Rzeczpospolita Rzymska/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rzeczpospolita Rzymska |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W tych czasach zamierzchłych, kiedy w Grecji i Sparta i Ateny były jeszcze małemi państewkami, w Italji, na brzegach Tybru narodziło się miasto, któremu przeznaczone było zostać panem świata; był to Rzym. Jako rok założenia Rzymu przyjęto później rok 753 przed Nar. Chr.; o tem, co spowodowało jego założenie, opowiadano, co następuje.
Kiedy zburzona została Troja, krewny poległego króla, Eneasz, zebrał dokoła siebie resztki hufców trojańskich i wyruszył na poszukiwanie nowej siedziby; wróżba, jaką otrzymał od bogów, głosiła, że został wybrany, aby w dalekiej Italji założyć nową Troję. Nie odrazu Eneasz znalazł drogę do ziemi obiecanej; burza zaniosła go ku północnemu przylądkowi Afryki, gdzie na krótko przedtem królowa Fenicjan, Dydo, która uszła ze swej ojczyzny, założyła potężne miasto — Kartaginę.
Ta uprzejmie przyjęła wędrowca i Eneasz ze swą drużyną długo u niej gościł; wszystko prowadziło ku temu, by rycerz trojański został mężem Dydony i królem jej miasta. Lecz sen proroczy przypomniał Eneaszowi o jego posłannictwie; z żalem w sercu opuścił więc swą wielkoduszną gospodynię. Dydo nie zniosła rozłąki: sama spaliła się na stosie i umarła z modlitwą, by z jej popiołów powstał mściciel jej wzgardzonej miłości.
Eneasz popłynął dalej; po całym szeregu przygód dotarł do miejsca, gdzie rzeka Tyber, przepływając przez jałowe pola, wpada do morza. Nad zamieszkałym tutaj narodem panował niejaki Latinus; od niego i naród (rzekomo) przybrał nazwę. Jako król cnotliwy, był on wtajemniczony w zamiary bogów i wiedział o posłannictwie swego gościa; dlatego też nietylko przyjął go i uprzejmie, lecz i gotów był dać mu córkę, Lawinję, za żonę, aby zapewnić rodowi swemu fortunę, zapowiedzianą Eneaszowi. Lecz jego zona, Amata, nie chciała nawet słyszeć o przyjęciu włóczęgi trojańskiego za zięcia; sprzyjała raczej młodemu królowi sąsiedniego narodu Rutulów, Turnusowi, który już oddawna słał dziewosłęby do pięknej Lawinji. W ten spotób wybuchła wojna. Zwycięzcą został jednak Eneasz; zabił Turnusa w pojedynku, zdobył za żonę Lawinję i założył w pobliżu miasto, które na cześć królowej nazwał Lawinjum.
Potomkowie Eneasza przesiedlili się z leżącego na równinie Lawinjum do zbudowanego na wzgórzu miasta «Białego», Alby, które wyciągnęło się wzdłuż brzegu jeziora Albańskiego i stąd zostało nazwane «Długiem» (Alba Longa).
Tu minęło kilka pokoleń królów z krwi Eneasza; wkońcu tron przypadł w udziale niejakiemu Numitorowi, królowi dobremu i spokojnemu. Numitor wzbudził swym nastrojem pokojowym zbrodnicze nadzieje swego młodszego brata, Amuljusza; w samej rzeczy, udało się temu ostatniemu pozbawić tronu Numitora i zabić jego syna. Niedługo jednak uzurpator cieszył się owocami swojej zbrodni. Numitor miał córkę, której na imię było Rea Sylwja; Amuljusz przeznaczył ją na kapłankę Westy, dziewiczej bogini ogniska grodowego. Obowiązkiem tych kapłanek, zwanych westalkami, było podtrzymywać nieustanny ogień na ołtarzu bogini i nie wolno im było wychodzić zamąż. Przeznaczając Reę na westalkę, chciał właśnie Amuljusz skazać ją na wieczne dziewictwo, aby z jej rodu nie mógł powstać mściciel Numitora. Lecz zawiodły go wyrachowania. Za przyczyną miejscowego boga wojny Marsa Rea stała się matką i powiła dwoje bliźniąt.
Amuljusz, dowiedziawszy się o tem, wpadł w gniew i rozkazał rzucić do rzeki zarówno matkę, jak i niemowlę ta. Rea Sylwja zginęła, lecz dzieci ocalały. Stało się to dzięki temu, że kat królewski zlitował się nad niemi i nie chcąc ich wprost utopić, położył w korycie, zdając je na laskę fal Tybru. Fala wyrzuciła je na brzeg; na krzyk dzieci przybiegła wilczyca i nakarmiła je swojem mlekiem. Przypadkowo spostrzegł to miejscowy pasterz — Faustulus: widok, który ujrzał, zdał mu się cudowny, a ponieważ wiedział o nieszczęściu, jakie dotknęło Reę Sylwję, nie trudno mu było się domyśleć, czyje dzieci widzi przed sobą. Ostrożnie podniósłszy je, zaniósł następnie do swojej żony. Tak więc dzieci owe, chowane w środowisku pasterskiem, wyrosły na pasterzy: jeden otrzymał imię Romulus, drugi zaś Remus. W one czasy pasterze zmuszeni byli bronić swoich trzód nietylko od dzikich zwierząt, lecz i od chciwości innych pasterzy; starcia zbrojne były rzeczą zwykłą, męstwo więc i silę wielce ceniono. Romulus i Remus wkrótce wyróżnili się pośród młodych pasterzy i zostali ich przywódcami. Podczas jednego z takich starć Remus został wzięty do niewoli; ponieważ zaś przeciwnikami okazali się pasterze Numitora, odprowadzono przeto jeńca, w celu ukarania, do wygnanego króla, jego dziada. Faustulus przeraził się; aby zapobiec nieszczęściu, odkrył on tajemnicę i swoim wychowankom i Numitorowi. Wtedy młodzieńcy postanowili przywrócić dziadowi tron i władzę; przy pomocy swoich towarzyszów napadli na zamek królewski i zabili Amuljusza.
