[191]
La mort fauchait: la ville en deuil était déserte...
Rzężenie śmiertelne.
Śmierć kosiła: w żałobie miasto pustką stało.
Błądziłem; wtem, przez okno otwarte, na całą
Ulicę, wielkie, ciężkie rozbrzmiało westchnienie.
Zmąciło ciszę nocy, powiało przez cienie
I zwolna gdzieś tani, w grozie ciemności, zanikło...
Ksiądz wszedł, mrucząc modlitwę przy konaniu zwykłą;
Rzężenie się wznowiło, suche, urywane,
Nakształt łkań, że śmierć zwleka ostatnią już ranę,
A ból jego w milczenie spływał nocy chmurne,
Jak łzy wody ściekają w granitową urnę
Uciekłem, ale odtąd wciąż je, wciąż je słyszę.
Ono w głosie mych kroków mąci ulic ciszę,
Ono brzmi w suchy m liści trąconych szeleście,
W każdem tchnieniu ust moich, w każdym moim geście,
Zawsze i wszędzie ono, goni mię i nęka!
Dla marzycieli nudy, życie — cóż za męka!
Lecz kiedy śmierć się zbliża, jakiż żywot miły!
Myślę o pocałunkach, co nas tak poiły,
O wonnem twojem łonie, zmysłów omdlałościach,
O letnich zmrokach, rannychO rannych, przedświtowych pieszczotach, radościach,
[192]
O długim śnie miłości, któryśmy prześnili,
O tej różanej, gdyśmy pobrali się, chwili;
O przyjaciołach drogich, ich spojrzeniach, głosach;
O jutrzence, o morzu, o lesie, niebiosach,
Woniach, tonach, harmonii pierwiastków tak wielu;
O dziele nie skończonem, o sztuce, o celu,
O szczęściu, jakie dają cierpienia, łez zdroje, —
I ja, com śmierć opiewał, ja śmierci się boję!
EDMOND HARAUCOURT. LE RÂLE.