Sęp (Nagiel, 1890)/Część trzecia/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
W kościele.

W świątyni panowała cisza...
Z głębi dobiegał dzwonek cichej mszy odprawianej w jednym z bocznych ołtarzy. Słońce wpadało snopami przez kolorowe szyby okien i złociło twarze świętych na starych malowidłach. W kościele znajdowało się zaledwo kilkunastu pobożnych, przeważnie kobiety...
Pan Onufry wszedł i rozejrzał się.
W jednej z najbardziej oddalonych ławek z boku, w zaciemnionym kącie, klęczała postać kobieca w czarnej sukni za czarną woalką... Ginęła ona prawie w głębi ławki.
Były komornik skierował się w tę stronę i zajął miejsce w następnej ławce, po za kobietą. On z kolei zniknął prawie w głębi ławki. Ukląkł i zdawał się pogrążony w modlitwie.
Po chwili uniósł cokolwiek głowę.
Spoglądał uważnie na wszystkie strony. W pobliżu nie było nikogo. Ciszę panującą w koście przerywały tylko słabo dochodzące do tego kąta słowa kapłana i szepty modlących się.
— Jestem... szepnął pan Onufry do kobiety.
Odpowiedź dała na siebie czekać chwilkę. Wreszcie kobieta odrzekła również szepcząc:
— Jak pan widzisz, i ja także. Jestem na pańskie rozkazy.
W głosie jej czuć było łzy.
— Książka do nabożeństwa jest? — pytał były komornik.
Przez chwilę panowało milczenie.
— Nie... — odrzekła wreszcie kobieta.
Ta wiadomość zrobiła widocznie przykre wrażenie na pana Onufrego... Po chwili dopiero rzekł nieco zmienionym głosem:
— To źle... bardzo źle...
— Źle? — powtórzyła szeptem pytanie kobieta.
— Od tego zależało wszystko... — tłumaczył były komornik.
Przez chwilę panowało znów ambarasujące milczenie. Widocznie ani mężczyzna ani kobieta nie chcieli, ażeby uwaga modlących się została zwrócona na ich oryginalną rozmowę. Wreszcie wiadomość udzielona przez kobietę stanowiła najwidoczniej niepomyślną dla obydwojga nowinę.
— A więc?... — pytała z drżeniem w głosie kobieta.
— Co... więc?..
— Te papiery... pan mi ich nie odda?..
— Nie — rzekł Leszcz. Pani wie przecież, jaka była umowa... W zamian za książkę papiery... Niema książki, niema papierów... Zatrzymuję je nadal przy sobie.
Uderzył się zlekka po kieszeni.
Kobieta pochyliła głowę.
Po chwili podniosła ją i pytała głosem, który nerwowy spazm ściskał jej w gardle.
— Więc niema... niema sposobu... na wydobycie od pana tych papierów?.. Więc nie dość tej hańby... tej zbrodni prawie, którą popełniłam wczoraj?..
— Nie.
Kobieta pochyliła głowę jeszcze niżej. Oparła ją na dłoniach. Tłumione łkania wstrząsały jej całą postacią...
Teraz mężczyzna zaczął mówić.
— Daj pani pokój komedjom... To do niczego nie prowadzi, a może zwrócić uwagę. Lepiej posłuchaj mię pani...
Kobieta zrobiła nad sobą wysiłek.
— Słucham...
— Niech mi pani opowie, jak to się stało. Dla czego książki niema?.! Przecież dziewczyna wyszła, nie zabrawszy nic... Mam o tem wiadomość. Gdzież książka?..
— Nie wiem — szeptała kobieta. Rzeczywiście ona wyszła bez swoich rzeczy... Przewidziałeś pan słusznie... pańska szatańska przebiegłość pozwala panu zawsze przewidzieć, co się stanie... przewidziałeś pan, że pod mojemi hańbiącemi słowami, pod grozą fałszywego oskarżenia pierwszą jej myślą będzie opuścić dom, w którym postąpiono z nią tak niegodnie... Miałeś pan rację... wyszła, nie zabrawszy nic. Tak mi się zdaje przynajmniej... Dziś nie wiem, gdzie jest, jak oddać jej to, co zostało, co zrobić...
