<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Bogdanowicz
Tytuł Sępie gniazdo
Podtytuł Opowiadanie z puszczy amerykańskiej według obcego wzoru
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XIII.

Ratunek.

Po drodze z llanosów do Bogoty kłusowało dwóch jeźdźców.
Jeden z nich na ładnym i starannie utrzymanym koniu rasy angielskiej ubrany był w zręczny i wytworny ubiór hiszpański, drugi zaś nosił zwykłą odzież peonów. Pierwszy w ciemnej swej kurtce, ujętej ponsowym pasem, wyglądał na młodzieńca może dwudziestoletniego, drugi, silnie opalony, z twarzą poczciwą, był nieco starszym z wieku Indjaninem.
Kiedy obaj jeźdźcy znaleźli się w wąwozie, koń młodego Hiszpana chrapnął i rzucił się w bok, tak, że aż młodzieniec zachwiał się w siodle.
— Inglezie, co się stało? — zawołał Hiszpan, klepiąc konia po gładkiej szyi. — Czego się boisz? Nie wiedziałem żeś taki strachliwy.
Ale koń nie przestawał strzyc uszami, a i muł peona począł się w sposób widoczny niepokoić.
— Coś tu musi być, senor! — odezwał się peon — zwierzęta nigdy się darmo nie strachają.
— A więc zobacz, Chica — odezwał się Hiszpan — ale petytilso miej napogotowiu.
Peon skręcił w bok, zaledwie jednak zrobił kilka kroków, gdy zawołał z przerażeniem:
— Santa Maria! tu leży zabity.
— Kto? — spytał młodzieniec.
— Nie wiem. Zdaje się, że indio, choć... dalibóg nie wiem.
Młodzieniec zeskoczył z konia i prowadząc go za cugle skierował się w stronę peona.
Tu rozciągnięte wśród traw leżały jak gdyby czyjeś zwłoki.
Młody Hiszpan pochylił się nad ciałem.
— Ależ to ledwie chłopiec... Głowę ma rozranioną... Komu zależało na tem, aby go zabijać?
I ręką począł dotykać jego piersi.
— On żyje... Tylko chwilowo stracił przytomność. No, ruszże się, Chica.
Peon, stojący trwożnie z pewną obawą wobec trupa, ożywił się teraz i począł oglądać rannego.
— Rana lekka — oświadczył z zupełną pewnością w głosie — proste uderzenie o kamień... O! tutaj leży pod kapeluszem... Widać na nim ślady krwi.. Chyba spadł z konia, ale gdzie koń?... Musiano go ograbić, senor Basilio.
Młody Hiszpan, nazwany donem Basilio, dobył tymczasem manierki i, ostrożnie podnosząc głowę rannego, wsączył mu parę kropel do zaschłych ust.
Ranny otworzył oczy i westchnął.
— Przychodzi do siebie — odezwał się don Basilio. — Żywo Chica, ruszaj za wodą, trzeba mu obmyć i przewiązać głowę. Przecież nie zastawimy tak bliźniego bez opatrunku na drodze.
Chica bez słowa protestu wskoczył na muła i pogalopował w dół ku rzece.
Hiszpan zostawszy sam, uwiązał konia i usiłował posunąć rannego, aby go oprzeć plecami o drzewo w pozycji siedzącej.
Ranny kilkakrotnie jęknął podczas tej bolesnej dla niego operacji i z ust jego wyrwały się słowa:
— Doktór Mański... Don Carlos...
— Per dio! — mruknął don Basilio — a skąd ten chłopak wymienia nazwiska, które mi są znane? Dr. Mański był przecież w haciendzie mego stryja, a don Carlosa i don Fernanda znam dobrze. Trzeba go się wypytać, jak tylko przyjdzie do siebie. Zaraz mu będzie lżej, gdy mu zrobimy opatrunek. Żeby tylko Chica nie marudził.
Ale Chica, nawykły do pełnienia wlot rozkazów młodego pana, już galopował z wodą w sakwie podróżnej i wołał zdaleka:
— Aqua fresca! (woda świeża), — jak nawołują w dnie upalne roznosiciele wody w miastach hiszpańskich.
— Dawaj prędzej! prędzej! — naglił don Basilio.
Za chwilę obmyto ranę Piotrusia (czytelnicy domyślają się bowiem, że był to on właśnie) i zrobiono mu świeży kompres na głowę.
Piotruś odetchnął pełną piersią i zwrócił wdzięczne spojrzenie w kierunku młodego Hiszpana.
— Senor! — rzekł słabym głosem — ocaliłeś mi życie. Czem ci biedny odsłużę?
— Nie masz potrzeby niczem odsługiwać, boć to przecież obowiązek każdego ratować bliźniego w nieszczęściu. Ale jeśli możesz mówić, objaśnij nas, co się stało.
— Nie wiem, senor. Wracałem z llanosów, gdy ktoś zarzucił mi lasso na szyję, a potem straciłem przytomność.
— Widocznie chciano cię ograbić.

