Sęp (Nagiel, 1890)/Część trzecia/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sęp |
Podtytuł | Romans kryminalny |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zostawiliśmy Jadzię w salonie adwokata pod opieką Władki. Z opowiadania Robaka dowiedzieliśmy się, że tegoż wieczora dziewczę zostało ulokowane na mieszkaniu na Lesznie u jakiejś kobiety, utrzymującej magle.
Stało się to w sposób następujący.
Adwokat „Julek Solski“, w chwili, kiedy ich porzuciliśmy i kiedy przyszli do jednego, ostatecznego wniosku o konieczności przyśpieszenia małżeństwa Ludka z Jadzią, rozpoczęli szczegółową i mniej dla naszych czytelników interesującą rozprawę o sposobach urzeczywistnienia tego zamiaru. Zastanawiali się nad różnemi formalnościami, które należało uskutecznić, i przyszli do wniosku, iż małżeństwo nie mogło nastąpić prędzej, jak za trzy do czterech tygodni.
Gdzie umieścić do tego czasu Jadzię, ażeby znajdowała się w bezpieczeństwie i po za obrębem plotki?
To pytanie odrazu postawił „Julek“. — Zapytał on najpierw Solskiego, czy on sam w sferze znajomości mieszczańskich nie posiada domu familijnego, wreszcie jakiejś kobiety starszej, któraby chciała przyjąć do siebie Jadzię?.. Ludek nie znał nikogo. Stosunki jego były nader ograniczone w tej sferze, wreszcie wszędzie, gdzieby się zwrócił, mogłaby go spotkać odmowa ze względu na zajście na pensji i na to, że opinja z góry musiała potępiać Jadzię, a być usposobioną na korzyść przełożonej, posiadającej za sobą całą szanowną przeszłość... W tem samem położeniu był i „Julek“ odnośnie do swych znajomych.
Ostatecznie adwokat zaproponował, ażeby uciec się do pośrednictwa Władki. Solski z początku głośno protestował, ale gdy mu „Julek“ gorącemi słowy opowiedział historję dziewczyny, zarysował jej charakter i w paru słowach skreślił obecne położenie sprawy, wreszcie wykazał, że nie mają wyboru, musiał się zgodzić.
Wówczas poprosili do gabinetu Władkę.
W paru słowach ofiarowała im serdeczną ze swej strony pomoc. Mówiła:
— Niech mi panowie wierzą, że podobieństwo panny Jadwigi do „niego“ wystarczyło, ażeby mnie na zawsze do niej przywiązać... Dość spojrzeć w jej błękitne oczy, ażeby ją dla niej samej pokochać...
Te proste słowa przebojem zdobyły dla dziewczyny życzliwość Ludka Solskiego.
Władka odrazu zresztą wytłumaczyła przyjaciołom, że nie może i nie powinna ofiarować Jadzi gościnności u siebie. Spuszczając oczy, mówiła z prostotą:
— Nie zapominajcie panowie, kto ja jestem... I jeszcze po tej strasznej sprawie!
Obiecała jednak znaleźć dla biedaczki przytułek u jakiej poczciwej choć prostej kobiety. Po krótkim namyśle wybór jej padł na starą maglarkę, u której niegdyś sama po wyjeździe siostry znalazła przytułek i pomoc...
Jadzia, która powoli przyszła do siebie, gdy jej przedstawiono projekt, zgodziła się na wszystko, czego chciał Ludek Solski. Kochała go i wierzyła weń.
Oto w jaki sposób Jadzia tegoż jeszcze wieczora została zainstalowana u maglarki na Lesznie. Znalazła się w oddzielnym, czystym pokoju, należność za komorne z góry za miesiąc zapłacił poczciwej kobiecie Ludek. Pokoik był miły i przyjemny, a okna wychodziły na ogród. Przedstawiał jedną niedogodność: dochodził doń zbyt często łoskot niedaleko położonych magli. Ale gdzież niema wad i niedogodności?..
To też Jadzia była niemal szczęśliwą, gdy ją nazajutrz o ósmej rano zbudził głośny turkot machiny.
Z początku nie mogła sobie przypomnieć, co się z nią stało. Próżno szukała otoczenia, w którem się budziła co ranka. Wkrótce jednak uprzytomniła sobie wypadki poprzedniego dnia. Po wrażeniu dotkliwego bólu, jakie jej sprawiło wspomnienie przykrej sceny na pensji, nastąpiło uczucie zadowolenia. Więc on ją kocha.. naprawdę? Więc ona zostanie jego żoną za miesiąc, może za parę tygodni?..
Uśmiech okrasił jej słoneczną twarzyczkę.
To dziecko miało w sobie wiele z tej dziecięcej lekkości i dziecięcej prostoty, jaką się również odznaczał charakter Stefana Polnera.