Pan Onufry szepnął z ironją:
— To najmniejsza. „Ona“ znajdzie się... nie bój się pani...
Kobieta ciągnęła dalej:
— Więcej jeszcze... Byłam tak podłą, żem zastosowała się do pańskiego rozkazu... Po jej odejściu, ja, jej oskarżycielka, sama chciałam popełnić wobec niej kradzież... W nocy z lampką zakradłam się do jej pokoiku i jak złoczyńca, drżąc co chwila, szukałam tej książki, o którą panu tak idzie... Bóg był tyle litościwy, że nie pozwolił mi popełnić jeszcze tej zbrodni... Książki nie znalazłam...
— A jednak trzeba ją znaleźć.
Głos pan Onufrego brzmiał zimno i surowo.
— Jeszcze jedno — zaczął znów po chwili. Dla czego ta dziewczyna wyszła od pani w towarzystwie mężczyzny... jakiegoś pana Solskiego? Kto to taki?..
— Mój daleki kuzyn... Zacny chłopiec, który ją kocha i który się z nią zapewne ożeni... jeśli tylko nie stanie temu na przeszkodzie hańba, którą chciałam wczoraj rzucić na to dziecko...
— A...
Znów nastąpiło milczenie. Z głębi kościoła uderzył dzwonek. Pobożni chylili głowy ku ziemi. I ci dwoje, ten szatan i ta kobieta, słuchając jego rozkazów, z hypokryzją naśladowali innych... Dzwonek wreszcie zamilkł.
Pan Onufry podniósł znów głowę.
— Proszę uważać... — rzekł — oto moje instrukcje i warunki... Jeszcze raz przeszukasz pani dziś wieczorem jej rzeczy... Najlepiej byłoby, gdybyś pani znalazła w nich tę książkę do nabożeństwa... Rozumie pani?
— Rozumiem...
— Inaczej...
— Inaczej?..
— Inaczej... będziemy chyba musieli wnieść oskarżenie do sądu... To będzie ceną zwrotu papierów, o które pani tak bardzo idzie...
— Nigdy!..
Ten okrzyk wydarł się z piersi kobiety półgłosem. Jakiś starzec, schylony o kilkanaście kroków od nich w modlitwie, podniósł głowę.
Pan Onufry rzucił tylko dwa słowa:
— Patrzą na nas...
A potem udawał, iż jest pogrążony w modlitwie.
W parę minut potem wychodził z kościoła... Na wychodnem rzucił jeszcze następujące słowa:
— To moje ostateczne warunki... Jutro zobaczymy się, tak jak dziś, ale u Reformatów.
Wyszedł, przeżegnawszy się nabożnie w progu.
Kobieta została długo w ławce, zamodlona... Jej czarną woalkę łzy przyklejały do twarzy.
Kiedy pan Onufry znalazł się z powrotem na skwerze, fałszywy posłaniec Robak przechadzał się koło wodotrysku, jak gdyby oczekując jakiego wczesnego kursu.
Pan Onufry przywołał go skinieniem ręki. Robak przybiegł z pośpiechem, kłaniając się nizko.
— Słuchaj — pytał pan Onufry — czy wczoraj dziewczyna, wychodząc z Kruczej z pensji, miała przy sobie jakie zawiniątko?.. jaki pakiecik?..
Robak namyślał się.
— A może jej galant trzymał co? — pytał dalej b. komornik.
— A... już wiem... miała...
— Co?
— Maleńki woreczek skórzany... rodzaj sakwojażyka.
Robak pokazywał rozmiar woreczka.
Pan Onufry machnął ręką...
— Przypuszczałem... — rzekł tylko.
Namyślał się przez chwilkę.
— Słuchaj — rzekł do Robaka — do trzeciej masz czas... Rób, co chcesz, śpij, baw się... Ale nad wieczorem będziesz miał robotę...
Fałszywy posłaniec patrzył na Leszcza pytająco.
— Co?.. Jeszcze nie wiem... Bądź o trzeciej na Niecałej przed wejściem do ogrodu Saskiego. Ja będę i dam ci list. W tym liście znajdziesz instrukcją co będziesz miał do zrobienia...
— Zgoda.
— A teraz bierz złotówkę... niby za kurs. Daj mi twój numer... I idź do djabła...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.