Sęp (Nagiel, 1890)/Część czwarta/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
W Paryżu.

Telegram na imię gospodyni pana Onufrego, przekonał już nas, że zabójcy nieszczęśliwego szewca udało się przemknąć przez granicę.
W cztery dni potem znajdujemy go w Paryżu.
Robak uspokoił się już zupełnie po wypadkach, w których tak straszną odegrał rolę. Trudno nawet odgadnąć, czy na serjo robiły one na niego kiedykolwiek poważniejsze wrażenie...
Od chwili, jak tylko znalazł się za granicą, z twarzy jego zniknęły ostatnie ślady niepokoju.
Wsiadłszy w Toruniu do wagonu, odwrócił się z drwiącym uśmiechem w stronę granicy i mruknął.
— Szukajcie teraz wiatru po polu... bydło!..
Potem zaczął coś nucić między zębami.
Wogóle był bardzo wesół. Jeśli nie spał, gwizdał jakąś piosenkę. Na każdej stacji, na której pociąg stał nieco dłużej wychodził do bufetu na kieliszek. Patrząc na niego, niktby się nie domyślił, że ten człowiek zaledwo przed dwudziestu czterema godzinami popełnił zbrodnię.
W Berlinie Robak odpoczął nieco dłużej w jednym z pierwszorzędnych hotelów. Pieniędzy nie żałował. Raczej rzucał je pełnemi garśćmi...
W dwadzieścia godzin potem był w Paryżu.
Kiedy, ulokowawszy się w jakimś skromnym hoteliku w okolicach Montmartre, wyszedł na miasto, twarz jego wyrażała błogie zadowolenie. Szeroko, całą piersią oddychał powietrzem wielkich bulwarów, rzucał płomieniste wejrzenia na ładne kobiety, które, unosząc suknie, zręcznie przebiegały przez trotuar i przysłuchiwał się gwarowi nowożytnego „Babylonu“.
Przeszło rok nie widział tej pulsującej życiem panoramy...
Zdawała mu się ona teraz czemś nieskończenie ciekawem i interesującem... Dawniej widywał ten ruch i to życie z próżnym żołądkiem i pustą kieszenią. Teraz dopiero co wyszedł z dobrego obiadu od Bignona, a w okolicach serca czuł porządnie wyładowany pugilares.
— To zupełnie zmienia rzecz! — mówił sam do siebie, uśmiechając się.
Tego wieczoru Robak dobrze się bawił. Był w teatrze, a potem jeszcze w wielu innych miejscach. Późno w nocy widziano w Café Américain, otoczonego przez damy.
Dopiero nazajutrz wziął się do rzeczy poważniejszych.
Trzeba oddać Robakowi słuszność. Pomimo, że położył się spać około piątej rano, wstał o dziewiątej. Podniósł się, oblał wodą głowę i zasiadł przed lusterkiem.
Był to oryginalny łotr.
Przyglądał się sobie samemu w zwierciadle, wysuwał język, wykrzywiał się i uśmiechał. Zwilżał zimną wodą zaczerwienione od wczorajszej hulanki oczy.
— Dobrze ci było wczoraj? — perorował sam do siebie z sarkastycznym uśmiechem. Dobrze?.. Widzisz jeśli chcesz, żeby tak było zawsze, trzeba zrobić to, co mówił Onuferek...
Zatrzymał się i głośno roześmiał.
— Krzywisz się, bestjo... Nic z tego! Te parę rubli, co masz przy sobie, nie na długoby ci wystarczyły. Trzeba mieć więcej...
Przez chwilkę przyglądał się sobie samemu.
— Powiadasz, że za to można pójść do kryminału... Słusznie! Ale nie znasz chyba przysłów, które są mądrością narodów. Jedno z nich powiada, że „bez pracy nie będzie kołaczy...“, a drugie mówi: „kto nie ryzykuje... nie będzie wisiał...“ Wreszcie mój stary, taki już twój los. Bądź spokojny: nie będziesz miał chrześcijańskiego pogrzebu!..
Znów się śmiał długo i cynicznie.
— Dość tych błazeństw! — rzekł wreszcie.
Wstał i dokończył ubrania. Wyszedł na miasto. Po godzinie wrócił z jakąś paczką. W tej paczce znajdował się nowy kostjum. Był to używany ubiór robotnika. Przebrał się weń, a na głowę włożył przyniesiony również kaszkiet. Był teraz zupełnie niepodobny do wczorajszego dżentelmena z Café Américain.
Włożył do kieszeni przyprawną brodę, którą poprzednio zrzucił już w Berlinie, i wyszedł na miasto...
Szedł powoli. Namyślał się.
Wkrótce powziął postanowienie. Szybko skierował się na dół w stronę dworca Saint-Lazare. Wziął bilet na kolej obwodową do stacji Glacière, znajdującej się po drugiej stronie Paryża, na lewym brzegu!..
Kolej obwodowa szerokiem kołem obiega cały Paryż. Pociągi jej mkną po za linją fortyfikacji w przekopach albo tunelami. To właśnie wchodziło w plan Robaka, który zresztą wiedział, że o tej godzinie pociągi kolei idą prawie bez pasażerów.
