Sęp (Nagiel, 1890)/Część druga/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.
Władka.

Władka tego wieczoru pozostała jeszcze długie dwie godziny w kancelarji adwokata.
Rozmawiali.
„Julek“, już zupełnie spokojny, zadawał pytania; Władka odpowiadała jak na spowiedzi. Na twarzy adwokata widać było pracę myśli; starał się przeniknąć ciemności, które otaczały jego klienta. Pytał, robił uwagi, notował.
Jednocześnie wracało mu pomimowoli na usta zapytanie:
— Zkąd dziewczyna tej sfery wzięła tę siłę uczuć, pewną inteligencję, nawet wykwintność słowa?
To pytanie przeczuła Władka. Skierowała zaczerwienione jeszcze od płaczu oczy na adwokata i rzekła:
— O ile rozumiem, dla „jego“ dobra powinien pan wiedzieć wszystko?..
„Julek“ skinął głową.
— Opowiem więc całą moją historję... opowiem, jak się poznaliśmy.
Była to dramatyczna opowieść.
Jej ojciec, burmistrz w niewielkiem miasteczku na prowincji, dostał pomięszania zmysłów, kiedy była jeszcze maleńką. Miała wtedy zaledwo trzy latka.
Matka z nią i jej starszą siostrą, naówczas dwunastoletnią dziewczynką, przyjechała do Warszawy. Ojciec przy pomocy dalekich krewnych został umieszczony w szpitalu Bonifratrów, gdzie w kilka miesięcy umarł; dla nieszczęśliwej kobiety z dwojgiem dzieci zaczęła się straszna walka o byt.
Po pięciu latach ślęczenia nad igłą skończyła na suchoty. Dwoje dziewcząt pozostało w nieopłaconem mieszkaniu, bez kawałka strawy i sposobu do życia... Józia, starsza, miała już siedemnaście lat i mężczyźni spoglądali na nią z upodobaniem. Chodziła od dwóch lat do magazynu, brała trzy ruble pensji na miesiąc.
Czy podobieństwem było żyć za te pieniądze?
Skończyło się na tem, że padła ofiarą jednego z wielbicieli, który ją od pewnego czasu prześladował swemi zaczepkami... Był to aktor któregoś z teatrzyków ogródkowych, goszczących wówczas w sezonie letnim w Warszawie.
Nie znalazł on nic lepszego dla biednego dziewczęcia, jak propozycję wstąpienia do ich towarzystwa. W ten sposób mógł ją ciągle mieć przy sobie, a jednocześnie zrzucał z ramion, do pewnego przynajmniej stopnia, ciężar myślenia o jej potrzebach.
Józia przyjęła tę propozycję z zapałem.
Teatr uśmiechał się dziewczęciu, a między innemi powodami, które wpłynęły na ustąpienie zadaniom aktora, był urok istoty wyjątkowej, który otaczał go w jej oczach... Z kolei jej żywa twarzyczka, miły głosik, świeżość, wreszcie pewna inteligencja, będącą śladem kilkoletniego kosztem najcięższych ofiar ze strony matki, pobytu na pensji, sprawiły, że ją przyjęto chętnie i dano jej na początek niewielką pensyjkę. Protekcja aktora, który był drugim amantem trupy, znaczyła coś także.
Odtąd zaczęło się koczujące życie na prowincji i w Warszawie...
Była to nędza, trochę ozłocona szychem, ale nędza... Włóczęga z trupą trwała przeszło dwa lata. W rezultacie Józia zajęła jedno z pierwszych stanowisk w towarzystwie, co jej nie przeszkadzało chodzić często w dziurawych trzewikach i żyć dnie całe suchym chlebem, żydowskiemi kiełbaskami i wódką. Stosunek z pierwszym kochankiem trwał ciągle, mieszkali nawet razem, ale węzły rozluźniały się coraz bardziej... On szedł w swoją stronę, ona w swoją.
Józia miała ciągle przy sobie Władkę.
Kochała bardzo maleńką. Władka od ósmego do dziesiątego roku życia wychowywała się za kulisami i na budach, wożących trupę z jednego miasteczka do drugiego. Grała kilka ról aniołków i dzieci. Sama była już „artystką“. Te dwa lata dały jej przedwcześnie poznać wiele przykrych stron życia!..
W końcu znalazła się znów na sezon letni w Warszawie.
Tu Józia rozłączyła się z towarzystwem. Jej kochanek upijał się coraz częściej, a po pijanemu bił ją, grożąc wypędzeniem dziecka, które, jak mówił, niepotrzebnie jadła w domu chleb. Jednocześnie zaczął okazywać niepraktykowaną dotąd zazdrość z powodu drobnych niewierności Józi, poprzednio uważanych za rzecz dość zwykłą. — To wszystko ją niecierpliwiło.
Pewnego poranka przyjęła propozycję starego bankiera o garbatym nosie i brudno-siwych bakenbardach, który ofiarował jej niewielki, ale gustownie umeblowany apartamencik na Żurawiej. — Władkę, rzecz prosta wzięła ze sobą.
Jako jedna z nielicznych przedstawicielek półświatka w Warszawie, Józia prowadziła odtąd przez lat kilka życie coraz szaleńsze... Jej wybryki stały się legendowemi w bawiącym się świecie. Zmieniała wielbicieli, jak rękawiczki. — Po bankierze nastąpił jakiś hrabia cudzoziemiec, przydzielony do któregoś z konsulatów, potem bogaty szlachcic, właściciel kilku cukrowni na Ukrainie, potem inni i jeszcze inni.
W jej postępowaniu było coś nienaturalnie gorączkowego.
