Sądecczyzna (Szczęsny Morawski)/Tom I/Ucieczka Kingi do Pienin
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sądecczyzna. Tom I. |
Pochodzenie | Sądecczyzna |
Wydawca | Nakładem autora |
Data wyd. | 1863 |
Druk | Wytłoczono u Ż. J. Wywiałkowskiego |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom I |
Indeks stron |
Roku 1287 zagnali się znowu Tatarzy do Polski. Głód i nędza napędziły ich z krain, które tylokrotnie pustoszyli. Ruś złączona wiodła ich zastępy, lecz już nie kaziła rąk krwią osób duchownych: wypraszała kościoły i klasztory. Tak ocalał Łysiec.
Mimo niezdobytego Sandomierza ciągli na Kraków któremu także nic nie uczynili. Słysząc zaś: że Leszek uchodzi na Węgry, pędzili za nim wszystkiemi drogami.
Ci co szli na Babią górę zburzyli Nowytarg i pustosząc wszystkie osady wojewody Cedrona zapędzili się aż do Kościelisk, kędy się schronili mieszkance Podhala. Tatarzy według podania przyjęci gradem łomów kamieni i drzew, trupem zasłali dolinę Dunajca i umykali w przestrachu widząc niepodobieństwo zdobycia twierdzy, którą Bóg sam tak silnie obwarował.
Od kości tatarskich tam pozostałych, według podania, nazwano dolinę. W niedawnym czasie zwątpiwszy w podanie wywodzono nazwę od: kościelnych zwalisk, do których skały te są podobnemi. Znając dobrze miejscowość stworzoną na schronienie bezpieczne wielu tysięcy łudzi; nie ma przyczyny wątpić w instynkt ludzki: dla czegoby Podhalanie nie mieli korzystać z niego wczasie kiedy Tatarzy całą krainę ich pustoszyli? — Że zaś zapędzając się pod same Tatry, Tatarzy jeżeli nigdzie to tam musieli nieochronnej doznać porażki: kto widział Kościelisko, nie zechce przecie zaprzeczać?!
Podanie klasztora Kingi twierdzi: iż Leszek uciekając zboczył na Pieniny polecić się modłom Kingi — poczem dalej jechał.
Może chciał tam przetrzymać burzę, a wolał schronić się na Węgry? — To pewna: że Kingi nie mógł tam jeszcze zastać! Jeżeli ją odwidzał to: w Sączu. Z dwiema siostrami rodzonemi: Jolantą i Konstancyą wdową po ruskim księciu: Danielu i z 70 siostry zakonnemi uciekała ona przed Tatarami, których huki po górach się rozlegały. Poddani klasztorni dali podwody, lecz w Kadczy wsi słysząc okrzyki tatarskie porzucili biedne zakonnice, które przez Obidzą pieszo musiały uchodzić, brodząc po błocie i śniegu. Między dzisiejszym: Miodziusiem a Krościenkiem przeprawiły się przez Dunajec. Dalej nie mogły iść od zmęczenia.
Kinga posłała do Krościenka, aby mieszczanie dali koni. Lecz odmówili: że nie mają. Więc według podania, zapłakała z żalu i przeklęła ich: Oby nigdy nie mieli koni, ani Dawet butów!
Na polu bliskiem orał chłop: Kras; wyprzągł woły z pługa i wywiózł Kingę na Pieniny, za co mu błogosławiła, żeby się zawsze rodziło na polu jego.
Prócz zakonnic i księży schroniło się do Pienin wielu szlachty i mieszczan. Kinga widząc: że się nie obejdzie bez walki kazała się przygotowywać do obrony: mianowicie zasieki kazała poczynić.
Tatarzy nie dali na siebie czekać. W Starym Sączu nie długo oni się zatrzymali. Klasztora Ruś przewódzcy nie dali pustoszyć; więc tylko żywność zabrali jaka była i pędzili dalej za Kingą, o której skarbach słyszeli. Nieborak Kras, w prostocie ducha i czystości sumienia krom wszelkiej bojażni wyszedł nazajutrz na swoje pole, kędy wczora orał i siał. Błogosławieństwo Kingi urzeczywistniło się: zboże przez noc poschodziło! Kras dumał nad tym cudem, kiedy Tatarzy z Rusią przypadłszy pytają:
— Jak dawno uciekała tędy Kinga?
