Sława (Prus)/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sława |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa. Tom XXIV Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom III |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom III |
Indeks stron |
Na drugi dzień Marek Aureljusz podał im na śniadanie kawę ze śmietanką i bułki z masłem, pilnie uważając, w jaki sposób stary chemik przyjmie te ulepszenia. Ale roztargniony Gneist miętosił w palcach bułkę z masłem jak suchą, walając przytem ręce i surdut.
— Jakże dziś smakuje kawa? — zapytał niecierpliwie eks-galernik.
— Paskudztwo — odparł Gneist.
— Zna się!... — mruknął Marek Aureljusz, zerkając jednem okiem w stronę Juljana.
— Co mówisz? — spytał Gneist.
— Ja tak sam do siebie...
— Głupiejesz na starość.
— Dla utrzymania równowagi w naszej spółce — odpowiedział wierny sługa.
Po śniadaniu Marek Aureljusz obtarł panu ręce i surdut bibułą, chemik zaś wydobył z szafy gruby zeszyt i podał go Juljanowi.
— Tu — rzekł — jest opis sposobów otrzymywania każdego hydrometalu. Przerób go starannie.
I chciał odejść. Juljan zatrzymał go.
— Mam je otrzymywać bez pańskiej pomocy?...
— Rozumie się.
— Więc to łatwa robota?
— Zobaczysz.
— Zobaczysz!... — powtórzył Marek Aureljusz, wykrzywiając się przez plecy Gneista.
— Co mówisz? — zapytał starzec.
— Ja tak do siebie.
Gneist wyszedł, Juljan wziął się do zeszytu.
Metoda otrzymywania całego szeregu hydrometalów cięższych i lżejszych od wody, była napozór bardzo prostą. Z pewnej ilości kaolinu, przy udziale stosownych odczynników, wytwarzała się w retorcie pewna objętość glinu, z którą należało połączyć ściśle odmierzoną ilość wodoru od kilkuset do kilku tysięcy objętości. Reakcja odbywała się przy ogromnem ciśnieniu i bardzo niskiej temperaturze. Nadto zaś w pewnych chwilach należało przepuszczać przez mieszaninę prąd elektryczny, oznaczonego natężenia.
Juljan rozpoczął pracę od hydrometalu Alfa. Pierwszy dzień upłynął mu na przygotowywaniu materjałów, na drugi przystąpił do właściwych reakcyj i po nużącej, ośmiogodzinnej pracy, przekonał się, że reakcja nie nastąpiła.
„Widocznie strzeliłem jakiegoś bąka“ — pomyślał i wziął się na nowo do roboty. Znowu upłynął mu dzień na przygotowaniach, drugi na śledzeniu i regulowaniu zjawisk zachodzących w cylindrze i znowu — reakcji nie było.
Zawód podniecił go. Dwa dni poświęcił na oczyszczanie i ważenie materjałów, a przez trzeci z biciem serca śledził zmiany ciśnień, temperatury i natężeń prądu elektrycznego. Zdawało mu się, że tym razem nie popełnił żadnego błędu, mimo to reakcji nie było.
„Czyżby stary okłamywał mnie?...“ — przyszło mu na myśl. Pod wpływem tej uwagi zażądał od Gneista okazu hydrometalu Alfa, który dano mu natychmiast. Obejrzał próbę, wszystkie cechy zewnętrzne zgadzały się z opisem. Wkońcu sprawdził ciężar gatunkowy i przekonał się, że wynosi jeden i pięć dziesiątych gęstości wody. Hydrometal istniał, tylko on nie umiał go otrzymać.
Po raz czwarty przystąpił do robót i — znowu nic nie zrobił. Tego samego dnia zapytał Gneista: czy w opisie jego metody niema jakiej pomyłki? Stary chemik z uwagą przeczytał odnośny rozdział zeszytu i odparł, że opis jest dokładny.
Piąty, szósty, siódmy i dziesiąty raz zabierał się Juljan do pracy, lecz — zawsze napróżno. Reakcja nie następowała, choć od pierwszej próby upłynął miesiąc czasu... Gdy pomyślał, że hydrometalów już odkrytych przez Gneista jest kilkadziesiąt i że czeka go jeszcze osiem tysięcy prób samodzielnych, ogarnęło go zwątpienie.
