Słup/V
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Słup |
Podtytuł | Fragment z dziejów małego miasteczka |
Pochodzenie | Wybór pism w X tomach Tom II |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Drukarnia „Wieku“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom II |
Indeks stron |
Zanim Mendel zdążył wypuścić ten wiatr zmartwienia, który mu siedział w głowie, i zanim Mendlowa zdążyła porachować, ile potłuczono talerzy i ukradziono łyżek na tem kochanem weselu, już Chana Gołda rozmówiła się ze swatem i już swat siedział u Jojny i kładł mu w ucho całą furę rozmaitych argumentów.
Fajbuś leżał w łóżku z obwiązaną twarzą i wcale nie słuchał, o czem była mowa. Jęczał tylko, gdyż był bardzo przestraszony i zmartwiony.
— Ja wam zawsze mówiłem, Jojno — klektał swat — że Małka dla waszego syna nie będzie dobra żona. Pamiętacie wtedy, koło bożnicy na mostku, zaraz po szabasie, co ja wam powiedziałem? No, no, widać macie krótką pamięć. Ja mówiłem, że takiej żydóweczki jak Bajla, naszej Chany Gołdy córka, na świecie nie znajdzie. To jest cała dusza! Dobra gospodyni, nie myśli o nowomodnych sukniach, ani o trefnych książkach, a w powszedni dzień tak wygląda, jakby tylko co z pieca wyszła. Brylant nie dziewczyna! na moje sumienie, Jojno, czy widzieliście kiedy, żeby miała uczesane włosy? albo ładny kawałek odzienia? Dość spojrzeć na jej trzewiki, żeby przekonać się, jako chodzi prostemi drogami i nie szuka ścieżek wykrętnych, a wiecie wy, jaka ona gospodyni? Ona za waszym Fajbusiem będzie stała jak mur, ona z jednego grosza zrobi pięć, bo taką już naturę ma. Pomyślcie-no, Jojno, coby to było za szczęście, żeby się Fajbuś z nią ożenił.
Jojna podrapał się w brodę i ruszył ramionami.
— Z przeproszeniem waszego honoru — rzekł — mój Judka, ale powiadacie sami nie wiecie co, jedno z drugiem wcale się nie trzyma.
— Dlaczego nie ma się trzymać?
— Naprzód, że tak jak dziś chwalicie Bajlę Chany Gołdy, chwaliliście niedawno Małkę Mendla.
— Oj, Jojna, Jojna! Czy jak wam się trafi zrobić zakrótkie rękawy u kapoty, wy będziecie mówili kundmanowi, że one są krótkie? Czy jak zrobicie zadługi stan, będziecie wmawiali w kundmana, że ten stan naprawdę jest zadługi? Co to za gadanie! Ja chwaliłem Małkę, bo na to ja jestem swat, bo mi Mendel dobrze zapłacił — ale pytajcie się, gdzie wtenczas była moja dusza? Moja dusza była u Chany Gołdy. Powiem wam więcej, że gdy Małkę chwaliłem, to o Bajli myślałem, bo inaczej żadne pochlebne słowo nie mogłoby mi przyjść do głowy.
— No, no...
— Nie dziwcie się, każdy człowiek ma swój fach i podług tego fachu musi interesa prowadzić. Słuchajno, Jojna: Małka żeby nie była waryatka, to możnaby o niej powiedzieć, że jest pikies fajn dziewczyna — a o Bajli można powiedzieć, że jest pikies fein dziewczyna i wcale nie waryatka, ale nabożna, porządna żydóweczka. Daj Boże, żeby wszystkie nasze córki były takie. Ha?
— Po co wy mnie to wszystko powiadacie?
— Powoli, czekajcie-no, już prędko przyjdziemy do skutku, powiedzcie-no, Jojna, tak naprawdę, na wasze sumienie, ile wam dał Mendel pieniędzy?
— Co on mi dał? Wcale nie dużo, jedne sto rubli.
— Co to jest sto rubli?
