Sekta djabła/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Sekta djabła
Podtytuł Powieść niesamowita
Redaktor Jan Stypułkowski
Wydawca Bibljoteka Echa Polskiego
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
Mura.

Mura, nazajutrz po swem „wtajemniczeniu”, dość dziwnie czuła się cały dzień. Grała w niej duma i zaspokojona ambicja, że nareszcie znalazła się na dziwnem zebraniu, śród „braci” i „sióstr”, a jednocześnie dręczyła ją niezaspokojona ciekawość. Co znaczyło słowo „Simon”, jakie jeszcze przejść musi próby, zanim stanie się tak mądra, jak i inni?
Jeśli, chwilami myślała o swym narzeczonym, to bez wyrzutów sumienia i żalu. Janek się udobrucha i ostatecznie się pogodzą, bo przecież, w gruncie nie robiła nic złego. A jeśli nie — trudno, nie pozwoli się tyranizować Jankowi. Tembardziej teraz, gdy ma się stać kobietą wyższą, dla której staną otworem, sekrety innym niewiastom niedostępne. Wszak, tak powiedział wczoraj Mistrz.
Mura była jeszcze bardzo dziecinna i brała wszystko po dziecinnemu. Cieszyła ją ta nowa zabawka, jak małego chłopczyka raduje zabawa, gdy odnajdzie beczkę, napełnioną prochem. Nie domyślała się na chwilę, w swem niedoświadczeniu, jakie straszliwe jej zagraża niebezpieczeństwo i jak przewrotnie zastawiano na nią pułapki.
To też, z prawdziwą radością, powitała Linę Lesicką, gdy ta pojawiła się u niej około południa.
— Taka byłam wczoraj przejęta — jęła tłomaczyć, sadowiąc swą rzekomą przyjaciółkę, tym razem nie w salonie, a w swym pokoiku, by wygodniej im było rozmawiać, na tapczanie, okrytym skórą białego niedźwiedzia — że nie zdążyłam ci nawet podziękować. Ale, wierz mi — dodała, ściskając ją serdecznie — z całej duszy ci jestem wdzięczna..
Lesicka była dziś wyjątkowo elegancko ubrana i bił od niej aromat mocnych perfum. Policzki miała mocno uróżowane, może, by tem silniej podkreślić swą urodę, może, by zakryć ślad bezsennej nocy. Gdyż to, co powiedział jej wczoraj Mistrz, mocno wyryło się w pamięci i pojmowała, że żartów z nim niema. Teraz, starając się rozproszyć resztki ogarniających ją skrupułów, prostą drogą zmierzała do celu. Im prędzej pozbędzie się tego zadania, tem lepiej.
— Hm — odrzekła, wywołując na swe usta nieco sztuczny uśmiech. — Bardzo mi miło, żeś zadowolona! Sądzę, że to, co ci teraz oznajmię, również sprawi ci przyjemność. Przybywam z polecenia Mistrza.
— Mistrza? — Mura drgnęła z radości.
— Pragnie osobiście cię poznać!
— Mistrz pragnie mnie poznać? — nie wierzyła własnym uszom.
— Widziałam go przed chwilą! Tak mu spodobało się twoje zachowanie podczas wczorajszego zebrania, że postanowił cię wyróżnić! Zaprasza nas, abyśmy popołudniu zaszły do niego!
Choć, właściwie, w swem wczorajszem zachowaniu Mura nie mogła sobie uprzytomnić nic niezwykłego, piersi jej rozsadzała duma.
— Żartujesz, chyba? Kunar Thava? Dr. Wryński zaprasza mnie do siebie? Bo, przecież mówmy szczerze, on to był wczoraj i jest naszym Mistrzem..
— Tak! Nie stanowi to tajemnicy. On nas zna wszystkich i my go znamy. Tylko bracia i siostry nie znają się między sobą!
Mura była czerwona ze szczęścia.