— Jak widzę, tak. Nie mam już ani konia, nie widzę poncha i mojego węzełka.
Młody Hiszpan dobył tymczasem manierki i ostrożnie podnosząc głowę rannego wsączył mu parę kropel do zaschłych ust. Str. 102.
A tak mnie ostrzegli llanerosi, i ten listonosz, i don Sanchez...

— Don Sanchez? — zdziwił się Hiszpan. — Znasz don Sancheza? To może znasz i mego stryja don Alonza i moją siostrzyczkę cioteczną Rositę?
Zamyślił się młody Hiszpan i rzekł:
— Opowiadano mi, że jakiś wracający z llanosów chłopiec celnym wystrzałem zabił jaguara i ocalił życie mojej siostrzyczce. Czyżbyś to był ty?...
Piotruś milczał i tylko, pomimo bladości, lekko się zarumienił.
Hiszpan wyciągnął doń rękę.
— Patrz, co za zrządzenie Opatrzności! Toż mój dobry uczynek był prostą spłatą długu i to niezupełną, gdyż ja nie narażałem się na żadne niebezpieczeństwo, podczas gdy ty…
— Nie mówmy o tem — przerwał mu zawstydzony Piotruś.
— Dobrze, nie mówmy teraz, ale powrócimy jeszcze do tego tematu. Tymczasem powiedz mi, co znaczyły wymienione przez ciebie nazwiska dra Mańskiego i don Carlosa.
Piotruś znów się zaniepokoił. Czyżby podczas swej nieprzytomności zdradził tajemnicę don Fernanda nieznajomym? Wprawdzie don Basilio zasługiwał, jak się zdawało, na zaufanie, ale Piotruś miał zlecenie wyraźnie do don Carlosa i sekretem cudzym rozporządzać nie powinien.
Wkrótce jednak przekonał się, że nic nie zdradził, więc uspokojony, zwrócił całą rozmowę na dra Mańskiego i wyraził swoją troskę, jak mu teraz trudno będzie dotrzeć do Bogoty, aby się zobaczyć z przyjaciółmi.
— Bądź o to spokojny — rzekł don Basilio. — Teraz tem więcej nie zostawimy cię samego. Chica ustąpi ci swego muła, a za parę godzin umieścimy cię w posadzie „Pod zwycięskim torreadorem“. Tam znajdziesz z pewnością wieści o drze Mańskim, a już ja się zajmę tem, żeby ci było dobrze.
Jakkolwiek osłabiony, Piotruś wyraził gotowość ruszenia natychmiast. Wsadzono go więc ostrożnie na muła i cała trójka ruszyła wolno w stronę Santa Fé de Bogota.
Poczciwy Chica troskliwie podtrzymywał Piotrusia na siodle, wybierając możliwie równą i wygodną drogę.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Bogdanowicz.