[114]XLI
RYMOTWÓRSTWO
SATYRA II
Iakisz[!] to zawrót, szał namiętność wsciekła,
Iakby z samego wyrzucone piekła,
Opadły nagle nasze społeczeństwa,
Szaleństwo gorsze nad wszystkie szaleństwa:
Chęć rymowania gwałtem i koniecznie, 5
Mimo rozsądku i zdatności sprzecznie. —
Każdy ma Lutnię, każdy iuż w tym czasie
Jak po swéy niwie chodzi po Parnasie;[1]
W każdego Muza boski ogień wléwa,
Nikt iuż niegada ale każdy spiéwa! 10
Każdy Poeta, szuka ztąd zalety,
Pisze a pisze — ale iak? — Niestety! —
U niego, zgłosek policzenie sztuką,
Rym poezyią, styl próżną nauką,
Niedba o przedmiot, niemyśli o zwrocie, 15
Byle swe wiérsze rachował na krocie
Ztądto w Poetów Polska tak zamożna,
Że Gazet prozą iuż czytać niemożna,
A późniéy może i Woźny z rozkazem
Będzie przyieżdżał wychudłym Pegazem — 20
Rządzce, Studenty, Wodze i Prałaty,
Wszystko się drapie na grzbiecik skrzydlaty,
Ledwie ten zleci, iużci tamten wsiada,
Chwieie się, trzęsie i iak piérwszy spada;
Ten go dosiadłszy tém sczęściem zuchwały 25
Myśli że doszedł niesmiertelnéy chwały;
Szarpie i pędzi lecz w nierownym locie,
Kryie się w chmurach lub bryzga się w błocie,
[115]
A gdy kark zbiia, dopiéro tym razem,
Oznaymia Swiatu że latał Pegazem — 30
Tamten przeciwnie kwiecistemi slady
Iak zacznie kręcić między gaie, sady,
Strumyki, Chatki, nisko zawsze nisko,
Aż koniec końców wtłoczy się w Bagnisko. —
Przestrogi, rozum, i dobre przykłady 35
Niczém dla wsciekłéy pisarczéy gromady.
Ten dzierżąc Kliio, ciągnąc Melpomenę,
Z piérwszą się potknął, z drugą zaległ scenę;
Z dawna obciążon uprzedzenia darem,
Gnie stare barki pod sławy ciężarem; 40
Niechce się wstrzymać w niesczęsnym zapale,
I drzymiąc ciągle, niezważaiąc wcale
Że mu się Bardon przemienił na Dudy,
Iiescze Sarmackie chce zachwycać Ludy —
Tamten okradłszy znane Jeniiusze 45
Stoletnie Niemcy przebiéra w kontusze —
Ci zaś po obcych Parnasach tułacze,
Dzieł naysczytniéyszych poziome tłumacze,
Owoc lat wielu opłacony trudem,
Polsczą w dniach kilku, iakby wiesczym cudem; 50
A widząc szybkość w nasladowczym tworze,
Strach by im kiedyś niebrakło na wzorze —
Zyskuią wprawdzie na liczbie na czasie,
Lecz w ich przelaniu, w tym ciągłym zapasie
Gdzie rym ze sensem, sens z myślą się spiéra, 55
Któż poznać może Rasyna, Szyllera?
Iak Dąb wyniosły, kiedy zbroyne ramie
Z pięknych gałęzi konar mu obłamie,
Przeszłą postawę świadczy tylko wzrostem —
Iak mech nieczysty pełzącym porostem, 60
Gdy twór obeymie sztuki Praxytela,
Kształty i gładkość i powab zasciela;
[116]
Tak piękne Dzieło wyszło z ich oprawy,
Iednym tytułem broni swoiéy sławy;
Tak pod ich piora obfitym wylewem, 65
Staie się prozą co zrodzone spiéwem,
Nikną uięte w skład twardy lub słaby
I piękność myśli i zwrotów powaby —
Niewspomnę Wiesczow obmoczonych potem,
Co w dzień i w nocy iak dwuręcznym młotem, 70
Kuią do Gazet Ody i Kantaty,
Szkoda i czasu i papiéru straty —
Niesczęsni! których zmysł nadwerężony
Z polskich wawrzynów zapragnął korony;
Prożno wzywacie wszelkich Władz opieki, 75
By się przemycić w oddalone wieki,
Wszystkich wytrącić niewystarczy Sława,
Ach i dla Wnuków coż za praca krwawa
Coż za katusze na studenckie głowy
Tylu spamiętać z téy wieku połowy — 80
Niech iak chce, herby, tytuły, przezwiska,
Sznayder po trzykroć na księgach wyciska,
Tam tylko wasze żyć będą Imiona,
Gdzie szpara skryta, lub szyba zlepiona. —
Cóż trzeba wnosić z tego stanu rzeczy, 85
Ktoż nam w téy porze szaleństwa zaprzeczy,
Gdy każdy Młodzik niechcąc tracić czasu,
Prosto ze Szkoły pędzi do Parnasu;
Kiedy płód ieden zachwyconéy Duszy,
Wciska pod prasę dziesiątek arkuszy; 90
Kiedy targuiąc Połgłowków mozoły,
Tytuł i liczbę opłacaią Psczoły;
Słowem zerwane w Rymotworstwie tamy,
Na dwóch Poetów sto Rymarzy mamy —
Ach ochłodniymy koledzy w zapale, 95
I piszmy lepiéy, lub niepiszmy wcale;
[117]
Gdy wiesczéy duszy Nieba nam niedały,
Milczmy dla Polski i dla swoiéy chwały,
Ja także z winnych, piérwszy przykład daię,
Tłukę kałamarz i pisać przestaię — 100
|