— A jużcić! jakem siał to zboże przechodziła mimo pola mego!
Toć ją już nie dogonimy! rzekli do siebie i wrócili ku Krościenku czekając na drugich.
Kinga zaś miała czas pokończyć przygotowania i nawet po wino posłała sobie na Węgry, którego niebezpiecznego poselstwa podjął się jakiś mieszczanin sądecki.
Wszystek lud, mieszczanie i wszystka szlachta, nie mogli uciekać w Pieniny i Krępaki. Dawny gród sądecki musiał też jakąś część pomieścić, i tych co z dziada pradziada nawykli szukać w nim bezpieczeństwa wraz z dobytkiem swym, mianowicie: mieszczan. Szlachta też, niepodobieństwo aby nie korzystała z twierdzy obronnej. Prawdopodobnie jednak Tatarzy, którym nie o sławę chodziło lecz o zdobycz, nie bardzo się kusili o gród, tropiąc Kingę i jej głośnych skarbów. Więc zdobywanie grodu na później odkładali wiedząc: iż im nie uciecze.
Tatarzy z Rusią wytropili przecież zemek, i zaległszy wszystkie wzgórza i doliny wokoło poczęli szturmować od strony Pieninek i Czerwonej skałki, zkąd istotnie najłacniejsze zdobycie. Obleżeńcy zaciekle bronili się w zasiekach, wiedząc: iż chodzi o życie. Lecz Tatarzy szli chmarą a z przeciwległych wzgórz puszczane strzały raziły padając z góry. Była chwila gdzie już zwątpili o sobie biedni obleżeńcy. Zakonnice z trwogą podsłuchały: że się bój zbliża. Krzyk dziki Tatar zwyciężających zatrwożył ich tembardziej, kiedy i na wyższych Pieninach ujźrzały ćmę tatarską i strzały ztamtąd lecące. W rozpaczy chronią się do kapliczki zamkowej, a cała ich ufność: w modlitwie Kingi.
Kinga nie zatrwożyła się. Pośród duchowieństwa padłszy na kolana, gorącemi łzami i żarem modlitwy, żebrała od Boga litości i miłosierdzia!
I wysłuchał Bóg!
Zadudniało od Tatr! a za chwil kilka, owa górska gęsta czarna mgła otuliła ciemną osłoną: zamek i oblężonych spuszczając się na kosz obleżeńców w Pieńskiej dolinie. Tatarzy z wściekłością widząc: iż samo niebo osłania ofiarę, której krwi pragnęli; zawyli dziko i wypuścili strzały z wszystkich łuków. Góra z zameczkiem wysoka wprawdzie i sroma lecz wąziuteńka a zameczek lipnie u jej szczytu, gdyby ono gniazdko jaskółcze. Strzały więc przenosząc po nad zameczek rażą Tatar tych co stoją na Pieninach i onych co koczują nad Pieńskim potokiem. Przywódcy padają od postrzałów tatarskich własnych. A tu niebo dudni, pioruny biją, a ulewą wezbrany Dunajec piątrzy się wstecz szumiąc i hucząc straszliwie, a w końcu rozrywa dawno nadwątloną zaporę: Pieński kamień, a z łomotem fal jego łączą się grzmiące potoki, ostrem ciężkiem skalem zawalając doliny pokryte ćmą tatarską!
Kto widział straszną burzę górską w Tatrach lub Pieninach, przyzna: Iż Ruś chrześciańska mogła uznać sądy boskie nad sobą i niebo przeciwko sobie. Zwłaszcza: że też tej chwili u stóp bliskiego Rogacza przy Litmanowej dzielny Jerzy Szowarski z Węgrzynami swymi, dzielnem natarciem rozbił i rozpędził potężny hufiec tatarski. O czem wiadomość z ust do ust niesiona w mgnieniu oka mogła nadlecieć. Uciekali przerażeni Rusini, a za nimi zabobonna dzicz tatarska.
Gdy się niebo wyjaśniło już byli daleko! Ocaleni w niewymownej skrusze uznawali wejźrenie miłosierdzia bożego; a widząc cud oczywisty: dziękowali Bogu, że wysłuchał modlitw pobożnej królowej-opatki. Odtąd Kinga jaśniała urokiem cudowności.