Wkrótce potem Numitora ogłoszono powtórnie królem Alby.
Lecz Romulus i Remus nie chcieli pozostać w mieście, w którem przelewali krew rodową; za zgodą Numitora założyli nowy gród, w tem miejscu, w którem ongi wyrzuciły ich fale Tybru. Wznosiło się tam wzgórze, zwane Palatynem, które graniczyło z drugiem, mniejszą zajmującem powierzchnię, lecz wyższem; będąc niejako glową pierwszego, nosiło ono przeto miano Kapitolu. Bracia postanowili zbudować na Palatynie miasto właściwe, jeden z dwóch wierzchołków Kapitolu zamienić na twierdzę, drugi zaś poświęcić bóstwu — władcy nieba i piorunów.
Do niego też zanieśli modły, by raczył wskazać, który z dwóch braci ma nadać swoje imię nowozałożonemu miastu i być jego królem. W celu łatwiejszego zrozumienia spodziewanego objawienia woli boga, podzielili niebo na dwie części i każdy w swojej upatrywał znaku na niebie. Wkrótce w części Remusa ukazało się sześć sępów.
Młodzieniec już triumfował, gdy bezpośrednio potem Romulus ujrzał ich dwanaście. Ten znak był pomyślniejszy — wróżył bowiem nowopowstałemu miastu dwunastowiekowe istnienie, co rzeczywiście z cudowną ścisłością się spełniło. Okrzyk powszechny zmusił Remusa, aby uległ fortunie brata. Romulus więc został królem i nadał miastu nazwę, pochodzącą od swego imienia, nazwę, zmienioną przez nas na «Rzym» (Roma).
Remus ustąpił, lecz utaił gniew w duszy i zaczął przemyśliwać nad tem, w jaki sposób obniżyć powagę wróżby dla brata pomyślnej. Wkrótce nadarzyła się po temu sposobność: podczas budowy murów, które miały otaczać miasto, przeskoczył on w obecności brata pierwsze ich warstwy, sięgające zaledwie do połowy wzrostu ludzkiego. Oburzony tem Romulus, zabił brata, mówiąc: «Niechaj tak zginie każdy, kto przez mury moje przejść się odważy!»
Pierwszymi mieszkańcami grodu byli młodzi pasterze, rówieśnicy Romulusa. W celu zwiększenia ich liczby ogłosił król, iż gaj, leżący między wierzchołkami Kapitolu, będzie miejscem, zapewniającem nietykalność każdemu prześladowanemu (t. zw. asylum). W krótce potem zaczęli doń napływać junacy z okolicznych osad. Nowa gmina rosła co do liczby, lecz równocześnie zamieniała się w burzliwą i wojowniczą watahę, będącą postrachem sąsiadów. Obywatele ościennych plemion niechętnie wydawali córki zamąż za rozbójników palatyńskich; bardzo więc nieliczni z pośród nich posiadali rodziny.
Aby temu zaradzić, Romulus powziął plan następujący: oznaczył dzień święta i igrzysk na cześć boga zasiewów, Konsusa, i zaprosił na tę uroczystość swoich sąsiadów. Ponieważ odmowa byłaby równoznaczna z obrazą bóstwa, przybyli więc zaproszeni, a wśród nich mieszkańcy pobliskiego miasta Kur (Cures), należącego do plemienia Sabinów, wraz ze swemi żonami i córkami. Na to liczył Romulus. W czasie igrzysk Rzymianie na dany przez niego znak rzucili się na młode uczestniczki i uprowadzili je do swoich domów.
To «porwanie Sabinek» nie mogło ujść bezkarnie. Kwiryci — tak bowiem zwano mieszkańców Kur — zaczęli się gotować do wojny. Przygotowania bojowe przeciągnęły się jednak dość długo, a przez ten czas Sabinki zdążyły się pogodzić ze swoimi nowymi mężami, zwłaszcza zaś Hersylja, żona Romulusa, która była dumna ze swego stanowiska królowej Rzymu. Mimo to wszystko wojna doszła do skutku. Sabinowie pod wodzą króla Tytusa Tacjusza oblegli Kapitol, zdobyć go wszakże nie mogli przez czas dłuższy. Podczas zawieszenia broni Tarpeja, córka dowódcy załogi Kapitolu, zeszła w dolinę po wodę. Otoczyli ją wnet Sabinowie i zaproponowali jej wysoką nagrodę za otwarcie bram Kapitolu. Sabinowie byli bogaci i na lewej ręce każdego z nich błyszczała złota bransoleta — przepych niewidziany w Rzymie. To skusiło Tarpeję. «Jeśli przyobiecacie mi to», rzekła, «co nosicie na lewych rękach, gotowa jestem spełnić wasze prośby». Sabinowie przyrzekli i pozwolili jej odejść. Tarpeja dotrzymała zobowiązania i następnego dnia Sabinowie byli panami Kapitolu. Gdy jednak zdrajczyni zjawiła się po umówioną nagrodę, Tacjusz rozkazał swoim wojownikom zarzucić ją tarczami — te bowiem również noszono na lewej ręce — i w ten sposób Tarpeja, zgnieciona ich ciężarem, zginęła. Tę zaś pochyłość Kapitolu, po której ona wprowadziła wrogów, Rzymianie nazwali «Skałą Tarpejską» (rupes Tarpeja) i przeklęli ją na zawsze; od tej pory stąd zrzucano ciała przestępców.
