<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Samo-Sierra
Pochodzenie Śpiewy historyczne
Wydawca Wojskowy Instytut Naukowo-Wydawniczy
Data wyd. 1930
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SOMO-SIERRA.


„Somosiera“ — wąwóz w górach Guadarama w Hiszpanji, na północ od stolicy jej, Madrytu. Podczas wojny hiszpańsko-francuskiej broniło go 14,000 Hiszpanów. Cesarz Napoleon I, pragnąc jak najprędzej dostać się do Madrytu, aczkolwiek wojsko jego dążyło iść tam drogami okólnemi, postanowił ów wąwóz zdobyć. Kiedy piechota francuska nie zdołała tego dokonać, zlecił to szwadronowi szwoleżerów, czyli pułku lekkokonnego, złożonego z Polaków. Było to dnia 30 listopada 1808 r. Szwadron i pułk okryli się podówczas wiekopomną chwałą. Pułk został zaliczony do starej gwardji cesarskiej.

(Opowiadanie szwoleżera).


Szwadron nasz przy cesarzu w służbie był od świtu...
Nieprzyjaciel zasłonił drogę do Madrytu
I wstrzymał armję całą, osiadłszy się w skałach...
Kanonjery hiszpańskie przy dymiących działach
Nie spoczęły na chwilę, zosobna lub razem
Ziejąc na awangardę[1] płomiennem żelazem,
A krzyżowym nas ogniem z wyżyn Somo-Sierry
Prażyły rozsypane celne tyraljery.

Dzień był zimny. Mgła gruba, jak to zwykle w górach,
Spowiła okolicę w swych wilgotnych chmurach

Słońce jeszcze nie wzeszło. Jak krwawe iskierki
Mknął skroś mgły błysk wystrzałów. Ten i ów z manierki
Pociągnął łyk gorzałki, albo szedł dokoła
Bukłak[2] z winem hiszpańskiem, czarnem, gdyby smoła
I cierpkiem; tego trunku pies nie pozazdrości!
Nas i konie chłód ranny przenikał do kości...

Wszystkie drogi na góry zalała piechota;
Gościńcem szły armaty, lśniące jak ze złota,
A za niemi, w dwu światach zwycięstwami dumne,
Kawalerje gwardyjskie, ściśnięte w kolumnę.
Z konnicą był sam cesarz. Z orderową wstęgą
Pod swą szarą kapotą, na białym „Marengo“,[3]
Stał i patrzył spokojnie: snać pozycję badał,
Bo co moment lunetę do oczu przykładał.


Hiszpan trzymał się krzepko. Z obronnych załomów
Grzmiały gardziele armat kanonadą gromów:
Jak ćma ptaków piekielnych na powietrzu mglistem,
Kule gradem śmiertelnym leciały ze świstem.
Raz wraz w pułki cesarskie, gdyby w żywe morze,
Wpada bomba sycząca, głębie jego porze,
Szkarłatną falą pryska, wali trupów rzędy —
I począł żołnierz mruczeć: „Nie przejdziemy tędy!“

Nagle cesarz nadjechał do szosy wylotu...
Widziałem: stał, jak posąg, wśród kartaczów grzmotu.
Pękające granaty ryły granit twardy —
On, jak orzeł, wzrok puścił płomienny i hardy
W wąwóz, skąd dział szesnaście śmiercią nań bluzgało.
Potem zwrócił do sztabu twarz, jak całun białą.
Skinął, chwilę na siodle nieruchomy siedział —
I któremuś ze świty kilka słów powiedział...


Myśmy stali na froncie z cesarza rozkazu,
Kozietulski[4] gryzł wąsa i klął raz po razu,
Zły jak djabeł. Szeregi ciche, gdyby truna,
Czasem tylko kto syknął! „Psia krew! Do pioruna!,

Albo szkapę narowną kropnął w bok ostrogą.
Nawet zaćmić na kuraż zakazano srogo!
A tu coraz siarczyściej raziły nas ścierwy
I „szlusuj!“ oficerów jęło brzmieć bez przerwy.