Jakaś histeryczna namiętność, jakaś chęć zagłuszenia siebie, cechowała jej kaprysy i szaleństwa. — Na kolacjach piła tyle szampana, że nieraz wpadała w omdlenie; niekiedy przychodziły jej prawdziwe napady furji; łamała, tłukła i rozbijała wszystko, co spotkała na drodze. — Znajomi lekarze, ci szczególniej, którzy wiedzieli o śmierci jej ojca u Bonifratrów, kiwali głowami — i wspominali o „dziedziczności“...
Ciągle miała przy sobie Władkę.
Posyłała ją na pensję. — Dziewczynka uczyła się nieźle, nie dawała powodu do skarg; ale kończyło się na tem, że przełożona zakładu naukowego orjentowała się czyją siostrą jest dziecko i znajdowała powód do pozbycia się wychowanicy... W ten sposób, w ciągu czterech czy pięciu lat Władka przeszła przez kilka pensji.
Coraz bliżej poznawała najwstrętniejsze strony życia.
W domu — szaleństwa i nieraz jawny cynizm siostry; na pensji — kolejne upokorzenia i ciągłą obawa... Władka dojrzewała wcześnie. Pomimo że miała dopiero piętnasty rok, rozumiała wszystko.
Dziwnym trafem, zamiast lubować się w życiu, które prowadziła siostra, czuła do niego głęboki wstręt. — Już od pewnego czasu układała plany, polegające na tem, ażeby opuścić siostrę i stworzyć sobie zupełnie samodzielną egzystencją, byt uczciwy, oparty na jakiejkolwiek choćby najcięższej pracy... Fatalny wypadek pokrzyżował te zamiary.
Jej siostra szalała coraz bardziej. Doktorzy cechowali jej stan chorobliwy, jako obłęd, i nazywali go alkoholizmem. — Często była zupełnie nieprzytomną. Jednocześnie jej interesa materyalne, które nigdy nie znajdowały się w zupełnym porządku pogorszały się coraz bardziej. Miała długi; jej bogate meble były zawsze zajęte przez komorników.
Jednocześnie wielbiciele zaczęli znikać. — Na pół warjatka, przerażała ich...
Wtedy, chyba w napadzie szaleństwa, powzięła i przeprowadziła piekielną myśl... Sprzedała swą siostrę bogatemu starcowi, a ażeby usunąć możliwość jej oporu, użyła narkotyku. Zbrodnia została spełnioną!
W parę dni potem niegodziwa siostra znikła z Warszawy. Wyjechała w głąb Cesarstwa z jednym ze swych wielbicieli, przejezdnym kupczykiem. Meble rozchwytali wierzyciele... Władka została na bruku sama ze swą hańbą...
Co miała robić?
Pomimo że wszystko zdawało się ją pchać na ostateczną drogę postanowiła się oprzeć. Odtrąciła z dumą haniebne propozycje wstrętnego starca, który stał się razem z siostrą, przyczyną jej nieszczęścia, i postanowiła szukać pracy.
W tym samym domu, gdzie mieszkała jej siostra, utrzymywała magle stara kobieta, wdowa po woźnym. Władka rozmawiała z nią nieraz i liczyła już poprzednio na jej pomoc przy urzeczywistnieniu swych projektów odłączenia się od siostry. I obecnie udała się do poczciwej kobiety.
Stara Jóźwikowa ofiarowała jej swą pomoc i radę.
Przez parę tygodni Władka zostawała u maglarki. Pomagała jej, gotowała, prała, trochę szyła, a tymczasem szukały jakiego zajęcia... Jóźwikowej wiodło się nienajlepiej i trudno jej było utrzymać z maglów jeszcze jedną gębę.
Z wyszukaniem zajęcia miała kłopot... Władka nie umiała prawie żadnych kobiecych robót; o szyciu nie posiadała najmniejszego pojęcia. Miała pewną sumę wiadomości, które zdołała nabyć przez parę lat tułania się po pensjach, po za tem początki francuskiego i niemieckiego, grała cokolwiek na fortepjanie — oto i wszystko. Jóźwikowa przekonywała się, że z tem może pójść za sklepową... lub bonę... Ale o miejsce było trudno. Próżno podawały ogłoszenia do Kurjerka i same biegały dowiadywać się o każde ogłoszone w nim miejsce.
W rezultacie im dopomógł traf.
Jóźwikowa spotkała dawno niewidzianą kumę, która trzymała bawarją na Czerniakowskiej, a kuma dowiedziawszy się w rozmowie o położeniu Władki, zgodziła się wziąć ją do siebie na bufetową. Tak się zaczęła karjera dziewczęcia, jako bawarki.
— Niech mi pan wierzy — kończyła zarumieniona, powiedziałam prawdę... Nie jestem najgorsza! Widziałam dużo złego, bardzo dużo... Los mi nie oszczędził najcięższych doświadczeń... Zostałam kelnerką dla tego, ażeby uczciwie zarabiać na chleb i byłam w knajpie uczciwą...
Przerwała. Pochyliła głowę.
Do twarzy jej uderzał rumieniec. Zaczęła znów po chwili.
— Przez ten czas nie było bodaj dnia, żeby mi nie szeptano do ucha jakichś propozycyi... Słyszałam i widziałam wiele brudu, wiele wstrętnych rzeczy... Ale sama starałam się nie walać; nie chciałam tonąć głębiej w kałuży, w którą mnie pogrążono tak wcześnie... Dopiero, kiedy zobaczyłam jego, wszystkie moje postanowienia znikły... Jemu oddałam się cała... Ja jego kocham!..
„Julek“ podziwiał ją, kiedy wymawiała te słowa. Podniosła znów wysoko głowę, tak jak wówczas w sądzie. Twarz miała zabarwioną rumieńcem. W jej oczach nie było ani wstydu, ani żalu. Była tylko namiętność.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.