W ten więc sposób Sabinowie stali się panami Kapitolu, los zaś Palatynu zależał od wyniku bitwy. Lecz gdy oba wojska stanęły naprzeciw siebie w szyku bojowym, rzuciła się nagle między nich Hersylja na czele Sabinek, błagając o zaniechanie hańbiącego przelewu krwi. Wtedy opadły Sabinom ręce: teściowie i szwagrowie musieli się pogodzić ze swoimi zięciami. Pokój umocniono związkiem, związek zaś współosiedleniem (synecyzmem). Rzymianie odstąpili Kwirytom wzgórze, które ci zajmowali, przygotowując oblężenie Kapitolu, i od tej pory zaczęto je zwać Kwirynałem. Równinę zaś, zawartą pomiędzy trzema wzgórzami (Palatynem, Kapitolem i Kwirynałem) t. zw. Forum, uczyniono miejscem wspólnych zebrań handlowych i narad państwowych.
Początkowo każda z gmin miała swego króla, lecz po śmierci Tacjusza zjednoczyły się ostatecznie. Postanowiono, że oba narody zwać się będą w czasie wojny Rzymianami, w czasie pokoju Kwirytami. Pożniej mieszkańcy Palatynu zajęli sąsiednie wzgórza Aventinus i Caelius, a mieszkańcy Kwirynału ze swej strony — wzgórza Viminalis i Equilinus: razem z poprzedniemi powstało w ten sposób owe słynne «siedem wzgórz» Rzymu.
Podanie głosi, że następcą Romulusa był Sabińczyk Numa Pompiljusz. Rzymianie uważali go za swego pierwszego prawodawcę i twórcę kultu bogów. Trzech bogów ogłosił król ten za najwyższych: Marsa, Kwiryna i Jowisza.
Pierwszy z nich był początkowo bogiem Rzymu łacińskiego, drugi — sabińskich Kur, trzeci zaś wspólnym dla obydwu plemion. Starsi z kapłanów, t. zw. flaminowie (flamines) byli sługami tych bogów. Do istniejącego już za Romulusa kolegjum augurów (augures), wróżących z lotu ptaków, Numa dodał jeszcze kolegium pontyfików (pontifices), których należało się radzić we wszystkich sprawach, dotyczących religji. Najstarszemu z nich oddał on również władzę nad zapożyczonym z Alba-Longi kolegjium westalek dziewiczych, które strzegły niegasnącego ognia Westy w jej maleńkiej okrągłej świątyńce na Forum. Rzym nie posiadał innych świątyń, prócz tej jednej; nie robiono jeszcze również posągów bóstw. Numa nie toczył wojen; swoje pokojowe usposobienie podkreślił wyraźnym rozkazem zamknięcia bramy wojennej. Brama ta byla poświęcona Janusowi (Janus), bogu wszelkiego początku i zamiaru, imię którego żyje do dziś dnia w łacińskiej nazwie miesiąca stycznia (Januarius). Brama byla przez Rzymian nazywana wprost Janusem. Godnym uwagi jest fakt, że od czasów Numy do Narodzenia Chrystusa zamykano ją tylko dwa razy.
Naród, który wzrósł na silach pod panowaniem Numy, był gotów do prowadzenia nowych wojen za jego następcy, śmiałego Tullusa Hostyljusza (Tullus Hostilius). Wówczas do starożytnej Alby, macierzy Rzymu, należała jeszcze hegemonja nad miastami łacińskiemi, tworzącemi jakby jedną rodzinę wśród innych plemion italskich: obywatel jednego miasta mógł nabyć posiadłość ziemską w drugiem (zwało się to prawo jus commercii) i wziąć za żonę córkę obywatela tego miasta (jus conubii).
Ponieważ jednak Rzym był już znacznie potężniejszy od Alby, Tullus Hostyljusz zapragnął zdobyć dlań prawo hegemonji. Znaleziono wkrótce pretekst do wojny. Lecz w czasie przygotowań do niej zmarł nagle król albański i lud mianował Metjusza Fufetjusza dyktatorem — tak po łacinie zwano wodzów z władzą nieograniczoną, wybieranych na czas wojny. Aby uniknąć przelewu krwi, Fufetjusz zaproponowal królowi Rzymu, by kwestję hegemonji rozwiązać przy pomocy pojedynku przedstawicieli obu narodów. Ten zgodził się. Przypadkowo wśród Rzymian za najodważniejszych witezi byli uważani trzej bracia z rodu Horacjuszów, wśród Albańczyków również trzej bracia Kurjacjusze. Im to polecono stoczyć walkę za swoje narody, przyczem pozostali wojownicy obu stron mogli jedynie w charakterze widzów obserwować ten bój decydujący.