Pobożny lud opowiadał i opowiada po dziś dzień:
„Kinga uciekająca kiedy już zasłyszała wroga pędzącego za nią; rzuciła po za siebie: grzebień! A lasy gęste i wysokie wyrosły z ziemi zasłaniając ją.
Zmęczona usiadła potem nad Dunajcem prosząc żeby ją ludzie ukryli, Krościeńczanie żeby jej koni dali. Nie chcieli; więc płakała, żaliła się na niewdzięczność ludzką i przeklęła Krościeńczan; a skargi swoje pisała palcem na twardym kamieniu. Ulitowała się ziemia, zebrała łezki jej i powstało źródełko małe kroplami zciekające w bliski Dunajec; zlitował się kamień i zmiękł i po dziś dzień nosi na sobie ślady pisanych jej żalów. Ludzie później żałując swej złości postawili tam kapliczkę między Krościenkiem a Szczawnicą.
Orał i siał chłop: Kras, i ulitował się jej. Wyprzągł woły, podwiózł ją. Rzekła Kinga: Jak się będą o mnie pytać, wskażesz inną stronę i powiesz żem uciekała wtedy gdyś to zboże siał. Poczem na Krasego pole rzuciła szczotkę, a gęstym szczotem pozchodziło zboże.
I znowu ją dopędzali wrogowie. Więc rzuciła różaniec: Pieniny skały wieńcem wyrosły z ziemi i zakryły ją. Lecz Tatary tuż za nią. Więc rzuca nieboga zwierciadło, które się zmieniło w wodę. Ucieka Pieninami a woda za nią i Dunajec przegryzł się przez Pieniny, bo wprzód nie tak głęboko płynął, a kiedy wody spadły to się cofał w górę zalewając osiedla ludzkie. Dopiero Kinga przeprowadziła go uciekając Pieninami. Więc Tatary widząc taką wodę wrócili.
Zdybali Krasego orzącego dalej. Pytają czy biegła tu Kinga i kędy??
— Biegła gdym siał to zboże! tam ku Krościenku.
Więc zwątpili w pogoń widząc zboże szczotem poschadzałe; myśleli że to dawno siane. Zwrócili się w inną stronę szukając Kingi.
Dopadła ona w końcu Pienin zamku, któren budowali dla niej anieli lotem skrzydlatym znosząc kamienie. Przypadli też i Tatarzy, zaczęli strzelać i dobywać zamku i Kingi. Więc rzuciła zasłonę swą. Zasłona przemieniła się w czarną gęstą chmarę, otuliła zamek, ukryła przed oczyma Tatar; że niewidząc go nie wiedzieli kędy strzelać i wzajemnie się strzałami razili. Strzały puszczane na oślep nie godziły w zamek lecz w nich samych. Sami sobie pozabijali dowódzców. A tu owa chmara czarna dudni nad nimi, pioruny biją, skały się trzęsą, woda zalewa i grad tłucze z góry, słowem: sąd boski!
Poznali Tatarzy że Kinga świętą królową: że Bóg sam ujmuje się jej. Więc uciekli co tchu!“
Tak! opowiada rzecz lud nietylko okoliczny, lecz lud całej Polski, bo prawdziwą cudowność obrony cała Polska uznała.
Źródełka onego woda była cudowną, leczyła chore oczy. Zbliska i zdala odwiedzał go lud. — Roku 1861 kiedy murując drogę szczawnicką, wyłomano owe pisane kamienie Kingi: znikło i źródełko.
Krasego pola właścicielem jest: Salomon Kak w Szczawnicy — z pokolenia tegoż oracza Krasego. Podania o Kindze żyją w stach tej rodziny. Niedawno dopiero odkupili oni to pole i opowiadają każdemu wraz z całym ludem: że się tam ciągle rodzi! bo błogosławieństwo Kingi jest z tem polem.
Leszek przed Tatarami schronił się na Węgry; węgierski zaś król uciekł ku morzu obronę kraju poruczając dzielnemu Szowarskiemu Jerzemu. Do niego udał się Leszek.