— To jest dziesięć razy po dziesięć rubli, alboż wam nie wiadomo — a teraz za tę przykrość, za awanturę, co była na weselu, to ja myślę, że powinien mi dodać przynajmniej pięćdziesiąt rubli, to będzie razem sto pięćdziesiąt.
— No, no — a Chana Gołda mogłaby wam odrazu gotówką, dla was... słyszycie, Jojna, dla was samych, dać cale trzysta rubli...
— Dziwno mi bardzo, mój Judka, że lubicie kogo częstować orzechem, wiedząc, że ten ktoś zębów nie ma.
— Jak mam wasze słowa rozumieć?
— Tak, jak mówię.
— Ja nie wiem.
— Powiedzcie mi, czyście tu przyszli jak swat od Chany Gołdy i jej męża?
— Jak swat, dlaczego nie miałbym przyjść jak swat?
— Osobliwy z was swat, że chcecie żonatych ludzi swatać. Przecież wiadomo, że mój Fajbuś ma żonę. Niech dyabli wezmą taką kochaną żoneczkę, ale tymczasem to jest jego żoneczka...
— Aj, Jojno, Jojno, posłuchajcie mnie tylko. Zgódźcie się z Chaną Gołdą i jej mężem, weźcie to, co oni wam dają — a jutro rano już Małka nie będzie Fajbusia żona... Słyszycie? Zrozumiejcie, że to jest dobry interes. Kochany Fajbuś nie będzie miał więcej siniaków i dostanie żonę jak się należy, wy weźmiecie pieniądze od Chany Gołdy, a to, coście dostali od Mendla, także powinno do waszej ręki przyschnąć, bo to sprawiedliwie wasze jest. Wyście obiecali syna ożenić z Małką i ożeniliście — a że się młodzi po weselu rozeszli, to nie wasza wina. Przeciwnie, to Mendel winien, że córkę na waryatkę wychował. No, powiedzcie, Jojna, czy ja nie prawdę mówię? czy nie mam racyi?
Jojna bardzo się zamyślił.
— No — rzekł — ale czy ona zechce przyjąć rozwód?
— Małka?
— Tak.
— O to niech was głowa nie boli. Znajdą się dwa żydki, co jej doręczą. Weźcie sobie to do głowy, Jojna, ja wam powiadam.
Jojna zaczął brać do głowy po krawiecku, musiał w myśl cały ten interes skroić, fastrygować i zczepić do kupy, zwyczajnie jak krawiec, co nie ma wcale wprawy do prędkiego myślenia. Tymczasem Judka już był za drzwiami, a za dziesięć minut przyprowadził Chanę Gołdę z mężem.
Mendel spał i nie domyślał się wcale co się dzieje u Jojny, a tymczasem Judka dobrze się kręcił, gadał, klektał, tłomaczył, psuł sobie język, potem latał po mieście jak ptak, był u całej starszyzny i wszystko zrobił, jak się należy.
Nazajutrz rano Małka szła do magistratu, jak zawsze, a skoro wyszła na boczną uliczkę, gdzie mało ludzi chodziło, zaszedł jej drogę Judka z drugim żydkiem Berkiem.
— Dzień dobry, Małciu! — rzekł Judka.
— Dobry rok wam.
— Twój mąż tobie przysyła ukłon.
— Niech jemu oko wypłynie!
— Za co masz do niego taką złość? On chce ciebie przeprosić.
— Żeby nogę złamał!
— Fe, Małciu, fe! ty go przeklinasz, rzucasz na niego brzydkiem słowem, a on tobie przysyła podarunek.
— Nie chcę jego podarunków...
— Bardzo ładna, jedwabna chusteczka, patrzajno! Czy widziałaś, żeby kto w mieście miał taką chusteczkę? Weźno Małciu do ręki, zobacz, jaki to jedwab! Na moje sumienie, to jest francuzki jedwab. Nie myśl, że warszawski, — to zagraniczny jedwab. Zobacz, weź do ręki, jaki to mięciutki...
Małka schowała obie ręce pod fartuch i zaczęła się śmiać.