— Ależ, ażeby wykonać tyle doświadczeń, musiałbym żyć siedemset lat!... — mówił sobie i ręce mu opadały.
Po gorączkowych wysiłkach przyszła apatja. Zamknął laboratorjum, schował zeszyt i kilka dni leżał w pokoju, śpiąc albo marząc posępnie. Potem przyszła nowa fala zapału. Znowu wziął się do roboty i — znowu napróżno...
— Oto droga do sławy! — mówił, czując, że mózg mu wysycha. — Gdybym choć doszedł do jakiegokolwiek rezultatu, gdyby choć kto widział moje wysiłki...
Kiedy po raz trzynasty wziął się do piekielnej roboty, już całkiem ogarnęło go zniechęcenie. Powiedział sobie, że to ostatnia próba, po której, gdy się nie uda, opuści Gneista.
— Stracę tu rozum — powtarzał, patrząc na manometr.
Około południa wszedł do laboratorjum Marek Aureljusz i, podpaliwszy w piecu, umieścił w nim jakiś tygiel.
— Cóż to jest? — zapytał Juljan.
— Topię biały metal... Wiesz? ten na panewki — odpowiedział eks-galernik.
— Czy i ty bawisz się chemją?
— Nie gorzej od ciebie, ósmy numerze.
— Może nawet potrafiłbyś otrzymywać hydrometale?...
— Alfę tobym jeszcze spartolił, innych nie.
— Więc znasz Alfę?
— Ach!... Trzy lata nad nim szczękałem zębami.
— I umiałbyś go otrzymać? — pytał zaciekawiony Juljan.
— Kiedyś umiałem. Dziś tylko wiem, że to nie dla paniczów robota — odparł szyderczo eks-galernik.
Wydobył swój tygiel z pieca i szybko opuścił pracownią.
Rozmowa ta stała się dla Juljana nowym bodźcem. Ambicja ocknęła się w nim i postanowił — dopóty nie opuszczać laboratorjum, dopóki nie otrzyma bodaj hydrometalu Alfy.
— Nie mogę przecie być gorszym od galernika! — powiedział sobie.
Rozpoczął nowy szereg prób, które trwały około dziesięciu dni. Wszystkie były nieudatne, lecz — zaczęły interesować Juljana. Teraz dopiero spostrzegł, że narzędzia, któremi posługuje się, są nadzwyczaj grube dla prac tak subtelnych i że niedokładności machin musi dopełnić spotęgowaną uwagą i wprawą. Czuł, że dziś oko jego więcej widzi, ucho więcej słyszy, ręka działa pewniej, aniżeli miesiąc temu.
„Poprostu muszę się wygimnastykować w robocie — myślał — przynajmniej do takiego stopnia, jak fabrykanci igieł, którzy umieją przedziurawiać cienki włos i nawlekać go jeszcze cieńszym...
Chłodno rozumując, obliczał, że około pół roku musi ćwiczyć się dla nabycia potrzebnej biegłości. Od tej pory zaczął pracować już nie dla otrzymania metalu Alfa, ale dla wprawy. Uważnie dobierał materjały, spokojnie śledził ruchy manometru, flegmatycznie posuwał mikrometr i, pewnego dnia, kiedy prawie zapomniał o reakcji, skazówka manometru — opadła na zero.
— Zepsuło się co?... — szepnął. Wtem przyszło mu na myśl, że hydrometal Alfa jest zrobiony. Dostał dreszczów, wybiegł z laboratorjum, chciał nawet lecieć na ulicę. Szczęściem spotkał Marka Aureljusza.
— Idź tam — rzekł — i otwórz retortę... Reakcja skończona!...
Eks-galernik pogardliwie wzruszył ramionami i poszedł do pracowni, zostawiając Juljana w szale radosnego niepokoju. Wypuścił resztę gazów z cylindra, otworzył klapę i w kilka minut później wrócił, niosąc w ręku kawał szarej substancji.