Jerzy niewielkie miał wojsko: ale jako wódz doświadczony korzystał z obronności gór. Odwagą i dzielnością dorobił się dziedzicznego mienia: zamku jednak utwierdzonego nie miał. Oglądając się za miejscem sposobnem upatrzył sobie był górę zwaną Tarkew nad rzeczką: Tarczalem, (między Pałoczą a Sobinowem). Uprzedzając aby kto inny nie zajął pustej góry, posłał tam był wierne swe sługi: Tomasza i Piotra Hippolitowicze, którzy mu od dzieciństwa w dobrej i złej doli towarzyszyli i wszystkie trudy wojenne dzielili. Doświadczeni ci wojownicy ogrodzili się na onej górze i utwierdzili, a gdy Tatarzy wpadli, lud okoliczny znalazł tam bezpieczne schronienie.
Jerzy Szowarski zaś jako orzeł bystry z wyziny Krępaków śledził kędy się wróg obraca, a gdy jaki odosobniony zagon dostrzegł, spadał z gór jak błyskawica, odbijał plon i łup, a łby tatarskie na znak zwycięztwa przesyłał królowi swemu. Słysząc zaś: że Tatarzy oblegają Pieniny, przywołał i Tomasza Hippolitowicza i ciągnął doliną Popradu ku Pieninom. Zważając dzielność i przywiązanie Podolinieckiego sołtysa do swej królewskiej dziedziczki, niewiele chybi domysł: że on znowu przywołał i naprowadził tę odsiecz madziarską. Domysł ten wspiera okoliczność: że niezadługo znowu Kinga wynagradza wierne jego usługi; nadając las między Podolińcem a Gniazdami.
Niebawem natrafił na potężny oddział Tatarów czatujących pod górą: Rogaczem zwaną. Właśnie podczas onej strasznej burzy gradowej, która od Pienin odpłoszyła Tatar, starł się z nimi i równie jak Kinga doznał widocznej opieki Boga. Koń padł pod nim i był w niebezpieczeństwie życia, gdyż Tatarzy nań zewsząd godzili. Lecz wierny i nieodstępny Tomasz Hippolitowicz podał mu innego konia, a niebo zesłało gromy straszne i gradobicie z ulewą. Tatarzy uciekli! Miejsce tej potyczki spamiętało podanie ludowe; zwie ono się dziś: Kobylikiem, koło Mniszka i Piwnicznej. Po wygranej Jerzy Szowarski zniósł się z Kingą w Pieninach udzielając jej zamysłu swego ścigania wroga przestraszonego porażką i cudem.
Obleżeńcy pienińscy zbyt zbliska śmierci w oczy zaglądnęli, aby pałać ochotą wstępnego boju. Ufni w łaskę Boga i modlitwę Kingi, chcieli wyczekiwać dalszych cudów, trwogę pokrywając wiarą w opatrzność nieba.
Nie tak dzielna Kinga! — Ona! która wszystkich krzepiła gorącą swą wiarą, doznawszy cudu bożego, poczuła się do obowiązku zapracowania sobie na pomoc nieba. Zgromiła zatrwożoną szlachtę, rozesłała gońce, aby się lud wiejski gromadził, aby bił wroga, na którego sam Bóg jest zagniewan!
Leszek pospieszył dziękować jej za modlitwę i pomoc uproszoną z nieba.
Podczas kiedy na głos cudu i Kingi ośmielony lud wypadając z lasów odbijał plon i gromił małe czaty tatarskie: Jerzy Szowarski stanął na Makowicy nad Rytrem, zkąd na Sącz i całą dolinę sądecką widok nieograniczony — jako też i sam ten wirch po prawym brzegu Popradu, pięknie się wznosi nad wszystkie góry otaczające.
Kosz tatarski czernił się wokoło klasztora Kingi, a w samym klasztorze zasiadła starszyzna tatarska i ruska, wyjadając zasoby, lecz nietykając ruchomości klasztornych: tak byli przejęci świętą zgrozą! Zagony odchodziły i wracały z plonem, a tysiące jeńców piło gorzkie łzy własne. Kosza samego niewielka kupa strzegła, może co nad tysiąc luda, a i ci bezpiecznymi się sądzili, ani myśląc by ich śmiał kto w samym koszu niepokoić.
Jerzy Szowarski zbadawszy wszystko przeczekał do zmroku, a wieczorem spuścił się z gór, przebrnął Poprad już opadły, i z trzaskiem uderzył na wroga, podczas kiedy mieszczanie i lud od grodziska i gór sądeckich z okrzykiem groźnym wypadając zagrażali z boku. Potkano się — według podania — na przedmieściu Starego Sącza od strony Węgier, kędy kościółek ś. Rocha i smętarz. Miejsce pogrzebanych poległych do niedawna wskazywała figura murowana nad stodołami na brzegu. Kiedy się zwaliła, oberwany brzeg odkrył kości poległych. Ztamtąd umykali Tatarzy mimo klasztora ku Popradowi.
