Siedzi w oknie cały ranek,
Do wieczora siedzi,
Siedzi ciągle smutny Janek,
Czeka odpowiedzi.

Do swej lubej list wyprawił,
Na odpowiedź czeka;
Sześć miesięcy w oknie strawił,
Wzdycha i narzeka.

List wyprawił przez gołębia;
Gołąb nie powrócił:
Może spotkał gdzie jastrzębia,
Co mu drogę skrócił.

Wodzi okiem wciąż po niebie,
Na posłańca czeka,
Patrzy w górę, znów przed siebie...
Pies na niego szczeka.


Pytaniami wszystkich nudzi
I zaczepia co dnia
Ptaki, chmury, nawet ludzi, —
Każdego przechodnia.

Wszyscy się już z niego śmieją
Szczerze lub obłudnie;
On się żywi wciąż nadzieją, —
Coraz bardziej chudnie.

Dziś znów patrzy w jedną stronę
I wzdycha okropnie...
Słońce poszło spać, znudzone:
Zrobiło roztropnie.

Księżyc wyszedł już z gospody,
Po niebie się toczy,
Zrumienione ma jagody
I nabrzękłe oczy;

Podpił sobie starowina,
Tacza się wśród drogi
I do gwiazd się brać zaczyna,
A te przed nim — w nogi!

Więc niechętnie idzie daléj,
Gorzko się uśmiecha,
Mrucząc: „Dyabli to nadali:
„Starość nie uciecha


„Oj, te gwiazdy! ród zdradliwy!
Każda z nich jest płocha;
Dziś dlatego, żem już siwy,
Żadna mnie nie kocha.

„Młodość za to miałem sławną —
Kochały mnie więcéj,
A to temu tak niedawno:
Lat coś sześć tysięcy.”

Kiedy ujrzał smutny Janek
Starego na niebie,
Wychylił się z za firanek,
Wzywa go do siebie:

„O, mój stary przyjacielu!
Zbiegłeś drogi tyle...
Siadaj u mnie na fotelu,
Spocznij choć na chwilę.

„Musisz być zmęczony pewnie
Dzisiejszą podróżą...”
Księżyc na to mruknął gniewnie:
„Nogi mi nie służą!

„A tu trzeba spacerować
I świecić latarką
Wszystkim, co chcą romansować —
Księżnom, czy kucharkom.


„I tych samych klątw, uniesień,
Słuchać wciąż od ludzi,
Czy to wiosna, czy to jesień:
To mnie dyablo nudzi!

„Każdy myśli z tych młodzików,
Że on tylko jeden
Pełną piersią wykrzykników
Odkrył nowy eden;

„Że on pierwszy z swoją miłą
Między gwiazdy zalazł,
I że przedtem nic nie było —
On miłość wynalazł!

„Gdy go zdradzi ładne dziecię,
Wtedy znowu mniema,
Że na całym bożym świecie
Nieszczęśliwszych niema —

„I dziwuje się bez końca,
Utraciwszy zdradną,
Że księżyce, gwiazdy, słońca,
Na nos mu nie spadną.”

Janek przerwie: „Srebrny panie,
Jesteś w złym humorze,
Lecz na moje zapytanie
Odpowiesz mi może.


„Nie będziesz się na mnie srożył
Za pospólstwa winy:
Wszak wiesz, że mnie Pan Bóg stworzył
Z innej całkiem gliny.

„Moja miłość — to nie zwykłe
Śmiertelnych mamidła,
To nie zmysłów cacko nikłe,
To nie bańka z mydła!

„Moja miłość — ta wyrosła
Ponad poziom ziemi,
W niebo czysty skarb uniosła
Skrzydłami swojemi.”

„Nic wspólnego nie ma z zmienną
Ludzkich uczuć nędzą,
Gdyż oplotła świat promienną
Idealną przędzą.

„Ona wyższą nad egoizm
I nad serca klęski...
Moja miłość — to heroizm
Dumny i zwycięzki!

„Ja nie pragnę nic dla siebie,
Dla szczęścia własnego,
Bo w miłości mojej niebie
Niema nic ziemskiego.


„Nic nie pragnę, nic nie żądam,
Tak, niczego więcéj,
Oprócz wieści, co wyglądam
Od sześciu miesięcy.

„Chciałbym tylko wiedzieć tyle
O moim aniele:
Jak przepędza smutne chwile?
Czy nie cierpi wiele?

„List posłałem przez gołębia;
Nie mam w zamian wieści:
Więc niepokój mnie przygnębia,
Usycham z boleści.

„W twoje ręce los mój składam;
Powiedz, że jest żywą:
Oddam wszystko, co posiadam,
Za tę wieść szczęśliwą.”

Księżyc odparł: — „Jesteś hojny,
Bo posiadasz mało;
Lecz gdy jesteś niespokojny,
Powiem prawdę całą.

„Jest mi miło, że cię mogę
Tak łatwo pocieszyć;
Powiem krótko, bo mi w drogę
Czas się już pośpieszyć.


„Byłem właśnie mimochodem
W tamtej stronie zrana
I widziałem jak ogrodem
Szła twa ukochana.

„Przy niej ładny szedł chłopaczek;
Patrzała nań słodko
I niejeden spiekła raczek,
Bawiąc się stokrotką.

„Potem list twój wydobyła
Z kieszeni fartuszka
I o tobie coś mówiła
Tamtemu do uszka;

„I usiadła z nim pod drzewem
Z śmiechem list podarła...”
Na to Janek krzyknie z gniewem:
„Bodajby umarła!

„O niegodna! o zdradliwa!
Tak mnie zwieść szkaradnie!
Co mi z tego że jest żywa...
A, niechaj przepadnie!”

Księżyc zaczął śmiać się głośno,
Ramionami wstrząsał,
Słysząc furyę tę miłosną;
Janek wciąż się dąsał.


Aż staremu się znudziło
Słuchać, jak się żali
I wyklina swoją miłą —
Chciał wędrować daléj.

Spostrzegł Janek, że staruszek
Zaczyna się zżymać;
Chciał go schwycić za kożuszek,
Żeby go przytrzymać:

Ale księżyc w mig się sprawił,
Przewidziawszy łapkę,
W ręku Janka pozostawił
Tylko lisią czapkę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Asnyk.