Wsiadł do zupełnie próżnego przedziału pociągu, który miał w tej chwili wyruszyć...
Kontrola biletów odbywa się tam nie w wagonach, lecz przy wejściu na dworzec; to też nikt nie widział Robaka wsiadającego do osamotnionego przedziału.
Za chwilę lokomotywa gwizdnęła. Pociąg ruszył.
Nie upłynęło minuty, gdy wchodził do pierwszego tunelu. Wagony utonęły w ciemności. Trwało to chwilkę, ale chwilka wystarczyła Robakowi. Kiedy pociąg wysunął się znów na światło dzienne, Robak miał już przyprawioną fałszywą brodę...
Był teraz znów zmieniony do niepoznania.
W kwadrans wysiadł na stacji Glacière, a ztamtąd omnibusem dojechał w stronę ulicy Galande. Na placu Maubert spojrzał na zegar, wystawiony w oknie zegarmistrza.
— Wpół do dwunastej — mruknął.
Przez chwilę coś kombinował.
Tak mówił do siebie po cichu: Jeśli dziś miał być w kancelarji, pewno już tam jest... Wyjdzie dopiero za jakie pół godziny. Mamy czas!..
Wstąpił do jakieś knajpy o podejrzanej powierzchowności i zjadł śniadanie.
Jedząc mruczał przez zęby:
— A co?.. Jedzenie trochę gorsze niż wczoraj u Bignona.
Zapłacił coś koło franka i wyszedł. Była już blizko dwunasta. Zagłębił się w ulicę Galande i począł szybko zbliżać do „Czarnego domu.“
Serce mu trochę biło.
— Powinien zaraz wyjść! — mówił do siebie. Ciekawym czy też mnie przypadkiem nie pozna?
Szedł teraz powoli, przewalając się z nogi na nogę, jak człowiek, który niema co robić i spaceruje dla własnej przyjemności.
Ciągle mruczał pod nosem:
— Stary łotr ma dobry nos... Trzeba się dobrze o niego otrzeć i patrzeć mu w oczy... Jeśli ani mrugnie to znak, że i sam djabeł mnie nie pozna...
Spoglądał uważnie na czarno pomalowaną bramę kamienicy.
W tej chwili furtka otworzyła się. Powoli wysunęła się z niej wysoka, nieco przygarbiona postać „Sępa“.
Jego szare oczy rzucały badawcze spojrzenie na prawo i na lewo.
Robak, jak gdyby nigdy nic, szedł naprzód.
Z pod oka spoglądał na posuwającego się w jego stronę doktora. Włożył ręce do kieszeni i gwizdał coś między zębami. „Sęp“ przeszedł. Na twarzy jego nie było widać żadnego wrażenia.
— Dobra!.. mruknął między zębami Robak.
Szedł naprzód. O kilkanaście kroków dalej zatrzymał się. Udając, że coś poprawia przy kamaszu, rzucił okiem w tył. „Sęp“ szedł ciągle, nie oglądając się. Wysoka jego figura znikała w tej chwili za załamem muru.
— Dobra! — powtórzył raz jeszcze Robak.
Teraz zawrócił i skierował się śmiałym krokiem w stronę „Maison Noire“.
Szynk o tej godzinie był jeszcze prawie próżny... W „Trupiarni“ widać było nieruchomo sylwetki dwóch czy trzech niepoprawnych pijaków. Przed bufetem stało dwóch podejrzanych łotrów o niewyspanych fizjognomjach. Dalsze izby były niemal zupełnie puste.
Powoli, z pewnością siebie Robak wszedł do knajpy.
Powierzchowność jego w tej chwili zupełnie odpowiadała typowi tutejszych gości. O dziesięć kroków czuć było odeń podrogatkowego włóczęgę.
Rzucił w bufecie starej megerze niedbałe:
Comment ça va, mamam?..
Następnie skierował się do ostatniej izby. Tutaj nie było nikogo. Robak usiadł niedaleko małych drzwiczek, ukrytych w kącie. Za chwilę przybiegł garson.
Robak kazał podać absentu.
Szklanki zielonego trunku z wodą znikały kolejno w jego gardle, jak w otchłani. W dwie godziny potem był jeszcze na miejscu i pił piątą szklanicę... Zrobił się tylko bardziej czerwony i siedział nieruchomo, pochyliwszy głowę na stół.
W izbie ciągle nie było nikogo.
Usługujący chłopiec, który z początku dawał nań oko z drugiego pokoju, wreszcie, widząc tę nieruchomość gościa oddalił się do bufetu.
Na to tylko czekał Robak.
Powoli przesunął się do drzwi... Rzucił jeszcze raz okiem po za siebie. Nikt nie nadchodził... Robak szybko się załatwił z robotą. W ręku trzymał woskowy odcisk zamku.
W kwadrans wychodził ze szynku, a w półgodziny znajdował się już w warsztacie ślusarza znanego wszystkim złodziejom w okolicy, którego specjalnością był wyrób wytrychów...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.