Początkowo szczęście sprzyjało Kurjacjuszom. Z ręki ich padło dwóch Horacjuszów; trzeci, chociaż nietknięty, począł uchodzić. Albańczycy już triumfowali, Rzymian zaś ogarnęla rozpacz z powodu śmierci dwóch swoich wojowników i tchórzostwa trzeciego. Lecz wkrótce okazało się, że ucieczkę pozostałego Horacjusza spowodował nie lęk, lecz wyrachowanie. Wrogowie jego byli już ranni: ścigając uchodzącego przeciwnika w miarę sił swoich, odsunęli się znacznie jeden od drugiego. Na to tylko czekał Horacjusz: niespodziewanie zawróciwszy, stawił czoło ścigającym go wrogom, błyskawicznemi ciosy pokonał pierwszego, potem dwóch pozostałych i zdarłszy z nich płaszcze wojenne, wrócił z temi trofeami do Rzymu, jako zwycięzca.
Rzym cały wyszedł na jego spotkanie, a na czele szli stary ojciec i młoda siostra bohatera. Wnet jednak radość jej zmieniła się w rozpacz: była bowiem narzeczoną jednego z Kurjacjuszów i poznała nagle na ramieniu brata płaszcz narzeczonego, tkany jej własnemi rękami. Niby złowróżbny znak, rozległ się jej krzyk bolesny wśród triumfujących okrzyków obywateli. Horacjusz nie mógł znieść takiej obelgi, schwycił miecz i przeszył siostrę, mówiąc: „niechaj tak zginie każda Rzymianka, która ośmieli się rozpaczać z powodu śmierci wroga”. Lud stanął zdumiony i przerażony: ten przed chwilą uwielbiony bohater stał się nagle zabójcą siostry, godnym sądu i kary śmierci.
Prawo sądu należało do króla. Powinien był teraz osądzić zbawcę Rzymu, lub, przebaczając mu, złamać prawo.
„Odwołaj się do ludu”, rzekł on zatem przestępcy, „niechaj lud cię osądzi”. Był to pierwszy przykład rozstrzygnięcia sprawy w taki sposób i od tej pory stał się obowiązującym na przyszłość: każdy obywatel, skazany na śmierć, miał prawo «odwołać się do ludu» (provocare ad populum) i wbrew jego woli nie mógł być stracony.
Zebrał się lud na sąd. Sam ojciec Horacjusza wstawiał się za synem, błagając, by go nie pozbawiano ostatniej podpory starości. Lud ulitował się, przebaczył młodzieńcowi, lecz rozkazał mu dokonać zadośćuczynienia za spełnioną zbrodnię w sposób następujący: na jednej z uliczek miasta umocowano poziomo belkę i pod nią przeprowadzono przestępcę z głową nakrytą i nisko zwieszoną. Belka ta przetrwała długo; lud nazywał ją «belką siostrzaną» (tigillum sororium) i patrząc na nią, przypominał sobie podanie o bohaterskim czynie i występku Horacjusza.
Tymczasem zwyciężona Alba oczekiwała rozkazów zwycięzcy. Król Hostyljusz, mając zamiar wyzyskać pomoc Albańczyków w potrzebie przeciw nowemu wrogowi, rozkazał Fufetjuszowi nie zwalniać żołnierzy z szeregów. Chodziło o to, że obszary na północ od Tybru zajmowało potężne plemię Etrusków. Z licznych miast, należących do nich, najbliższem Rzymu były Veji i starcia ustawicznie trwały między sąsiadami. Fufetjusz pozornie usłuchał, lecz w głębi ducha uplanował zdradę: posłał gońca do wrogów z propozycją śmiałego przyjęcia bitwy, obiecując w stanowczym momencie przejść na ich stronę. Tak też się stało. Na widok uchodzących z pola bitwy Albańczyków powstało zamieszanie w szeregach rzymskich. Wtedy Tullus Hostiljusz, szybko się orjentując, zakrzyknął głośno: «Nie obawiajcie się niczego, Albańczycy odchodzą, by zająć tyły wrogom, stosownie do mojego rozkazu». Słowa te usłyszeli również Wejeńczycy i przerazili się niezmiernie, przypuszczając, że zostali oszukani przez Fufetjusza. Rzymianie wyzyskali to wahanie się przeciwnika, śmiało runęli na Wejeńczyków i wkrótce osiągnęli zupełne zwycięstwo.
Zmieszany Fufetjusz przybył złożyć powinszowanie zwycięskiemu królowi. Hostyljusz przyjął w milczeniu te życzenia, zwołał następnie swoich wojowników i przy nich ogłosił zdrajcy następujący wyrok: „Jak przedtem rozdzieliłeś duszę swoją pomiędzy dwa narody, tak teraz ciało twoje będzie podzielone”. Rzekłszy to, rozkazał przyprowadzić dwa wozy bojowe, z których każdy zaprzągnięty był czwórką koni. Zdrajcę przywiązano za ramiona do jednego, za nogi zaś do drugiego wozu. Wożnice popędzili konie w przeciwległe strony i Fufetjusza poszarpano na części.
Albańczykom Hostyljusz rozkazał opuścić swe miasto i przesiedlić się do Rzymu, gdzie oddano im do rozporządzenia wzgórze Caelius; miasto zaś ich zburzono.
Oddany całkowicie wojnie, Hostyljusz mało zwracał uwagi na kult bogów, wprowadzony przez swego poprzednika. Lecz przyszedł czas, że i on się zestarzał i rozchorował i wtedy przypomniał sobie bogów i zaczął usilnie szperać w księgach Numy. Mówiono zaś o nim, że drogą tajemniczych obrzędów umiał wywoływać samego Jowisza i rozmawiać z nim oko w oko; przeto i Hostyljusz starał się wniknąć we wszystkie szczegóły tych obrzędów. Gdy mu się zdawało, że już je zgłębił dostatecznie, udał się sam na Kapitol. Przez czas pewien trwała cisza, gdy nagle przerwał ją grzmot ogłuszający.