— Słuchajcie-no, Judka — zapytała — ile dostaliście za to, żeby mi dać do ręki tę chusteczkę i to, co w niej jest?
— Co ma w niej być? w niej nic niema!
— Czy wy myślicie, że ja taka głupia? że ja nie wiem, że chcecie żebym od was wzięła rozwód?
Judka nie wiedział, co mówić.
— No, no, gadajcie prawdę, wy mądre, wy nabożne żydki, ileście za to dostali?
— Co mieliśmy dostać?
— Nie zapierajcie się, ja wiem, że wy za pieniądze zanieślibyście własne dusze dyabłu. Nieprawda? Dajcie ten rozwód, ja go wezmę. Przehandlujcie waszego kochanego Fajbusia innej żydówce.
Judka wyjął papier z chusteczki. Małka znowuż cofnęła ręce.
— Dlaczego nie bierzesz?
— A gdzie jedwabna francuzka chusteczka, dlaczego schowaliście ją do kieszeni?
— Mówiłaś przecie, że chcesz wziąść rozwód, no, a rozwód nie jest chusteczka, tylko rozwód.
— Przydałaby się dla waszej córki...
— Dlaczego nie?
— Dla mnie też się przyda. Dawajcie z chusteczką, dość zarobiliście na mnie.
Judka zawinął papier w chusteczkę i podał, Małka wzięła.
— Będę miała pamiątkę po kochanym Fajbusiu, powiedzcie mu, że pantofel...
— Tfy! — krzyknął Judka — co ja mu mam powiadać. Czy kto widział kiedy taką bezczelność?
Na papierze, który Judka Małce doręczył, były napisane takie słowa:
„Trzeciego dnia w tygodniu, drugiego dnia miesiąca Elul, pięć tysięcy sześćset trzydziestego szóstego roku od stworzenia świata, podług ery, jaką tu liczymy w Kurzełapkies, zwanem Kurzełapki, mieście położonem nad rzeką Trockene Teich, nazwaną Sucha Rzieka i nad wodami źródlanemi, Ja, Fajbuś, syn Jojny, dziś obecny tu w Kurzełapkies, zwanem Kurzełapki, nad rzeką Trockene Teich, nazwaną Sucha Rzieka i nad wodami źródlanemi, chcę dobrowolnie, bez przymusu, rozwieść, uwolnić i opuścić ciebie. Idź sobie ty, żono moja, Małko, córko Mendla, obecna dziś w Kurzełapkies, zwanem Kurzełapki, mieście położonem nad rzeką Trockene Teich, zwaną Sucha Rzieka i nad wodami źródlanemi, którą z własnej woli, bez przymusu, uwalniam, opuszczam, rozwodzę. Byłaś żoną moją niegdyś, a obecnie uwalniam, opuszczam i rozwodzę cię, abyś była wolną dla każdego i mogła rozporządzać swoją osobą i być zaślubioną mężowi, któregokolwiek zechcesz, a nikt nie może ci zabronić, gdyż od dnia dzisiejszego na zawsze dla każdego wolną jesteś, a to niech będzie odemnie listem rozwodowym, pismem uwolnienia, aktem rozłączenia“.
Nie jest to wielki honor dla żydówki dostać kawałek takiego paszportu, ale Małka tyle się znała na żydowskim honorze, co koza na propinacyi!
Zamiast smucić się i płakać, pobiegła pochwalić się przed burmistrzową.
Tej samej nocy, na wielkie zmartwienie Mendla i Mendlowej, na urągowisko Chany Gołdy, która ogromnie w pychę urosła, na wstyd dla całego miasta, Małka uciekła. Uciekł też w tydzień później i pisarz z magistratu, a wszystko to się stało przy pomocy burmistrza, tego burmistrza, którego żydki chwalili, że taki dobry jest!
Później, po roku, przyszła wiadomość, że Małka ochrzciła się, wyszła za mąż za pisarza i mieszka w Warszawie.
Ładne czasy!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tej nocy, podczas której Małka uciekła była straszna burza.