Znałem jeszcze ludzi sędziwych, którzy mi mówili co o tem słyszeli od swych dziadów, pradziadów! — „Że od klasztora ku Dunajcowi wiodła ulica prosta pomiędzy domy i płoty, a w bok ku Popradowi zbaczała druga wzdłuż wąskiego potoczku a raczej rowu dla ścieku. Tędy ku Popradowi uciekała spłoszona czerń, a potoczek spłynął krwią tatarską. Ulicę tę zwali: krwawą ulicą.“ — Dziś wiedzie nią gościniec od Nowego Sącza.
W porażce tej poległ jakiś tatarski carzyk.
Kinga słysząc o zwycięstwie a ucieczce wrogów, opuściła Pieniny idąc górami w ślad węgierskiego wojska. Na Makowicy nad Rytrem lud pokazuje kamień, na którym wypoczywała. Na skale tamże pokazuje wyciosane znaki: miesiąca z gwiazdą wspominając, że to na pamiątkę Tatar.
Klasztór swój zastała nietknięty, tylko żywność wszelką wyjedzoną; boć to głód przywiódł Tatar do Polski. Więc też okolicę całą objedli i wygłodzili, a przez cały straszny przednówek następny Kinga szczodrą ręką karmiła lud ubogi.
Nędzę tę najlepiej skreślił Leszek powróciwszy do Krakowa, a to w przywileju klasztorowi tynieckiemu 23 maja 1287 nadanemu. Mówi on tam: iż chce innymi mieszkańcami i rolnikami na nowo osadzić i odrodzić: „ziemie dla grzechów naszych spustoszone od nieprzyjaciół miecza, które pustką leżą nierozbite kopaczem ni pługiem a zwilżone krwią niewinną.“
Kinga doznawszy dwakroć opatrzności boskiej w Pieninach, bardzo je odtąd pokochała. Latem skoro świt wychodziła z swego klasztora i z lipową laseczką w ręku przez góry szła do Pienin a szła tak sporo: że czasami jeszcze na jutrznią do zamkowej kapliczki zdążała. Tam się modliła w kapliczce lub na krańcu tych skał prostopadłych, które dla jej zbawienia od wrogów moc boska wywyższyła tyle set stóp nad powierzchnią ziem i wód; tam własną ręką zasadzała wonne goździki i zioła, które się jeszcze trzymają żywym pomnikiem Kingi. Każde pastusze wskaże ci ogródek Kingi, tam gdzie tylko sokół z Sokolicy spłoszony usiada bezpiecznie. A zakonnice jej jedna drugiej przed śmiercią powtarzają smutne jej dzieje. I jakżeż ta Kinga nie miała utkwić w pamięci ludu? Wiernych poddanych, co ją nieopuścili w ucieczce: wynagrodziła wraz z owym Krasem.
Jerzy Szowarski ocalając Kingę ochronił też całe Węgry. Za te ważne zasługi roku 1288 od króla swego Ladysława otrzymał wspomniane dobra: Sowar, Sopotok i Dzielną. Odtąd pisał się: Soos de Sowar. Wynagrodził też wiernego Tomasza Hippolitowicza i prócz ziemi dał mu też siostrę za żonę.
Roku 1288 Comes Myzanegus filius comitis Dzierżykraj niegdyś kasztelana de Polanth, i Bogusława żona, wnuczka Visona niegdyś scholastyka krakowskiego; wobec Leszka Czarnego: dwie wsie Świniarka w sądeckiem i Muszynę pod granicą węgierską testamentem Visona darowane biskupowi krakowskiemu: temuż zdają.
Leszek Czarny roku 1289, 30 września umierając, skrzywdził Polskę — rzekomo — przekazując prawa swe: Gryfinie żonie swej nienawidzącej Polaków. Tak przynajmniej twierdziła ona okazując pismo, któremu nikt wiary dać nie chciał.
Roku 1289 Kinga pola jakieś w Podegrodziu zamieniła z lekarzem: Radzisławem. (Dokument zabrany do Wiednia.)