Świta królewska pobiegła na szczyt wzgórza i znalazła tam tylko zwłoki Hostyljusza, który tak nieudolnie chciał wejść w zetknięcie z bogiem-gromowładcą.
Jego następca, czwarty król Rzymu, Ankus Marcjusz (Ancus Martius), pomny losu poprzednika, przywrócił urządzenia Numy, lecz zmuszony był również nie lekceważyć spraw wojennych. Miasta latyńskie opornie uznawały hegemonję zwycięzców Alby, wrota Janusa przeto musiały być otwarte przez cały czas panowania tego łagodnego króla.
Jak widać z powyżej wymienionego, władza królewska w Rzymie nie była dziedziczna: po śmierci króla lud wybierał jego następcę. Podczas bezkrólewia władza siłą rzeczy należała do rady królewskiej — t. zw. Senatu. Rada ta, jak twierdzą, była utworzona już przez Romulusa z najbardziej bliskich mu «ojców rodzin» (patres familias). Potomków ich zwano patrycjuszami. Pozostali Rzymianie, nie należący do patrycjuszów, stanowili t.zw. plebs. Nie wchodzili oni w skład senatu i nie mogli poznawać woli wyższego bóstwa drogą wróżb z ptasiego lotu (auspicia); uczestniczyli jednak w wojnach i dzięki temu mieli prawo głosowania na zebraniach ludowych, zbierając się wedle t.zw. tryb (tribus). Tryby odpowiadały greckim filom (pbyle); w Rzymie było ich trzy: jedna powstała z rdzennych Rzymian Romulusa, druga — z Sabinów Tytusa Tacjusza, trzecia, prawdopodobnie, z Albańczyków, przesiedlonych za Hostyljusza. Każda tryba dzieliła się na 10 kurji (curiae), dlatego też i zebranie ludowe, zgromadzone według tryb i kurji zwano «comitia curiata».
Ankus Marcjusz zmuszony był również przesiedlać do Rzymu pokonywanych przezeń Latynów; tych jednak nie przyjmował do grona patrycjuszów i nie tworzył nowych tryb. Wszyscy osiedleńcy stawali się plebejuszami, dlatego też wielu uważało Ankusa za twórcę rzymskiego plebsu. W każdym razie król ten znacznie go powiększył.
Po jego śmierci spotykamy na tronie rzymskim już nie Rzymianina, lecz Etruska, wychodźcę z etruskiego miasta Tarkwinjów — króla Tarkwinjusza Pryska (Tarquiniua Priscus), t.j. Starego; tak go zwano dla odróżnienia od późniejszego króla tego samego imienia, o którym powiemy później.
Obecność nie-Rzymianina na tronie rzymskim podanie objaśnia w ten sposób, że ów Tarkwinjusz, przesiedliwszy się ze swego rodzinnego miasta do Rzymu, uzyskał tam, dzięki swym bogactwom, przemożny wpływ; więcej atoli jest prawdopodobne, że był to poprostu król etruski, który podbił Rzym i uczynił go swoją stolicą. W każdym razie jest rzeczą niewątpliwą, że Rzym swój niezwykły rozkwit zawdzięcza Tarkwinjuszowi. Władzy jego podlegała, oprócz właściwego obszaru rzymskiego, poważna część Etrurji i grodów latyńskich, a ponieważ Etrurja, dzięki ożywionym stosunkom z Grecją, była bardziej ucywilizowana, aniżeli jej sąsiad południowy, więc teraz ta cywilizacja poczyna przenikać i do Rzymu. Wtedy to powstaje myśl o świątyni na Kapitolu. Tarkwinjusz chciał ją poświęcić oczywiście Jowiszowi, dając mu, jako współwładczynie, łacińską Junonę i etruską Minerwę (Grecy utożsamiali ją ze swoją Ateną). Ten ślub atoli spełnił dopiero jego syn.
Coprawda, Tarkwinjusz, ulegając pięknu greckiej religji, traktował nieco lekceważąco stare urządzenia Numy. Mówią, że, gdy pewnego razu chciał on, wskutek potrzeb wojennych, powiększyć ilość swej konnicy i augur, Attus Nawjusz, sprzeciwił się temu, mówiąc: „Romulus stworzył swą konnicę, opierając się na auspicjach, bez auspicji przeto zmienić jej nie można”, — Tarkwinjusz odparł ironicznie: „Jeśli tak bardzo wierzysz swoim ptakom, to powiedz mi, czy jest możliwe to, co w tej chwili pomyślałem?” Attus dokonał obrządku wróżby z ptaków i odpowiedział: „Tak, to jest możliwe”. — „Doskonale”, odrzekł król, „ja pomyślałem, byś wziął tę oto brzytwę i rozciął nią tę oselkę” — przypadkowo jedno i drugie znajdowało się pod ręką. Attus bez chwili wahania schwycił brzytwę i uderzył nią w osełkę, która się rozpadła na dwie połowy. Na widok tego cudu Tarkwinjusz zaniechał inowacji, Attusowi natomiast zbudował pomnik — pierwszy w Rzymie posąg człowieka.