— No... no.. — szepnęła. — Kunar Thava.. Tak dawno pragnęłam go poznać.. Ale, dostać się do niego nie sposób, tyle wielbicieli go otacza. Powiedz, Lino! czy naprawdę jest taki interesujący. Podobno, starszy już człowiek, ale spodobać się może więcej, od niejednego młodzika? Sądząc, wczoraj, z ruchów i spojrzenia wyglądał na mężczyzną w sile wieku.
Lesicka uśmiechnęła się lekko.
— Nic ci nie będę mówiła! Sama się przekonasz! Chwilowo, niechaj ci to zaproszenie wystarczy! Więc popołudnie...! O piątej...
Podniosła się z otomany i poprawiła karakułowe futro, którego nie zdjęła.
— Odchodzisz, już? — zapytała Mura, której tyle zapytań cisnęło się na usta. — Wpadłaś tylko, na krótką chwilę?
— Muszę! — zabrzmiała odpowiedź — Wpadłam istotnie tylko na sekundę, aby cię uprzedzić... Zajdę po ciebie o piątej. Tylko...
— Tylko? — powtórzyła niespokojnie Mura, przeczuwając jakąś przeszkodę.
W panieńskim pokoiku rozległ się głośny śmiech Lesickiej. Tym śmiechem pragnęła pokryć zmieszanie. Przystępowała do najważniejszej części powierzonego sobie planu.
— Tylko — powtórzyła — musisz też dać dowód zaufania mistrzowi... Wczoraj wspominałaś w swem zobowiązaniu, że ty i cały twój majątek znajduje się do rozporządzenia bractwa. Oczywiście, była to prosta formalność. Dziś, musisz uczynić drugą formalność, która go niezwykle ujmie.
— Mianowicie?
— Złóż, cośkolwiek w darze mistrzowi...
— Jaknajchętniej, tylko...
Lesicka lekko na pozór wyrzucała obecnie ze siebie słowa, choć każde z nich ważyło, niczem ołów.
— Oczywiście, nie żaden przedmiot, ani jakieś głupstewko... Zaznacz naprawdę, że jesteś oddana stowarzyszeniu. Wiem, że pieniędzy nie masz... Ale, daj mu choćby swe weksle, aby poznał, żeś gotowa do ofiar.
— Moje weksle?
Lesicka nigdy nie zaczynałaby tej rozmowy, gdyby nie znała całej życiowej naiwności Mury.
— No, tak... Ciebie to nic nie kosztuje... i nic nie ryzykujesz... Wypełnisz ot takie głupie blankiety... Mistrz, oczywiście uśmiechnie się, przyjmie te weksle, jako dowód twej gotowości do ofiar, schowa je do biurka, a po jakimś czasie ci je zwróci... Myśmy prawie wszystkie postępowały w ten sposób... Jest to tylko zaznaczenie swego przywiązania.
— No... tak... — wymówiła Mura, niby tknięta jakimś przeczuciem. — Tak... Widzisz.. Ja nigdy nie podpisywałam weksli.. A matka, gdyby się dowiedziała...
Lesicka aż zatoczyła się na tapczan ze śmiechu. A śmiech ten był tak naturalnie odegrany, że mógł zwieść każdego.
— Ach, ty głupiutka! — wyrzuciła z siebie śród wybuchów wesołości. — Bierzesz to, poważnie? Pocóż matka ma się o tem dowiadywać? Przecież o tych wekslach nikt się nie dowie! Powtarzam, poleżą u Kunar Thavy jakiś czas w szufladzie, a później ci je zwróci... Toć twoje weksle wogóle nie mają żadnego znaczenia.
Kłamała, gdy to mówiła. Wiedziała doskonale, jak również i mistrz, że Mura jest pełnoletnia i weksle jej przyjmie każdy lichwiarz. Umyślnie jednak zagrała w ten sposób, by ostatecznie osłabić jej upór.