Przypomniała sobie, że poprzedniego dnia zmówili się, że o jedenastej przybędą do niej na walną naradę Ludek Solski i Władka. Adwokat obiecał, że i on zajdzie, jeśli będzie miał chwilkę czasu... Należało ubrać się na przybycie gości i przyjąć ich godnie...
Jadzia żwawo krzątała się po pokoju, chwilami wyobrażając sobie, że jest już na własnem gospodarstwie. Na tę myśl rumieniła się mimowoli..
O jedenastej goście przybyli.
„Julek“ rzucił tylko okiem na mieszkanko, przyjrzał się starej gospodyni, której poczciwa twarz zdawała się mu zresztą wzbudzać zupełne zaufanie, i pobiegł na sprawę do jakiegoś sądu. Za to Władka i Ludek Solski zostali blisko do drugiej. Jadzia była urocza; bawiła się w gospodynię i częstowała swoich gości... Ludek i ona byli, jak gdyby dwoje małych dzieci. Władka musiała wobec nich grać rolę osoby starszej, poważnej.
Ona to, wtajemniczona poprzedniego dnia przez adwokata w jego obawy, ułożyła regulamin.
Zgodzono się, że Jadzia nie będzie prawie nigdzie wychodziła. Solski przy pomocy adwokata miał się zająć wszelkiemi formalnościami, koniecznemi w celu doprowadzenia małżeństwa do skutku. Ludkowi pozwolono odwiedzać narzeczoną trzy razy na tydzień, między 3-ą a 5-ą po południu. Miał za to przysłać kwiatów, książek i materjałów do kobiecych robótek. Władka miała odwiedzać Jadzię, o ile jej czas wystarczy, w każdym razie prosiła, ażeby ją wzywano, gdy będzie potrzebną. W ogóle starała się jaknajmniej narzucać ze sobą.
O drugiej goście wyszli.
W godzinę potem posłaniec przyniósł książki wybrane w jednej z czytelni. W dwie godziny któryś z ogrodników przysłał kilkanaście doniczek kwiecia... To też Jadzia nie nudziła się zbytecznie. Czytała, krzątała się około swego małego gospodarstwa, rozmawiała ze swą gospodynią, najpoczciwszą w świecie kobietą.
Tak zeszło do wieczora. Było po dziewiątej. W maglach ruch ustał. Stara Jóźwikowa zamknęła swój warsztat i zaprosiła Jadzię na herbatę. Siedziały właśnie przy stole, rozmawiając, gdy ktoś zastukał do drzwi.
Maglarka podniosła się z miejsca.
— A to kto znowu? — zawołała. — To chyba do panienki.... Do mnie już chyba niktby tak późno nie przyszedł...
Pobiegła do drzwi i otworzyła je z klucza.
Na kurytarzu w mdłem oświetleniu lampki ukazała się jakaś ciemna, wysoka postać.
— Posłaniec... — zrobiła uwagę stara kobieta.
W tej chwili z głębi odezwał się ochrypły głos:
— Czy tu panna Jadwiga Lipińska?..
— Tu... Albo co?
— List... i ma być odpowiedź.
Jóźwikowa wzięła list z ręki ciągle ukrytego w półmroku posłańca. Przez chwilę wahała się.
— Kiedy ma być odpowiedź — rzekła — możebyście tu weszli... zaczekać?
— E, nie. Zaczekam w sieni.
— Jak wolicie...
Przymknęła drzwi i skierowała się do Jadzi, oczekującej z niepokojem tego zapóźnionego listu.
Dziewczę rozerwało kopertę.
Przeczytała list raz i drugi raz; zdawała się go nie rozumieć... Wreszcie podniosła głowę. Wyraz twarzy miała zmieniony. W oczach jej błyszczały wielkie łzy.
Nic nie mówiąc, pobiegła do swego pokoju, wzięła ztamtąd zarzutkę i woreczek i wróciła do Jóźwikowej.
Stara kobieta patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
Jadzia rzuciła się w jej objęcia i głosem przerywanym od wzruszenia mówiła:
— Wychodzę... muszę iść... później dowie się pani wszystkiego.
Wybiegła do sieni. W półmroku rysowała się wysoka postać posłańca.
— Prowadźcie mnie... — rzekła gorączkowo.
Poszli.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
List, który wywarł tak dziwny obrót rzeczy, brzmiał jak następuje:
- W tej chwili dowiedziałem się, że wbrew wszelkiemu oczekiwaniu panna Śniadowicz wniosła
- skargę do władzy policyjnej. Przed kwadransem wydano rozkaz uwięzienia. Miejsce pobytu pani jest wiadome. Niema ani chwili czasu do stracenia. Natychmiast proszę wyjść z domu i iść za posłańcem. Zaprowadzi panią do bezpiecznego schronienia. Można mu zaufać bezwzględnie. Zobaczymy się jutro rano.