się wyrządzili mu dużą krzywdę i go się boją.. Mają jakiś testament, schowany jest u Bilukiewicza w kasie, tej...
Ostre spojrzenie Balasa przerwało jej dalszy ciąg zdania. Spojrzał na nią tak groźnie, że zamilkła, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
Bo jeśli teraz skłamała, to nie na szkodę Warzona i nie mógł się on tego domyślić. Skłamała, iż testament złożony jest w kasie, aby tembardziej do wyprawy zachęcić Welskiego, sprytem kobiecym wyczuwając, iż to go z całej wyprawy najwięcej obchodzi. Jeśli zaś wraz z niemi pójść się zdecyduje, pomijając część łupu, która i na niego przypadnie, więc powiększy wspólny majątek, będą związani wspólnem przestępstwem — silną nicią, nie dającą się tak łatwo rozerwać. Lecz, czemuż tak na nią spojrzał Wawrzon? — czyżby sobie nie życzył udziału Welskiego w wyprawie?
Na Welskiego tymczasem, który nie zaobserwował tych manewrów i groźnie rzuconego spojrzenia, słowa dziewczyny wywarły zamierzony skutek. Tak go zaciekawił szczegół o zdeponowanym w kasie testamencie, że nawet postanowił udać, iż zgadza się przyjąć udział, w wyprawie byle za wszelką cenę, uzyskać upragnioną wiadomość.
— Tak, tak — zawołał, nawiązując do ostatnich słów Mary — to moi wrogowie, wiem o tem... Ale w jakiej kasie jest ten testament?
— Takiś ciekawy? — mruknął Balas.
— Oczywiście?
— A co?... możebyś i ty, derechtor, z nami poszedł?
— Dlaczego nie! Muszę tylko wiedzieć dokąd?
Balas zaczął się cicho śmiać.
— Widzieliśta frajera, jak sie wycwanił? Pójść, może i pundziesz... ale dokąd.. to się dopiro tamuj dowisz...
Welski zamilkł, zły na siebie. Zły był, że wdał się niepotrzebnie w rozmowę, wzbudzając tylko podejrzenie Wawrzona, bo widać było najwyraźniej, że ten go o coś podejrzewa.
Zresztą, sam to nawet zaakcentował, rzucając po chwili.
— Nie bądź za mądry dla mnie, bracie!
Mary zmięszana milczała, nie chcąc narazić się, jaką niepowołaną uwagą, na gniew Balasa. Znając go dobrze, wiedziała, iż jest on gniewu blizki a w takich chwilach bywał straszny. Welski tymczasem, się zastanawiał czy warto się tłómaczyć i wypytywać dalej, lecz doszedł do wniosku — również nieco poznawszy Balasa, że więcej nic się nie dowie — jeno większe może wzbudzić podejrzenia, zaś na usprawiedliwianie się był zbyt dumny. Niezadługo da do rozwiązania detektywowi tą zagadkę.
— Chciałbym wstać — począł, przechodząc na inny temat — będę musiał wyjść!
— Wyjść? — drwiąco zapytał Balas — a dokąd to derechtor sie taska?
— Mam pewną sprawę... może otrzymam pracę — skłamał, nie chcąc go wtajemniczać w odwiedziny u Dena.
— Patrzajcie go! Na wyprawę idzie a roboty szuka? Kiwasz coś, bracie!
— Ja kręcę?
Długo tłumiony gniew Wawrzona wybuchł obecnie i wyrzucił on wszystko, co oddawna miał na sercu.
— Cholera, psia jego mać! Tak on spał, jak i ja spałem! A dobrze słuchów nastawiał! Już ja cie mam na oku! Słyszy, że o jego znajomych rozmowa i jakiś jego tam u nich jenteres, to w dyrdy leci, żeby zakapować...
— Ależ...
— Stul pysk, pókim dobry!
Przeszedł się parę razy po pokoju, wreszcie przystanął przed Welskim, który uczynił ruch, jak gdyby chciał się podnieść ze swego posłania.
— Ostań sie leżeć, derechtor — rzekł ciszej, lecz tonem groźnym — bo na nijakie pentanie, to mojej zgody nima... I se pamiętaj, że do kuńca „roboty”, to ja cie, jak pragnę wolności... od siebie nie puszcze!
Welski scierpł z przerażenia, nie przewidział bowiem podobnego zakończenia rozmowy. Pojmował, że tłomaczyć się, uspokajać obecnie Balasa, oznaczałoby to samo, co chcieć ułagodzić rozjuszonego byka. Wolał milczeć i spróbować szczęścia później, choć przeklinał samego siebie i myślał z rozpaczą, że przez własną lekkomyślność i niewczesną ciekawość, nie może, jak było umówionem natychmiast stawić się u detektywa.. Pocieszał się tem jednak, że wszak zaznaczył detektyw, iż oczekiwać go będzie również popołudniu. Lecz jeśli Balas spełni swą groźbę i go wogóle nie zechce z domu wypuścić? Czy też się udobrucha? Te to myśli dręczyły go tem dotkliwej, iż z winy własnej wpadł w pułapkę.
Również i Mary milczała. Rozumiała, że stale wielce ostrożny Balas, podejrzewa obecnie Welskiego, iż ten — za cenę sprzedania ich — pragnie odzyskać ów testament, o którym jeno słyszała przelotnie. Choć wiele słów cisnęło jej się na usta i bardzo pragnęła szczerze rozmówić się z tym, z którym zamierzyła złączyć swe życie — czuła, że moment jest źle wybrany, że nawet gdyby chciała przekonywać o jego niewinności — raczej zaszkodzi, niźli pomoże i wywoła tylko nową falę gniewu Wawrzona.
Wypaliwszy więc, w milczeniu parę papierosów, a ukradkiem rzucając spojrzenia na Welskiego, który znów leżał twarzą zwrócony do ściany i niby to drzemał — cicho, bez pożegnania, opuściła mieszkanko.