Wyrazem potęgi Tarkwinjusza było również uzyskanie dziedziczności tronu dla swojego rodu. Coprawda, umierając, zostawił obu swych synów jeszcze nieletnich i dlatego tron objął zięć jego — szósty zkolei król Rzymu — Serwjusz Tulljusz (Servius Tullius). Panowanie jego miało doniosłe dla Rzymu znaczenie: podobnie jak Solon, podzielił on obywateli na pięć klas, stosownie do stopnia ich zamożności. Od przynależności do tej, czy innej klasy zależała wysokość podatku, wpłacanego do skarbu, jak również rodzaj służby wojskowej: najbogatsi musieli się stawić w pełnem uzbrojeniu, biedni zaś służyli jako lekkozbrojni. A ponieważ, według przekonania króla, tylko obrońca ojczyzny miał prawo decydować o jej losie, więc na zebraniu ludowem byli wzywani tylko ci obywatele, którzy odbywali służbę wojskową i przytem według oddziałów wojskowych, zwanych centurjami. Po zwołaniu obywateli zapytywał ich król: „czy chcecie i rozkazujecie, Kwiryci, aby to i to było wykonane?“ Wtedy najpierw każdy obywatel odpowiadał „tak“ lub „nie“, i jeśli większość w centurji oświadczyło się za „tak“, uważano to za głos całej centurji. Potem liczono glosy wszystkich centurji, zaczynając od centurji klasy pierwszej, i życzenie większości ich uważano za wolę ludu. Takie głosowanie nazywamy pośredniem; — w Atenach np. byle głosowanie bezpośrednie, na zebraniu ludowem liczono głosy wszystkich obywateli i o woli ludu decydowała ich większość. Rzymianie byli bardzo dumni ze swego głosowania według centurji, uważając, że w ten sposób zachowuje się większy porządek na zebraniach ludowych. Drugą charakterystyczną cechą rzymskiego zebrania ludowego bylo to, że na nim mógł przemawiać jedynie król lub wogóle osoba urzędowa — lud odpowiadał tylko „tak“ albo „nie“, lecz nie wolno mu było wyłonić z pośród siebie mówców.
Tak więc zapowiadały się zaprowadzone przez Serwjusza Tulljusza comitia centuriata. Lecz dając ludowi takie prawa, król nie chciał, aby biedni, których oczywiście było więcej, mieli przewagę nad bogatymi; uważał on bowiem, że bogaci, jako ponoszący dla ojczyzny więcej ofiar, powinni posiadać i większy wpływ. W tym celu postanowił, aby bogate klasy miły znacznie więcej centurji, aniżeli biedne — wskutek czego każda centurja bogatej klasy była mniejsza liczebnie i, co za tem idzie, głos każdego jej obywatela miał większe znaczenie, niż obywatela z centurji klasy biednej. Oto dlaczego konstytucję S. Tulljusza nazywamy arystokratyczną. A więc od stanu majątkowego obywatela zależała jego przynależność do tej lub innej klasy; że zaś ten stan majątkowy częstej ulegał zmianie, niezbędnem było przeto dokonywanie w określonych terminach spisu majątku obywateli. Taki spis Rzymianie nazywali «cenzusem» (census) i obchodzili bardzo uroczyście.
Drugą wielką zasługą S. Tulljusza było otoczenie murem całego Rzymu ze wszystkiemi jego siedmiu wzgórzami. Szczątki tego «muru Serwjusza» przetrwały do dziś dnia.
Wogóle Rzymianie zawsze z wielką wdzięcznością wspominali tego króla; życie wszakże jego było bardzo nieszczęśliwe.
Już wspomnieliśmy, że Tarkwinjusz Stary, umierając, pozostawił dwóch synów; byli to Lucjusz i Arruns. Z tych pierwszy był człowiekiem namiętnym i gwałtownym, drugi — spokojnym i łagodnym. Uważając ich za prawnych następców tronu, Serwjusz wydał za nich swoje córki, przytem łagodną za Lucjusza, a namiętną za Arrunsa, spodziewając się, że w obydwu wypadkach rozsądniejsze z małżonków podziała powściągająco na drugie. Lecz te wyrachowania go zawiodły. Bardziej nieokiełznana z Tullij (Tulliae) — tak bowiem według rzymskiego obyczaju zwano córki Serwjusza Tulljusza — potrafiła zbliżyć się do tego z królewiczów, który był jej bliższy pod względem charakteru. W krótce potem umiera nagle Arruns, jak również i łagodna Tullja, a Lucjusz niebawem poślubia owdowiałą bratowę, potwierdzając tym haniebnym związkiem wiarogodną pogłoskę, że dokonana została podwójna zbrodnia.
Stary Tulljusz nie miał ani chęci, ani sił ścigać złoczyńców w łonie własnej rodziny; a tymczasem Lucjusz, podżegany przez swoją niecierpliwą małżonkę, począł różnemi środkami zjednywać sobie stronników. Gdy liczba ich była dość znaczna, rozkazał Lucjusz ludowi przybyć na Forum do gmachu senatu «do króla Tarkwinjusza». Wielu zdziwiło się: „co to znaczy? czyżby stary Serwjusz już umarł“? Na zebranie to przybył i sam stary król ze swoją świtą. Tego właśnie oczekiwał Tarkwinjusz: na dany przezeń znak stronnicy jego wszczęli bójkę ze świtą Serwjusza. Wkońcu Tarkwinjusz, schwyciwszy żelaznemi rękoma starego króla, przeniósł go przez cały gmach do wyjścia i tam zepchnął brutalnie na Forum. Samotny Serwjusz udał się do swego pałacu, pragnąc zapewne powrócić z oddziałem straży przybocznej. Lecz Tarkwinjusz nie dopuścił do spelnienia tego zamiaru; posłał za nim uzbrojonych siepaczy, którzy dogonili starego króla w jednej z wąskich uliczek, wiodących na wzgórze Eskwilińskie, i okrutnie zamordowali.