Najodważniejszy mąż w całych Kurzychłapkach nie ośmielił się wytknąć głowy z pod pierzyny, kozy beczały w sieniach, koty chowały się za piec, piorun uderzał za piorunem, a błyskawice, oby wrogowie nasi widzieli takie jasności, — prawie nie ustawały.
Potem puścił się deszcz z gradem i ze dwie godziny tłukł dziurawe dachy i robił strzelanie po szybach jak, chowaj Boże, na wojnie.
Dopiero nad ranem zrobiło się cicho i w górze pokazał się kawałek nieba, a po wschodzie słońca nastała najpiękniejsza pogoda.
Sprawiedliwej i błogiej pamięci Boruch Bajgel, odmówiwszy swoje pacierze poranne, udał się za miasto, jak zwykle w stronę wschodnią, aby popatrzeć na próchniejący słup i kiwać głową nad zepsuciem świata. Próżno Boruch wytężał źrenice swoich oczu, nie mógł dostrzedz słupa, dopiero gdy przyszedł na miejsce, przekonał się, że słup już nie stał. Leżał na ziemi, jak człowiek nieżywy, leżał w błocie... Spróchniały na szczęt od dołu, nie wytrzymał naporu burzy i wiatru i powalił się na ziemię.
Boruch patrzył na to smutnie i kiwał głową, mocno kiwał, bo było czego.
W upadku słupa dopatrywał pewnego podobieństwa do upadku Kurzychłapek, tego nabożnego, kochanego miasteczka.
I wtenczas Boruch otworzył serce swoje przedemną i wylał całą rzekę żalu i biadał i mówił, że to dopiero początek — a ja łowiłem drobne krople z tej rzeki i wlewałem je do flaszki pamięci, ażeby potem niegodnem piórem uczynić ten oto fragment....
Kiedy przyszła wiadomość, że Małka się ochrzciła, tego samego dnia, a raczej tej samej nocy, słup ktoś ukradł i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, spalił go w piecu.
Boruch już nie kiwał głową nad tym faktem, ponieważ wówczas już dni jego nabożnego i sprawiedliwego życia były skończone.
Słowa jego sprawdziły się w zupełności.
Na miejscu, gdzie niegdyś stał, a potem leżał słup, jest stacya kolei żelaznej.
Dyabelski wóz przywozi codzień różne nowości; stara moda i stara nabożność znika; w Kurzychłapkach nie znajdzie nawet pary porządnych pejsów, a żydówki, choć nie mają co jeść, noszą suknie modnym krojem zrobione.
Są już nawet mężatki, które mają bezczelność nosić własne włosy na głowie, oby je za to kolka spotkała.
Jak budowla na mocnym filarze, cały honor Kurzychłapek opiera się jeszcze na Fajbusiu.
To złote, kochane dziecko nie przestaje siedzieć nad mądremi księgami, nie chce wcale znać świata, a gdy Bajla zawoła go do jedzenia, to podnosi głowę i patrzy na nią tak, jak człowiek, który dopiero co spał spaniem mocnem, a nagle ktoś w samo ucho krzyknął mu: „fajer!“
To jest cały brylant Kurzychłapek.
Mendel, zawstydzony z ucieczki Małki, przeniósł się do innego miasteczka o kilkadziesiąt mil; dobrego burmistrza, oby wrogowie nasi poznali taką dobroć, przeniesiono nie wiadomo gdzie. Jojna, krawiec, po dawnemu szyje kapoty i pyszni się synem, a natchniony poeta Pinkus Steinerkopf spoczywa już w domu wiecznym, obok sprawiedliwej pamięci Borucha Bajgela (oby obadwaj używali szczęścia raju).
Owóż i koniec fragmentu, który napisany jest akurat według żywych słów wielkich dwóch wyżej wymienionych nabożników i mędrców.
Stawiam ostatnie litery w przekonaniu, że studnia pobłażliwości ludzkiej nie ma dna, tudzież że grzech fuszerstwa powszechniejszy jest na tym świecie, aniżeli cnoty i zasługi porządnych majstrów.