— No, tak — odparła Mura. — Masz rację! W rzeczy samej, to głupstwo... Nie wiem, dla czego się waham...
Z piersi Lesickiej wyrwało się westchnienie ulgi. Szybko wyciągnęła z woreczka blankiety, zgóry przygotowane.
— Masz — rzekła. — Podpisz, — żebyśmy nie wracały do tego samego tematu! Wolę, żebyś to zrobiła teraz — kuła żelazo póki gorące — niż gdy wpadnę do ciebie o piątej. A weksle razem popołudniu doręczymy mistrzowi.
— Na jaką to sumę? — jeszcze zapytała Mura, gdy szły razem w kierunku biurka.
— Blankiety wynoszą kilkadziesiąt tysięcy! Ale to znaczenia żadnego niema! Ot, podpiszesz in blanco...
Murę nieco speszyła ta „kombinacja”. Nie podejrzewała jednak żadnego podstępu. Wczoraj składała podobną deklarację, a Lesicka twierdziła, że wszystkie kandydatki, wstępując, czyniły w ten sposób.
Choć bez wielkiego zapału usiadła za biało lakierowanem biureczkiem i na szeregu blankietów, niemal wodzona za rękę przez Lesicką, położyła swój podpis.
— Dobrze, teraz? — zapytała. — Zadowolony będzie mistrz?
— O, najzupełniej! — odparła, tym razem szczerze Lesicka, chowając zobowiązania wartości pięćdziesięciu tysięcy złotych, do woreczka.
Incydent ten jednak nie ostudził zapału Mury... Ucałowała na pożegnanie „przyjaciółkę” serdecznie, a jej niedawne skrupuły, wydały się jej po chwili, wprost dziecinne. Ot, taka sobie formalność...
To też, kiedy Lesicka, zadowolona opuściła mieszkanie, Mura rychło zapomniała o wekslach.
Inne, zaprzątały jej główkę myśli.
Kunar Thava, wczoraj zwrócił na nią uwagę. Ten sam, o którym opowiadają takie cuda, a który jest taki niedostępny i wielki. Ileż razy, marzyła przedtem Mura, by go poznać, zanim zbliżyła się z Lesicką. Zamierzała nawet, udać się do niego po „poradę psychologiczną”, której zgłaszającym się chętnie udzielał, oczywiście za słone honorarjum — lecz cóż? Ujrzałaby go na chwilę, zapłaciłaby i odeszła, lecz dłużej nie mogłaby rozmawiać. A teraz. Nie tylko jest członkiem potężnego bractwa, ale sam Kunar Thava ją zaprasza. Spotka tam ciekawych ludzi i dowie się tego, czego nie dowiedziałaby się od nikogo.
— Świetnie! — prawie głośno wykrzyknęła.
W oczekiwaniu godziny piątej, postanowiła nigdzie nie wychodzić i nie przyjmować odwiedzin.
Nie zmąciła jej radości — nieoczekiwana wizyta narzeczonego — Janka Grodeckiego.
Około pierwszej, służąca zameldowała, że pan Grodecki przybył i koniecznie pragnie ją ujrzeć, a choć oświadczyła mu, że panienki w domu niema, nastaje, że chce zaczekać.
— Proszę powiedzieć — odparła szeptem — że próżno będzie czekał, bo nie będę na obiedzie i dopiero wieczorem powrócę!
Pokojówka spełniła zlecenie. Później tylko nadmieniła, że pan Grodecki był bardzo niezadowolony, z niepokojem kręcił głową i dopytywał się dokąd udała się „panienka”. Z podnieceniem coś tłumaczył drugiemu panu, który z nim przybył.
— Drugi pan? — zdziwiła się. — Kto to mógł być taki?
Mura nie wiedziała oczywiście nic, o istnieniu Różyca i na oślep pędziła w przepaść. Te kilka godzin zadecydowało o jej losie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.