W krótkim czasie wszędzie dowiedziano się o całem zdarzeniu; Tullja, uszczęśliwiona, przywdziała strój królewski i w pojeździe udała się do senatu. Z dumą i radością zbliżyła się do męża: «Pozdrowienie ci, królu Tarkwinjuszu!» — „Wracaj do domu“, ponuro odparł mąż, „kobiety tutaj znajdować się nie powinny“! Królowa stanęła w rumieńcu. Nieprzytomna z gniewu i wstydu wskoczyła do swojego pojazdu, rozkazując pędzić na Eskwilin do pałacu królewskiego, aby go zająć, jako królowa. Szybko pomknął pojazd; ulice były puste, wszystkich bowiem lęk zmusił do ukrycia się. Nagle pojazd stanął. „Co się stało?“ — Woźnica, oniemiały ze strachu, wskazał ciało, leżące bez życia w poprzek ulicy — poznała w niem swojego ojca. Wtedy szaleństwo ostateczne nią owładnęło: wyrwawszy bicz z rąk woźnicy, zacięła konie, a te poniosły ją przez ciało zabitego króla. Krew trysnęła z otwartych świeżych ran i opryskała strój nowej królowej. Z takiem ojcowskiem błogosławieństwem wkroczyła w jego komnaty. Lud zachował pamięć o jej czynie: zaułek, na którym czyn ten spełniono, nazwany zostal «zaułkiem Zbrodniczym» (vicus Sceleratus).
Król Serwjusz Tulljusz, dzięki swej łagodności i sprawiedliwości, pozostawił w narodzie dobrą o sobie Pamięć. Następca jego był pod względem charakteru zupełnie jego przeciwieństwem: z senatem się nie liczył a nawet nie wyznaczał nowych senatorów na miejsce zmarłych; wszystkie sprawy załatwiał sam, wrogich sobie obywateli skazywał na śmierć — jednem słowem, postępował tak, jak grecki tyran Perjander albo Hippjasz, za co też nazwany był Tarkwinjuszem Pysznym (Tarquinius Superbus).
Na wojnie jednak i w stosunkach z ościennemi państwami okazał się dzielnym i mądrym władcą; przy pomocy zręcznie zawieranych traktatów uzyskał dla Rzymu władzę i na północ od Tybru nad Etruskami i na południu nad Latynami oraz pokrewnemi im plemionami, Dzięki temu zmienił swoje państwo w największą potęgę Italjii.
W tym czasie wpływ Grecji wzmagał się wciąż, zarówno w Etrurji, jak i na południu od Lacjum w t. zw. Kampanji, gdzie znajdowała się słynna grecka kolonja Kumy (Cumae). Mówią, że pewnego razu z tego miasta przyszła do Rzymu, do Tarkwinjusza, tajemnicza staruszka i proponowała mu kupno dziewięciu zapisanych zwojów, nie mówiąc, jakiej są treści; zapłaty zażądała bardzo wysokiej; król ze śmiechem odmówił. Wtedy ona rzuciła trzy zwoje w płonący właśnie ogień i za pozostałe sześć zażądała tej samej zapłaty. Król nazwał ją szaloną. Wówczas ona znów trzy zwoje wrzuciła w ogień, ofiarowując królowi trzy pozostałe w tej samej cenie. Natręctwo staruszki zastanowiło Tulljusza i uległ jej żądaniu; wówczas zniknęła, zostawiając w jego rękach trzy tajemnicze zwoje. Okazało się, że były to wyrocznie, napisane greckiemi wierszami, które wskazywały miastu drogi zbawienia w razie nieszczęścia. Tarkwinjusz zrozumiał, że pod postacią staruszki zjawiła mu się dlugowieczna wieszczka Apollina — Sybila (Sibylla) Kumańska.
Jej zwoje — t. zw. «księgi sybilińskie» — oddał w celu zgłębienia i przechowania kolegjum sakralnemu (sacrorum), które uzyskało takie same znaczenie, jak założone przez Numę kolegjum pontyfików. W razie nieszczęścia zwracano się do niego, a kolegjum na podstawie ksiąg sybilińskich naznaczało te lub inne obrzędy ku czci tych lub innych bogów. Obrzędy te, zarówno jak i bóstwa, były greckie i w ten sposób religja rzymska przybierała coraz bardziej charakter grecki. Głównych rzymskich bogów utożsamiono z greckimi: Jowisza z Zeusem, Junonę z Herą, Minerwę z Palladą Ateną, Wenerę z Afrodytą, Djanę z Artemidą, Cererę z Demetrą, Marsa z Aresem, Merkurego z Hermesem, Wulkana z Hefestem i t. d.
Aby uświetnić swoje panowagie, Tarkwinjusz, wypełniając jednocześnie ślub swego ojca, upiększył Kapitol wspaniałą świątynią poświęconą głównym bogom, opiekunom Rzymu i jego sprzymierzeńców — Jowiszowi, Junonie i Minerwie. Budowniczych sprowadził z Etrurji, wskutek czego i plan i styl świątyni były etruskie, co jednak nie raziło Rzymian. Lecz Tarkwinjusz wprowadził i inną inowację: przed nim Rzym nie znał posągów bóstw, nie przedstawiał ich sobie w postaci ludzi, tylko czcił jako tajemnicze, potężne siły. Pierwszy Tarkwinjusz ustawił na wzór grecki w nowej świątyni posągi Jowisza, Junony i Minerwy, zbliżając w ten sposób jeszcze bardziej religję rzymską do greckiej.