Juljan upadł Markowi Aureljuszowi w objęcia, wołając:
— Jest Alfa!... Otrzymałem Alfę!...
— A gdzie Beta, Gama i tak dalej, aż do Omegi?... — spytał go drwiącym tonem eks-galernik.
Gneist jeszcze obojętniej przyjął wiadomość o otrzymaniu Alfy.
— Trzeba — rzekł — kilka razy powtórzyć doświadczenie.
Juljan, ochłonąwszy, przyznał, że rada Gneista jest słuszną. Tak go jednak zmęczył i znudził hydrometal Alfa, że nie miał już odwagi zaczynać prób na nowo, lecz wziął się do hydrometalu Beta.
Dziwnym trafem próba udała się odrazu, a nie panujący nad sobą z radości Juljan, natychmiast po otrzymaniu Bety okazał ją staremu chemikowi, mówiąc z triumfem:
— Patrz pan!...
Zachwyt jego uderzył Gneista. Starzec bystro popatrzył na Juljana i rzekł:
— Nie podoba mi się twoja uciecha. Gdzie niema spokoju, tam traf rządzi człowiekiem i jego robotą.
— Ach! panie — wybuchnął Juljan — czy możesz dziwić się, że stojąc na pierwszym szczeblu do sławy, chwilowo straciłem spokój?...
Zwykle zamyślony chemik, jakby ocknął się i kiwając głową, zaczął powoli mówić:
— Sława, sława!... Kiedyś i ja jej szukałem, nawet kosztowałem, a dziś mógłbym jej mieć pełne kieszenie. I patrz, gdyby dla zyskania owej sławy trzeba było tylko wyjść za furtkę, nie ruszyłbym się z krzesła.
— Dlaczego?... — dziwił się Juljan.
— Bo widzisz, sława, jak zresztą każda ludzka komedja, inaczej przedstawia się widzom, a inaczej aktorom. Uciechę z niej mają tylko widzowie. Kiedyś sam się o tem przekonasz.
— Chciałbym jak najrychlej doznać tych rozczarowań.
— A... a... chciałbyś?... — powtórzył Gneist. — Proszę!... Otóż... Otóż oddaję ci wszystkie moje odkrycia. One przecie są coś warte. Więc wytwarzaj hydrometale i bądź sławnym.
Juljan otrząsnął się.
— Dziękuję panu — odparł.
— Dlaczegóż to?... Jeżeli szczęście opiera się na sławie, więc bierz ją. Nie chcesz, bo masz wielką duszę, a tej nie zadowolnią wiwaty kilku tysięcy głupców, czyli — sława.
— Nie chcę darowanej sławy, tylko moją własną.
— Przesąd. Darowana sława przynosi równie istotne procenta, jak darowany pieniądz. Dlaczego więc nią gardzisz? Bo szczęściem nie jest sława, ale droga, którą do niej idziemy.
Podniósł się z krzesła i kończył:
Człowiek, z powodu ograniczonych sił, stawia sobie różne cele w życiu i mówi: gdy tu zajdę, będę szczęśliwy! Lecz dopiero, gdy, osiągnąwszy cel, nie znajduje nawet odpoczynku, zaczyna domyślać się, że jedynym istotnym celem i szczęściem jest samo życie i praca. Płytkim umysłom wystarczy bylejaka rozrywka: sława, balet, flaszka wina. Ale dusze mocne są przepaściami, których nie wypełni zarówno jeden kompliment, jak i sto tysięcy komplimentów, nazwanych sławą.
Niecierpliwie machnął ręką i wyszedł.
„Krańcowy pesymista“ — pomyślał Juljan. Swoją drogą zastanowiły go wywody chemika.
— Jednak on ma racją — rzekł. — Człowieka nie zadowolni sam rozgłos, ale rozgłos poparty własną zasługą. Gdyby dziś krzyknęły gazety, że ja odkryłem hydrometale Gneista, byłbym nieszczęśliwy. W cudzej sławie nie śmiałbym oczu podnieść na ludzi.