Wtem szwadron przebiegł płomień: kurzawą okryty,
Nadleciał major Segur od cesarskiej świty.
(Major Segur, chwat Francuz! Dusza, jak skra, dziarska).
„Kapitanie! zakrzyknął — komenda cesarska:
Wskok szarżować na wąwóz i wziąć działobitnie!
Oto szansa: zwyciężyć lub umrzeć zaszczytnie


W jego oczach! Ja z wami! Hej, na łeb! na szyję!
Niech żyje cesarz!..“ Myśmy ryknęli: „Niech żyje!“
Miałem szkapę, jak siarka, ojcowego chowu,
Ścigłą, jak wiatr, krwi wschodniej, bez wad, bez narowu,

Gniadą, w pończoszkach białych na przednich pęcinach;
Więc gdy kapitan po nas spojrzał, jak po synach,
I sformował kolumnę czwórkami z prawego —
Cuglem puścił swobodnie na grzywę gniadego,
A on, ledwo posłyszał: „Marsz! marsz!“ jak mi skoczy! —
I zaraz mgła mi krwawa przysłoniła oczy!

Jezus Marja! Gdy wspomnę wprost nie mogę wierzyć,
Jak on mógł to rozkazać, a my tak uderzyć!
Warjatem lub półbogiem trza być! Kawalerją
Brać wąwóz, gdzie baterja stoi za baterją!

Ale wtedy z nas żaden nie pomyślał o tem:
Rwaliśmy z krzykiem: „Cesarz!“ z brzękiem i łoskotem,
Gotowi do ostatniej wylać krew kropelki...
Jak on nas znał do szpiku! jak nas znał ten „wielki!“

Jęk! Wrzask! Dym! Krew! Płomienie! Ciemna kurzu chmura!
Ludziom pióra i koniom wystrzeliły pióra!

Wpadliśmy w wąwóz... gnamy... Rąbiem, jak szatany...
Z przed kopyt ogłupiałe zmykają Hiszpany.
Grzmią działa, karabiny! We krwi pół szwadronu
Leci z siodeł! Trzask kości! Straszny charkot zgonu!
Tu przepaść! tam harmaty! — „Wskok! wskok! wskok!!! do czarta!!!...“
Baterja jedna!... druga!... i trzecia!... i czwarta!...
Zdobyte!...

Kozietulski w najpierwszym momencie
Stracił konia i runął na wąwozu skręcie...

Nie zginął! — wstał i pieszo pobiegł do ataku.
Dziewanowski z Rowickim zostali na szlaku;
Rudowski na armacie legł, przez siebie wziętej,
Krzyżanowski zabity... Krasiński pocięty...
A przy czwartej baterji, posoką zbryzganej,
Mdlał dzielny Niegolewski z jedenastu rany...

Jam się ocknął, w krwi cały, na ostatniem dziale...
Złote słońce na niebie gorzało wspaniale,
Nadjeżdżał właśnie cesarz. Patrzę: a on z głowy
Zdjął kapelusz trzyrożny; z twarzy marmurowej
Biły blaski promienne... Spojrzał na harmaty,
Na trupy szwoleżerów, jak wiośniane kwiaty,
Ścięte kosą... I nagle ściągnął brwi sokole
I wołał: „Cześć walecznym!“... I wstyd miał na czole!...






  1. Awangarda — straż przednia.
  2. Bukłak — worek z owczej lub koźlej skóry do przewożenia płynów.
  3. Marengo — ulubiony koń cesarza Napoleona, nazwany tak na pamiątkę zwycięstwa z Austrjakami w 1800 r. pod wsią Marengo we Włoszech północnych.
  4. Kozietulski Jan Leon, ur. w 1781 r. zmarły w 1821 r. dowódca somosierskiego szwadronu, później dowódca 4-go pułku ułanów wojsk Królestwa Kongeresowego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.