Nie dość mu było tego: niespokojny o przyszłość swej władzy, wyprawił poselstwo do Delf, które wtedy, w VI wieku, osiągnęły szczyt swej sławy; w charakterze posłów wysłał dwóch swoich synów, dając im za towarzysza swego siostrzeńca, niejakiego Lucjusza Junjusza. Był to człowiek ostrożny: widząc, że król stara się zgładzać ludzi, wyróżniających się wpływem i rozumem, udawał głupkowatość i dzięki temu zwano go Brutusem — t. j. prostakiem. Takie mniemanie o Lucjuszu pozwoliło mu przebywać w otoczeniu rodziny królewskiej, gdzie, uważany za narwanego, przyglądał się bacznie tymczasem wszystkim i wszystkiemu. To też i teraz Tarkwinjusz przeznaczył go na towarzysza obu królewiczom; synowie królewscy wzięli ze sobą bogate dary dla Apollina Delfickiego, również i Lucjusz; lecz jego darem był zloty pręt w rogowej ordynarnej oprawie — odzwierciadlenie jego własnej duszy. Po wypełnieniu poleceń ojcowskich królewicze, stojąc przy ołtarzu przed świątynią, oznajmili kapłanowi, że mają zadać bogu jeszcze jedno pytanie od siebie, i wręczając swe wspaniałe dary, rzekli: „Zapytaj boga, który z nas odziedziczy władzę królewską?”, — przyczem Brutus również wyciągnął swą rogową laskę, na co królewicze głośnym wybuchnęli śmiechem. Kapłan, odebrawszy dary, zniknął w świątyni; po chwili zaś powrócił, przynosząc odpowiedź boga: „Ten, który pierwszy wyciśnie pocałunek na obliczu matki”. Brutus nagle upadł na ziemię, czem jeszcze bardziej rozweselił królewiczów. „Nie będziemy się sprzeczać”, rzekł jeden z nich drugiemu, „wrócimy razem do Rzymu i przy pomocy losów rozstrzygniemy, który z nas ma pocałować naszą matkę”.
Lecz Brutus wiedział, co robi: upadłszy, jakby niechcący, wycisnął nieznacznie pocałunek na obliczu matki-ziemi.
Tymczasem w Rzymie coraz bardziej wzmagało się niezadowolenie z Tarkwinjusza. Do jego własnych zbrodni dołączyły się i zbrodnie dorosłych synów, wśród których szczególnie wyróżniał się starszy, Sekstus. Pewnego razu, kiedy król oblegał Ardeę, miasto na poludnie od Rzymu, wynikł przy uczcie spór pomiędzy znakomitymi żonatymi młodzieńcami o to, czyja żona jest lepsza. Tarkwinjusz Kollatyn (Tarquinius Collatinus), krewny królewiczów, twierdził, że niema lepszej nad jego Lukrecję. Postanowiono przekonać się o tem tejże nocy. Osiodławszy konie, udali się wszyscy do Rzymu i niepostrzeżenie wkradli się do królewskiego pałacu. Tam wszędzie ucztowano: tak żony królewiczów skracały sobie czas rozłąki z małżonkami. Następnie młodzieńcy udali się do domu Kollatyna, w oknach którego również jarzyło się światło: to Lukrecja w otoczeniu sług przędła wełnę. Zwycięstwo przyznano Kollatynowi.
Lecz Lukrecja przewyższała wszystkie kobiety Rzymu nietylko cnotą, ale i pięknością. Sekstus Tarkwinjusz więc, aczkolwiek dotknięty poniesioną porażką, zapałał ku niej niepohamowaną namiętnością. Nie licząc na wzajemność, postanowił ją zdobyć przemocą. Lukrecja nie zniosła hańby i, aby stwierdzić swą wierność, przeszyła swoją pierś sztyletem. Rzym cały wziął udział w jej pogrzebie. Wszyscy ubolewali nad jej przedwczesnym zgonem, potępiając zbrodnię królewicza. Z tego skorzystał Brutus. Zrzucając wreszcie maskę błazna, wyrwał sztylet z ciała Lukrecji i przysiągł na jej krew, że nie dopuści, aby ród Tarkwinjuszów dłużej panował; do podobnej przysięgi zawezwał i obecnych. Wszystkich porwał swem słowem i czynem. Królowa Tullja uciekła do obozu męża, ścigana przekleństwami tłumu, który wyrzucał jej przestępstwo, dokonane na ulicy «Zbrodniczej».
Gdy Tarkwinjusz, dowiedziawszy się o tem, co zaszło, wrócił do Rzymu, znalazł wrota miasta przed sobą zamknięte. Lud rzymski, zebrawszy się zgodnie z prawem, wydanem przez Serwjusza Tulljusza, na «comitia centuriata» postanowił: monarchję uznać za zniesioną po wieczne czasy, władzę natomiast oddać dwóm, obieralnym corocznie «konsulom» (co znaczy «towarzyszom»); na pierwszych konsulów byli wybrani Brutus i Kollatyn — i tak spełniła się przepowiednia Apollina w Delfach.
Działo się to w 510 roku, jednocześnie z wygnaniem Hippjasza i obaleniem tyranji w Atenach.